Ci, którzy po naszpikowanym gwiazdami "Nie patrz w górę" spodziewali się lekkiej komedii, mogą poczuć się oszukani. Owszem, film zdobywcy Oscara Adama McKaya jest zabawny, ale śmiech raczej więźnie w gardle. Hit Netflixa jest bowiem ciętą satyrą na współczesne społeczeństwo, w której tle jest kosmiczna apokalipsa. Zamieńmy kometę na globalne ocieplenie i voilà! Wszystko się zgadza.
"Nie patrz w górę" ("Don't Look Up") to nowy film Netflixa w reżyserii Adama McKaya, zdobywcy Oscara za scenariusz do "Big Short" i producenta "Sukcesji".
W "Nie patrz w górę" występują gwiazdy: Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep, Cate Blanchett, Rob Morgan, Jonah Hill, Mark Rylance, Tyler Perry, Timothée Chalamet, Ron Perlman, Ariana Grande i Scott Mescudi (Kid Cudi), a także Chris Evans w epizodzie.
Film Netflixa, który otrzymał cztery nominacje do Złotych Globów, to apokaliptyczna satyra o współczesnym społeczeństwie i jego podejściu do globalnego ocieplenia oraz pandemii.
Wyobraźmy sobie, że do Ziemi zbliża się olbrzymia kometa, która oznacza koniec naszej planety. Jak byśmy zareagowali? Panika? Pełna mobilizacja? A może totalne zobojętnienie i teorie spiskowe? Adam McKay, twórca świetnych "Big Short" i "Vice", gdyba w swoim nowym filmie "Nie patrz w górę" ("Don't Look Up") i nie jest to gdybanie optymistyczne.
Reżyser wbija współczesnemu społeczeństwu szpilę za szpilą. Dostaje się politykom, mediom, internautom, celebrytom, Hollywood. Każdemu z nas. Bo niepotrzebna nam kometa, kryzys już się przecież dzieje – pandemiczny i klimatyczny. I niestety w tych trudnych czasach nie zdajemy egzaminu.
Lepiej patrzeć w dół
Gdy Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence), doktorantka astronomii na Uniwersytecie Stanowym Michigan, odkrywa pewnego wieczoru niezidentyfikowany obiekt w niewielkiej odległości od Ziemi, wcale nie spodziewa się najgorszego. Dopiero gdy uradowany odkryciem jej opiekun akademicki, dr Randall Mindy (Leonardo DiCaprio), dokonuje obliczeń, z przerażeniem odkrywa, że olbrzymia kometa leci wprost na Ziemię. Za pół roku uderzy w naszą planetę, definitywnie kończąc na niej wszelkie życie.
Przerażeni Kate i Randall zaczynają działać. Powiadamiają NASA i wraz z szefem Biura Koordynacji Obrony Planetarnej (które istnieje naprawdę), dr. Teddym Oglethorpem (Rob Morgan) ruszają do Białego Domu. Tam całują klamkę, bo prezydentka Janie Orlean (Meryl Streep) bardziej zainteresowana jest seksskandalem swojego kandydata do Sądu Najwyższego niż apokalipsą, a jej syn i zarazem szef sztabu (Jonah Hill) ma naukowców z "jakiegoś zadupia" w głębokim poważaniu. Gdy astronomowie w końcu się do Gabinetu Owalnego dostają, słyszą, że zaraz wybory do Kongresu, a wiadomość o komecie może zaszkodzić partii polityczki.
Dalej nie jest lepiej. Media nie traktują apokaliptycznych wieści poważnie, a prowadzący popularnego programu telewizyjnego (Cate Blanchett i Tyler Perry) wolą podczas rozmowy z Dibiasky i Mindym żartować, żeby nie straszyć widzów. Zresztą i tak telewidzów nie obchodzi, co astronomowie mają do powiedzenia, bo bardziej interesuje ich burzliwy związek gwiazd muzyki (Ariana Grande i Kid Cudi). To oni trendują w sieci, chociaż Dibiasky staje się niechlubną bohaterką memów, a Mindy zostaje ochrzczony "seksownym astronomem na ruchanko".
Gdy w końcu prezydentka USA zaczyna traktować kometę na poważnie (żeby ratować swój wizerunek), astronomowie oddychają z ulgą. Stany Zjednoczone planują bohaterską misję w stylu "Armageddonu", a poprowadzić ma ją rasistowski generał Benedict Drask (Ron Perlman). Misja zostaje jednak nagle odwołana...
Korupcja i hasztagi
"Nie patrz w górę" to cięta satyra, która nie bierze jeńców. Janie Orlean to żeńskie wcielenie Donalda Trumpa, a jej kampania "Nie patrz w górę", która mana celu przekonanie ludzi, że kometa wcale nie istnieje, to kopia nienawistnych wieców byłego prezydenta. Jej syn Jason jest wyborną parodią dzieci Trumpa – rozpuszczonych i roszczeniowych bogaczy. Korupcja szerzy się w politycznym świecie "Don't Look Up", a naukowcy i "wsioki" (jak wyborców swojej matki nazywa Jason Orlean) są przez establishment traktowani jak robaki.
