Możemy narzekać na gapiów i zwiedzających wypadki. Ciągnie ich jednak zwykła, przyrodzona ludzka ciekawość. A to "wścibstwo" może też ratować życie. Gdy zaalarmowani przez huk mieszkańcy Szczekocin oderwali się od swoich obowiązków i zaczęli ratować ofiary katastrofy kolejowej, kierowała nimi na początku właśnie ciekawość. Tak samo było w 1944 roku w Barwałdzie Średnim, gdzie wydarzyła się największa w dziejach Polski katastrofa kolejowa.
Zginęło wtedy około stu trzydziestu osób, a ponad sto zostało rannych (nie znamy dokładnych danych). Dwudziestego czwartego listopada pociąg osobowy jadący z Zakopanego do Krakowa, musiał zmienić trasę, ponieważ partyzanci uszkodzili tory na linii Kalwaria Zebrzydowska - Skawina. Skierowano go na objazd przez Wadowice i Spytkowice. Tym samym torem w przeciwną stronę jechał już jednak towarowy pociąg niemieckiej armii wiozący zaopatrzenie. Dyżurny w Kalwarii za późno zdał sobie sprawę o zbliżającym się nieszczęściu - wysłał lokomotywę, która gwizdkiem miała ostrzegać przed katastrofą, ale maszynista osobówki nie dosłyszał jej. Kierujący pociągiem towarowy miał rozkaz nie zatrzymywać się. Miejsce katastrofy. Zdjęcia zza kulis
Choć pociągi nie poruszały się z zawrotną prędkością, w erze parowozów technologia nie była tak dopracowana pod względem bezpieczeństwa jak dzisiaj. Stalowe lokomotywy wybuchły metalowymi drzazgami jak zabawki. Totalnemu zniszczeniu uległy również dwa pierwsze wagony osobowe, które były zrobione z drewna i już w swoim czasie były przestarzałe. Naoczni świadkowie opowiadali groteskową historię - z tych feralnych pierwszych wagonów przeżyła jedynie gęś.
Mieszkańcy od razu ruszyli do pomocy
Tak jak po katastrofie pod Szczekocinami mieszkańcy pobliskiej wsi Barwałd Średni (współcześnie w gminie Kalwaria Zebrzydowska w powiecie Wadowickim) od razu ruszyli pomagać ofiarom zderzenia. Żyje tam jeszcze kilka osób, które doskonale pamiętają tamten dzień. Jak mówi nam sołtys Paweł Odrobina straszny huk zaalarmował wszystkich w pobliżu. Oczywiście w tamtych latach, przy ograniczonej komunikacji i w warunkach okupacyjnych, służby nie mogły od razu dotrzeć do miejsca wypadku, tak jak miało to miejsce w minioną sobotę. Mieszkańcy na szczęście spisali się na medal.
Dopóki nie przyjechali żandarmi, którzy zajęli się rannymi i odcięli osoby postronne od wraku pociągu wiozącego zaopatrzenie, ludzie ze wsi zabierali do siebie lekko rannych. - mówi nam sołtys Barwałdu Średniego i dodaje - Inni przynosili siano by ogrzać tych, których nie można było przewozić, bo to była późna jesień, był mróz. Jeszcze inni z rozbitych wagonów wyciągali nieprzytomnych poszkodowanych.
Pamięć o wydarzeniu z czterdziestego czwartego wciąż żyje w Barwałdzie Średnim. Z inicjatywy prof. Andrzeja Nowakowskiego, historyka kolei i autora książki o zdarzeniu, w sześćdziesiątą rocznicę katastrofy ustawiono obelisk upamiętniający ofiary. Sołtys wsi zaznacza - Dzieci z pobliskiej szkoły opiekują się pomnikiem, czyścimy go i przynosimy kwiaty.
Tadeusz Szczur miał w 1944 roku szesnaście lat. Choć siedział pomiędzy drugim a trzecim wagonem, przeżył wypadek z zaledwie złamaną ręką i nogą - Wracałem ze szkoły w Kalwarii do Wadowic. Samego zderzenia nie pamiętam, bo straciłem przytomność. Dopiero później wyciągnięto mnie z wraku wagonu i udzielono pomocy.
Możliwe, że przeżył właśnie dzięki tej "okropnej", ludzkiej ciekawości.