Ostatnie miesiące obfitują w zmiany na wysokich stanowiskach w mediach. Rynek nie zdążył jeszcze wyciszyć się po przejęciu przez Zuzę Ziomecką „Przekroju”, kiedy okazało się, że nowym naczelnym „Filmu” będzie Tomasz Raczek. Głośne nazwiska, tytuły z tradycjami i duże wyzwania. Czy jednak zmiany na szczycie to dobry pomysł żeby uratować pismo?
Schemat jest stary jak świat. Słupki sprzedaży idą w dół, wraz z nimi spada wiara i entuzjazm, od katastrofy dzieli już tylko krok. Co robić? Łatać dziury, czy przeskoczyć z osłabioną załogą do nowej maszyny? Ryzyko jest spore. W końcu każda reorganizacja kosztuje i to nie tylko pieniądze, bo te akurat często oszczędza się przy manewrach, ale na pewno reputację. Tytuły, które zmieniają naczelnych jak rękawiczki, są traktowane jak kobiety o zmiennych uczuciach. Z coraz mniejszym zaufaniem. Tym bardziej, że wraz z naczelnym często zmienia się cała koncepcja pisma, w efekcie zostaje sam tytuł, który jest po prostu przyklejaną łatką. Frustrujące? Najbardziej dla czytelnika, który z miesiąca na miesiąc musi oswoić się z nowym tytułem. Nie bacząc jednak na nich, wydawcy często posuwają się do brutalnych kroków. Tną, wyrzucają, szarżują. Czy jednak zmiany na górze, to najlepszy pomysł na uratowanie tytułu?
– Niestety w większości przypadków takie posunięcia to tylko mydlenie oczu – mówi profesor Wiesław Władyka, historyk prasy. – Mam poczucie, że od pewnego czasu polskie media opanowała grupa naczelnych, która jest po prostu przerzucana z miejsca na miejsce. Wydawcy mamią się, że charyzmatyczne jednostki przyciągną nowych czytelników, zwykle jednak ten rodzaj magnesu nie działa. Za nazwiskami nie idą świeże koncepcje, tylko ruch dla samego ruchu. Żeby uratować pismo, trzeba wiedzieć co się chce robić i działać raczej od środka, a nie zatrudniać kolejnych naczelnych z zawodu, którzy mogą dowodzić wszędzie i absolutnie każdym – dodaje profesor.
Ostatnie miesiące zaowocowały w dwie głośne zmiany na stanowiskach naczelnych. Z jednej strony jest tygodnik „Przekrój”, który po Romanie Kurkiewiczu objął duet Prokop i Ziomecka, z drugiej miesięcznik „Film”, którym zajął się Raczek. Do głośnych przejęć tytułów z tradycją było też na pewno objęcie „Bluszcza” przez Rafała Bryndala. Każda z tych zmian miała jeden cel: ratunek! Z jakim skutkiem?
Gorąco, kontrowersyjnie, młodo - nowy "Film"
Dziś zadebiutował w kioskach „Film”. Okładka z Maciejem Stuhrem przyciąga wzrok, dalej jest trochę gorzej. Graficznie magazyn trochę odstrasza, jest niezbyt czytelny i trochę chaotyczny. Kiedy jednak przymknie się oko na czcionkę i kolorystykę robi się ciekawie. Głównie dzięki nazwiskom: Oleszczyk, Socha, Prodeus to śmietanka polskiej krytyki filmowej. Tomasz Raczek oddał pismo młodym, bo to też do nich chce skierować nowy „Film”, i zrobił chyba słusznie.
– Chcę, żeby moje pismo było gorące, a nie chłodne – mówi Raczek. – Zostałem poproszony na naczelnego "Filmu", bo mam entuzjazm i wiarę, które były potrzebne na tym stanowisku. Numer, który dziś trafił do kiosków, nie jest jeszcze produktem finalnym. Pracujemy nad nowszą szatą graficzną, efekty będzie można zobaczyć już w lutym. Póki co zmiany dotyczą treści. Zaprosiłem do współpracy Michała Oleszczyka, moim zdaniem jednego z najzdolniejszych krytyków młodego pokolenia. Oddałem pod jego opiekę dział recenzji, który zapełnił się młodymi nazwiskami. Nie zgadzam się ze wszystkimi ich opiniami, ale "Film" ma być właśnie taki: kontrowersyjny i niejednoznaczny. Nie wszystko musi być w nim po mojej myśli. Przejmując stołek naczelnego myślałem o odzyskaniu straconych czytelników, dlatego postawiłem na pogłębiony dział recenzji. Hasło nowego "Filmu" brzmi: "Oglądaj, czytaj, dyskutuj". W tych trzech słowach mieści się wszystko, co dla mnie ważne. Mocno wierze w to, że uda mi się przywrócić dawną świetność pisma – dodaje nowy naczelny.