Zresztą media wcale nie są w "Nie patrz w górę" lepsze. Dziennikarze wolą obśmiać Kate Dibiasky i zrobić z niej szaleńca niż rzetelnie podejść do tematu. Bo po co straszyć społeczeństwo, skoro to się ani nie klika, ani nie ogląda? Celebryci przynajmniej są gwarantem oglądalności.
Ci zresztą lubią się na katastrofach promować: z dobrego serca czy idą za tłumem? Nieważne, zasięgi gorących gwiazd warto mieć po swojej stronie, z czego Dibiasky i Mindy skrzętnie korzystają. Powstaje nawet okolicznościowa pieśń (Ariana Grande i Kid Cudi nagrali specjalnie do filmu utwór "Just Look Up"). A co robi Hollywood? Wydaje 300 milionów dolarów na katastroficzny blockbuster o komecie, którego premiera zaplanowana jest... na dzień apokalipsy.
A jak reaguje na to wszystko społeczeństwo? Niektórzy snują teorie spiskowe, bo kometa to wymysł lewaków, inni walczą w internecie hasztagami, a jeszcze inni gromadzą papier toaletowy i kupują łopaty od sprytnych przedsiębiorców, którzy podwyższyli cenę szpadli do kilkaset dolarów. Zbuntowani zaczynają zamieszki i plądrują sklepy ze elektroniką, a bogacze budują statek kosmiczny, żeby w razie apokalipsy bezpiecznie uciec w poszukiwaniu nowej planety.
Jutro może nie nadejść
Czy to wszystko brzmi znajomo? Owszem. Reżyser Adam McKay wyraźnie posługuje się symbolem komety, aby opowiedzieć nam o zbliżającej się katastrofie klimatycznej. Bo przecież tak samo jak w "Nie patrz w górę", mamy naukowe dowody, ale wolimy naukowców nie słuchać. Jedni ignorują kryzys klimatyczny, bo "jakoś to będzie", inni twierdzą, że globalne ocieplenie to ściema, a milionerzy budują bunkry w Nowej Zelandii.
Realizacji filmu przeszkodziła pandemia COVID-19, za co McKay może być paradoksalnie wdzięczny. Pandemiczna rzeczywistość dodaje bowiem "Nie patrz w górę" drugiego dna, a opustoszałe półki w sklepie (które pamiętamy z początku 2020 roku) i teorie spiskowe (kometa nie istnieje, tak jak nie istnieje pandemia) uderzają nas szczególnie.
Mimo że McKay szyje swoje spostrzeżenia grubymi nićmi i momentami jest zbyt dosłowny (co potępiają amerykańscy krytycy filmowi w swoich, moim zdaniem, zbyt surowych recenzjach), to bezbłędnie pokazuje nas, współczesnych ludzi. Jako ogół społeczeństwa jesteśmy niestety zidiociałymi narcyzami i ignorantami. Słuchamy celebrytów, nie naukowców, wolimy patrzeć w dół niż w górę. Obudzimy się dopiero po fakcie, ale wtedy będzie już za późno.
"Po prostu popatrz w górę (...), Wyciągnij głowę z tyłka, / Słuchaj cholernych, wykwalifikowanych naukowców. / Naprawdę to spiep******my, tym razem spiep******my. / To jest tak blisko, że czuję ogromny żar. / Możesz udawać, że wszystko jest w porządku, / Ale to pewnie właśnie się dzieje. / Świętuj, płacz lub módl się, rób cokolwiek / Co pozwoli ci przejść przez ten bałagan, który zrobiliśmy, / Bo jutro może nigdy nie nadejść" – śpiewa Ariana Grande w "Just Look Up" i można odnieść wrażenie, że wcale nie śpiewa o komecie.
Dosadna satyra McKaya, w której wspiera go gwiazdorska, znakomita obsada (wyróżniają się szczególnie dawno niewidziana Jennifer Lawrence, Leonardo DiCaprio, Meryl Streep, doskonała Cate Blanchett i wyśmienity Mark Rylance jako parodia Elona Muska i Steve'a Jobsa), z pewnością nie jest najlepszym filmem oscarowego scenarzysty. Owszem, jest momentami zbyt toporny, ale inaczej się przecież nie da.
Bo jak inaczej przekonać ludzi, żeby zaczęli myśleć i działać, jeśli nie, dosłownie, walnąć w nich kometą? Smutna prawda jest jednak niestety taka, że gdybyśmy mieli do katastrofy nie lata, a kilka miesięcy, to zachowalibyśmy się jeszcze gorzej.