Choć dziennikarze "Rzeczpospolitej" cieszyli się kiedyś w środowisku poważaniem, po publikacji o trotylu na wraku tupolewa gazecie trudno będzie odzyskać wiarygodność i powagę. Ale wpadka Cezarego Gmyza była tylko kolejnym krokiem do upadku pisma. Co stało się z niegdyś poważanym dziennikiem?
"Rzeczpospolita" zwolniła Cezarego Gmyza, autora publikacji o trotylu na wraku tupolewa. Wraz z nim musieli odejść też redaktor naczelny Tomasz Wróblewski, jego zastępca Bartosz Marczuk i szef działu krajowego Mariusz Staniszewski. "Nieprzemyślane działania kilku osób znów wywołały wojnę polsko-polską. Za to wszystkich Czytelników przepraszam" – napisał Grzegorz Hajdarowicz w oświadczeniu na stronie "Rz". Dziś w radiowej Jedynce dodał, że równie dobrze Cezary Gmyz mógłby napisać o lądowaniu Marsjan. Komentatorzy nie mają jednak wątpliwości, że przeprosiny nie wystarczą, a wiarygodność "Rzepa" będzie odbudowywać przez lata. Co stało się, że kiedyś jeden z najbardziej szanowanych dzienników w Polsce dziś traci nie tylko czytelników, ale też wizerunek?
Lista Wildsteina
W 2005 roku Bronisław Wildstein, publicysta "Rzeczpospolitej" wyniósł z IPN i opublikował w internecie indeks osobowy katalogu związanego z inwigilacją obywateli przez służby Polski Ludowej. Po publikacjach "Gazety Wyborczej", wokół "listy Wildsteina" rozpętała się medialna burza, a szefostwo "Rzeczpospolitej" zwolniło publicystę.
W proteście odeszło wielu dziennikarzy. Między innymi Luiza Zalewska, dzienniarka śledcza, która na łamach "Rz" opisywała kulisy afery Rywina.
Początki
Choć "Rzeczpospolita" ukazywała się już w dwudziestoleciu międzywojennym, gazeta, jaką znamy dziś pojawiła się dopiero w latach 80. Najpierw była organem rządowym, ale po obradach Okrągłego Stołu miała zostać zmieniona w niezeleżny dziennik. Pierwszym redaktorem naczelnym "nowoczesnej" gazety był Dariusz Fikus. Stanowisko powierzył mu Tadeusz Mazowiecki. Fikus był też prezesem spółki, która wydawała "Rz".
Po tym, gdy zmarł w 1996 roku, funkcję przejmowali dwaj zastępcy: Piotr Aleksandrowicz i Maciej Łukasiewicz. Nazwisko Fikusa było jednak obecne w redakcji cały czas. Od 1997 "Rzeczpospolita" przyznawała jedno z najważniejszych wyróżnień dziennikarskich w Polsce – nagrodę jego imienia.
– "Rzeczpospolita" była marką. Przez redakcję przewinęło się wiele gwiazd, które do dziś kontynuują karierę. Dziennikarze idąc na konferencję mieli poczucie, że kiedy zadają pytanie, robią to w imieniu poważnego dziennika. Członkowie redakcji cieszyli się zawodową estymą – wspomina Grzegorz Gauden, najpierw prezes spółki Presspublica, a później, po Łukasiewiczu, także naczelny "Rzeczpospolitej".
Żółte i zielone
"Rzeczpospolita" jako pierwsza w Polsce stworzyła oddzielne wydania ekonomiczne i prawne, które przez wiele lat ukazywały się na zielonych i żółtych stronach (dziś są łososiowe i żółte). O tym, kto ją czytał, świadczył nawet format – "Rzeczpospolita" do 2007 roku ukazywała się jako płachta, którą – jak określił później Paweł Lisicki – można było rozłożyć na "dużym, dębowym biurku". – Gazetę czytali ludzie biznesu, prawnicy, można powiedzieć: elita społeczna – mówi Gauden.
– Od początku najważniejszym celem "Rzeczpospolitej" było to, by nie
była ona identyfikowana z żadnym stronnictwem politycznym. To się udawało, bo zawsze były do nas pretensje i z lewicy i z prawicy – wspomina Grzegorz Gauden, były naczelny "Rzeczpospolitej". – Kiedy politycy różnych opcji, próbowali do mnie czy do Maćka Łukasiewicza dzwonić z naciskami, odpowiadaliśmy, że co najwyżej możemy opublikować informację o tym, że starali się interweniować w sprawie publikacji tekstu. To ucinało sprawę natychmiast. – mówi.
Podobnie było jego zdaniem z reklamodawcami. W rozmowie z naTemat Gauden wspominał, że kiedy redakcja chciała opublikować materiały ujawniające negatywne informacje o dwóch dużych koncernach, te zagroziły wycofaniem z "Rzeczpospolitej" budżetów reklamowych. Teksty się ukazały, koncerny wycofały pieniądze, ale po trzech miesiącach musiały wrócić, bo dzięki "Rzeczpospolitej" docierały do swojego targetu.
Wojna wydawców
Zdaniem analityków medialnego rynku, o takich postawach w "Rzeczpospolitej" raczej nie ma już mowy. Gazeta straciła wiarygodność w wyniku długotrwałej gry między wydawcami, a afera wokół artykułu o trotylu na wraku tupolewa była jej zwieńczeniem.