„Film” trudno oceniać po pierwszym numerze. Wątpliwość budzi jednak nie tyle to, jak zrobiony jest nowy magazyn, ale do kogo jest skierowany. – Zmiany w „Filmie” to desperacka próba ratowania topielca – mówi profesor Władyka. – Nie oszukujmy się, ta formuła jest zupełnie anachroniczna. Młodzi ludzie wiedzy o filmie poszukują teraz w internecie. Nikogo nie stać na to, żeby co miesiąc kupować sobie pismo z recenzjami – tłumaczy profesor. Czy ma rację? Odpowiedź pewnie przyniesie czas. Nie budzi jednak wątpliwości fakt, że Raczek zrobi wszystko żeby czytelników do siebie przekonać.
"Przekrój" czytam dla beki - czy nadal?
Zmiany w „Filmie” są kosmetyczne, w porównaniu z tym, co stał się ostatnio w "Przekroju". Pismo, które jeszcze niedawno wisiało na sztandarach lewicy, pod przewodnictwem Prokopa i Ziomeckiej skręciło mocno do środka. Duet nie tylko wrócił do tradycji pisma, chociażby umieszczając na ostatniej stronie „kociaka”, ale też z tematów politycznych miękko przeszedł w stronę kultury, społeczeństwa i bieżących problemów. Tekstów jest więcej, są bardziej przekrojowe i zdecydowanie mniej zaangażowane. Z kolejnym numerem coraz jaśniejsza wydaje się ogólna koncepcja pisma. Zmiany budzą wiele kontrowersji. Dla jednych obecny „Przekrój” to lifestylowa gazetka, do przejrzenia przy kawie, dla innych pogłębiony magazyn kulturalny. Jedno jest pewne. Przed Ziomecką trudne zadanie, tym bardziej, że wielu czytelników obróciło się przeciwko niej „dla zasady”.
– Kiedy dostałam propozycję objęcia stanowiska naczelnej poczułam się jakbym dostała do przeprowadzenia szybką akcję ratunkową. Na zmiany miałam bardzo mało czasu (miesiąc!), musiałam więc działać szybko i precyzyjnie – tłumaczy Zuza Ziomecka, naczelna tygodnika. – Wyniki sprzedaży w momencie kiedy obejmowałam pismo były bardzo niskie, co wymagało stworzenie na nowo całej koncepcji "Przekroju". To chyba był najtrudniejszy moment. Musiałam pożenić ze sobą tradycję pisma z rzeczywistością rynkową oraz oczekiwaniami wydawcy – tłumaczy.
– Do tego miałam niekompletny zespół i bardzo mało czasu. Dopiero od tego poniedziałku pracuję w takim zespole, jaki chciałam, dlatego nie mogę powiedzieć, że jestem już w pełni zadowolona z obecnego numeru. Myślę, że dopiero na początku grudnia będę mogła powiedzieć "mój Przekrój". To znaczy, mój i Marcina Prokopa. Póki co cały czas przyzwyczajamy się do cyklu tygodniowego i uczymy tempa reakcji, jaki on wymaga. Wcześniejsza praca w dwu- i miesięcznikach wydaje się z dzisiejszej perspektywy drzemką pod palmą. Ale dobrze nam idzie. Przedstawianie tematów związanych z rynkiem, wydarzeniami i społeczeństwem w przekrojowym, czyli lifestylowym, formacie też było wyzwaniem, ale ten szczyt już jest zasadniczo zdobyty – dodaje nowa naczelna.
Gra pozorów
Przesadny optymizm? Być może. W końcu entuzjazm naczelnego nie zawsze przekłada się na słupki sprzedaży. Tak było chociażby w przypadku magazynu „Bluszcz”, którego w brawurowy sposób naczelnym został Rafał Bryndal. Dziś pismo, które miało za sobą wielką tradycję, już nie istnieje. Co prawda nie doprowadziły do tego rządy Bryndala, a nagła śmierć wydawcy, jednak i bez tego sytuacja pisma nie przedstawiała się za kolorowo. Po śmierci Artura Szczecińskiego, wydawcy, dziennikarze miesięcznika zebrali się, żeby pozyskać potrzebne fundusze na wskrzeszenie pisma. O dziwo jednak nie przewodniczył im już Rafał Bryndal, który przyznał szczerze: – Nie wierzyłem w powodzenie tego pomysłu i nie odczuwałem potrzeby w uczestniczeniu w tej akcji.
Kiedy więc okręt ląduje na dnie, kapitan ucieka pierwszy z pokładu. Czy „Przekrój” i „Film” powtórzą ten scenariusz? Na razie nic tego nie zapowiada. Trudno jednak ocenić pisma, które dopiero co zadebiutowały. Co będzie dalej? Obawiam się, ze zmiany. W końcu dziś atrakcyjne jest tylko to, co elastyczne i miło adaptujące się. Niestety nie zawsze da się pożenić rynek z tradycją.