
Przekonany byłem, że usłyszę, że nie ma śladów trotylu. Odpowiedź [Seremeta - red.]: "tak mamy taką informację, wiemy o wysoko energetycznych cząsteczką, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych". Mówił, że wolałby tego nie publikować. Prokuratura nie jest w stanie stwierdzić, jakiego rodzaju są te cząsteczki, że trzeba poczekać na ekspertyzy. Ani razu nie zasugerował, że mogą wskazywać na inne pochodzenie niż materiały wybuchowe. Dodał: "wiedzieliśmy, że sprawa prędzej czy później wycieknie. Wiedzieliśmy, że część prokuratorów postanowiła szybko pochwalić się odkryciami".
Wróblewski przyznaje, że błędem był brak dokładnej weryfikacji. – Szczegół to potęga, zadaj wszystkie pytania, których byś normalnie w życiu nie zadał – mówi w oświadczeniu.
Nie wierzę i nie wierzyłem w zamach.
Były naczelny "Rz" twierdzi też, że dostał od Grzegorza Hajdarowicza pozwolenie na publikację i wydawca wiedział o materiale. Komentując zwolnienia w redakcji, które były następstwem artykułu, zapytał: "Zastraszanie dziennikarzy i grożenie odpowiedzialnością finansową – czy to troska o standardy czy o własne interesy?".
Nie dawało nam spokoju, co tak naprawdę wykryły czujniki. Gmyz przed 22 wrócił ze spotkania z informatorem i powiedział: "tak to był trotyl, na pewno trotyl".
Zapłaciłem największą cenę, podważono wiarygodność 26 lat rozsypało się.