"Spowiedź" Agenta Tomka
W listopadzie 2007 roku "Rz" przeprowadziła prowokację, która pokazała mechanizm działania współczesnych mediów mainstreamowych. Paweł Lisicki w felietonie opublikował fragmenty "spowiedzi Agenta Tomka" Prowokacyjny, ironiczny felieton wiele mediów podchwyciło jako prawdziwe wyznanie agenta i szeroko cytowało tekst, który w ich mniemaniu był dowodem na nieludzkie metody CBA. CZYTAJ WIĘCEJ
Od 1991 roku "Rzepę" wydawała spółka Presspublica, w której udziały miał z jednej strony Skarb Państwa, z drugiej francuska grupa prasowa Presse Participations Europennes. Pięć lat później udziały Francuzów wykupili Norwegowie z koncernu Orkla. W ich zarządzie spółka znajdowała się przez dziesięć lat. Później swoją część udziałów sprzedali brytyjskiemu koncernowi Mecom Poland Holdings S.A. Brytyjczycy próbowali odkupić pozostałą część udziałów w Presspublice od Skarbu Państwa. W tym celu, jak przyznaje nam osoba dobrze znająca kulisy pracy w spółce, próbowali układać się z Prawem i Sprawiedliwością. Rząd PiS upadł jednak, zanim udało się sfinalizować transakcję.
W tym czasie "Rzeczpospolita" zdążyła znacznie zaostrzyć kurs. W 2006 roku Gauden stracił stanowisko naczelnego, zastąpiony przez Pawła Lisickiego, a gazeta sprofilowała się jako jednoznacznie konserwatywna.
Paweł Lisicki zaczął od wymiany sekretariatu redakcji. Dotychczasowych wicenaczelnych – Pawła Moskalewicza, Ewę Kluczkowską i Jacka Rakowieckiego zastąpił awansując Pawła Jabłońskiego, Marka Magierowskiego i Tomasza Sobieckiego. Zastępcami naczelnego zostali także Amelia Łukasiak i ściągnięty z "Wprost" Piotr Gabryel.
Mecom rezygnuje
Do 2011 roku 49 proc. udziałów w wydawnictwie Presspublica miał Skarb Państwa, pozostała część należała do spółki Mecom Poland Holdings. Należąca do Grzegorza Hajdarowicza spółka Gremi Media złożyła Mecomowi propozycję odkupienia udziałów w wydawnictwie za 80 mln zł. Władze spółki zgodziły się na to, powołując się na "brak dobrej współpracy z mniejszościowym udziałowcem Presspubliki, co zdaniem spółki Mecom może wpływać negatywnie na dalszy rozwój firmy".
Dlaczego tego problemu nie obawiał się Hajdarowicz? Decyzję o przejęciu Presspubliki ogłosił 1 lipca 2011. Pięć dni później Aleksander Grad na antenie TOK FM przyznał, że Skarb Państwa chce pozbyć się udziałów w wydawnictwie. "Najchętniej sprzedalibyśmy udziały temu, kto ma 51 proc." – mówił.
Tak też się stało. O kulisach tego przejęcia pisała "Gazeta Wyborcza". Jej dziennikarze dowiedzieli się, że Skarb Państwa rozłożył płatność za PW Rzeczpospolita na raty i wciąż trzyma je w zastawie. Udziały odkupione od Mekomu zastawił natomiast w Getin Banku, kontrolowanym przez Leszka Czarneckiego.
"Rzeczpospolita" a Czarnecki
"Rz" ujawniła powiązania biznesmena Leszka Czarneckiego z SB. Według informacji gazety był informatorem służb przez sześć lat. Potwierdził to sam Czarnecki, przekonując jednak, że "nie donosił na konkretne osoby". Po publikacjach akcje Getin Banku straciły na wartości. CZYTAJ WIĘCEJ
Zmiany
Po przejęciu spółki przez Grzegorza Hajdarowicza, zmienił się redaktor naczelny. Pawła Lisickiego, który do dziś kieruje już tylko także wydawanym przez Presspulicę "Uważam Rze", zastąpił Tomasz Wróblewski – były szef "Newsweeka", "Polski The Times" i "Dziennika Gazety Prawnej".
Swoje urzędowanie w "Rzepie" zaczął od wielkich zwolnień, związki zawodowe już w listopadzie ubiegłego roku dostały informację o tym, że pracę miało stracić 120 spośród blisko 800 zatrudnionych na etatach osób.
"Życie Warszawy"
W 2007 przejęła od Michała Sołowowa "Życie Warszawy" i połączyła je ze swoją redakcją działu miejskiego.
Jak przyznają sami pracownicy "Rzeczpospolitej", ze zmianami wiązała się też zmiana jakościowa. Redaktorzy gazety zaczęli przyznawać jasno, że "Rz" ma wyznaczoną linię, której musi się trzymać. Odmawiano też publikacji autorom, którym nie robiono z tym problemów wcześniej.
Grzegorz Gauden zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: relacje w redakcji. Jego zdaniem dotychczas niedopuszczalnym było, aby z dziennikarzami "Rz" – tak jak z Cezarym Gmyzem – rozmawiał wydawca. – Mi Maciej Łukasiewicz mówił tylko: mamy mocny tekst, jutro spodziewaj się zdecydowanych reakcji polityków, korporacji...... a raz nawet kościoła. Nieingerencja wydawcy w sprawy redakcji to była święta zasada.