Walka na śmierć i życie, pasjonujący pościg i finisz na ostatniej prostej. Ależ był to sezon F1
Krzysztof Gaweł
31 grudnia 2021, 11:51·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 31 grudnia 2021, 11:51
Kapitalna walka o mistrzostwo świata do ostatniego okrążenia, pierwszy w karierze tytuł Maksa Verstappena i ósmy z rzędu ekipy Mercedesa. A poza tym dziewięć miesięcy znakomitej rywalizacji, 22 wyścigi i epizodyczna rola Roberta Kubicy w ekipie Alfa Romeo Racing Orlen. To był kapitalny sezon Formuły 1, który pamiętać będziemy bardzo długo. Zapomnieć chce tylko jeden człowiek: Brytyjczyk Lewis Hamilton.
Reklama.
F1 pokonała pandemię COVID-19 i wróciła w wielkim stylu
Formuła 1 w sezonie 2021 wróciła na pierwsze strony gazet, portali i serwisów sportowych w wielkim stylu. Miniony sezon był pasjonujący, od początku do końca rywalizacji, a losy tytułu decydowały się nie tylko do ostatniego wyścigu, ale też ostatniego okrążenia. Walkę, chwilami na śmierć i życie, stoczyli Lewis Hamilton (Mercedes AMG Petronas) i Max Verstappen (Red Bull Racing). Wygrał ten drugi, nowy mistrz świata.
Rywalizacja rozpoczęła się późno, bo dopiero pod koniec marca w Bahrajnie. Po szalonym roku 2020, gdy pandemia COVID-19 sparaliżowała świat sportu, Formuła 1 wróciła uzbrojona w obostrzenia i niepewna swego. Jeszcze w trakcie sezonu odwołano wyścigi w Singapurze, Japonii oraz Australii, ale i tak udało się w ciągu dziewięciu miesięcy rozegrać 22 wyścigi, a wśród kierowców odnotowano dwa przypadki koronawirusa.
Gdy rozchorował się Kimi Raikkonen (Alfa Romeo Racing Orlen), w jego miejsce wskoczył Robert Kubica i dwa razy zachwycił polskich fanów, którzy długo czekali na powrót krakowianina do rywalizacji. W przypadku Nikity Mazepina (Uralkali Haas F1 Team) zastępstwa nie było, więc na koniec sezonu obserwowaliśmy wyścig w odchudzonym składzie osobowym.
Verstappen kontra Hamilton, czyli jeden z najlepszych sezonów w historii
Na szczęście to nie koronawirus dyktował tempo rywalizacji w sezonie 2021, a wspaniała, epicka, niezwykle zacięta rywalizacja Lewisa Hamiltona i Maksa Verstappena. Brytyjczyk ruszył w sezon, by obronić tytuł i po raz ósmy znaleźć się na szczycie. A tym samym zostać najbardziej utytułowanym kierowcą w historii F1, lepszym niż sam Michael Schumacher.
Holender miał za cel zdetronizować mistrza, przy okazji potwierdzając z ekipą Czerwonych Byków, że okres dominacji Mercedesa w elicie dobiega końca. Udało się połowicznie, bo klasyfikację konstruktorów wygrały Srebrne Strzały, ale tytuł mistrzowski wziął kierowca Red Bulla. Wszystko zaczęło się dość przewidywalnie, bo Lewis Hamilton w cuglach wygrał inaugurację sezonu w Bahrajnie. Ale już w Emilii-Romanii wygrał Holender i na początek rywalizacji był remis.
Kolejne dwa wyścigi padły łupem mistrza świata, Max Verstappen nie odstępował go na krok, był dwa razy drugi i czekał na swoją szansę. Ta pojawiła się w Monako w połowie maja, gdy holenderski as prowadził w rywalizacji od startu do mety, a Lewis Hamilton i jego ekipa po prostu się pogubili. Kierowca Red Bulla został po raz pierwszy w karierze liderem mistrzostw, a Brytyjczyk musiał odrabiać straty.
Kolejny wyścig przyniósł wielką katastrofę dla dwóch liderów, na której żaden nie skorzystał. Verstappenowi wybuchła opona i roztrzaskał bolid. Po chwili, gdy wznowiono rywalizację, atakujący pozycję lidera Hamilton wypadł poza tor i nie zdołał odzyskać pozycji, finiszując na miejscu 15. Wygrał Sergio Perez, a walka o tytuł nabrała rumieńców. Mocną zadyszkę Mercedesa rywale wykorzystali perfekcyjnie.
Na przełomie czerwca i lipca Max Verstappen wygrał trzy kolejne wyścigi: we Francji, Styrii i Austrii (czyli ten sam rozgrywany dwa razy), a Lewis Hamilton szarpał się sam z sobą, z zespołem i przeciwnościami. Holender zmierzał po tytuł, Brytyjczyk szukał przełomu. Znalazł go na swoim domowym torze Silverstone, choć to co zrobił, niewiele ma wspólnego ze sportową rywalizacją.
Staranował Holendra, dostał karę, ale błyskawicznie odrabiał straty i wygrał wyścig. Gdy fetował na najwyższym stopniu podium, Verstappen akurat przechodził badania w szpitalu, bo całe zdarzenie wyglądało bardzo groźnie. W kolejnym wyścigu Hamilton był drugi, a Verstappen dopiero dziewiąty i jego przewaga zaczęła topnieć. Ale w Belgii oraz Holandii znów był górą i znów korzystał z problemów rywali.
Początek września był wspaniały. Zaczęło się od kraksy dwóch wielkich rywali na Monzie, tym razem z winy Maksa Verstappena, który atakował rywala bez pardonu i mógł zrobić mu poważną krzywdę. Bolid Holendra wylądował na bolidzie mistrza świata, zdrowie i życie Lewisa Hamiltona ocalił system halo, który od kilku lat jest standardem w F1. Zimna wojna o tytuł jeszcze się zaostrzyła.
Lewis Hamilton wygrał w Rosji, Max Verstappen w Meksyku oraz USA. W międzyczasie w Turcji Holender był drugi, a mistrz świata piąty i być może to zadecydowało o losach tytułu. Kolejne trzy wyścigi padły łupem kierowcy Mercedesa, a trzy drugie miejsca asa Red Bulla. Efekt? Przed ostatnim wyścigiem sezonu, na torze Yas Marina w Abu Zabi, obaj mieli na koncie po 369,5 punktu i wszystko było niemal jasne.
Mistrzostwo świata miał zdobyć ten, który będzie szybszy na koniec sezonu. Wyścig był znakomity, Lewis Hamilton długo jechał po mistrzostwo świata i miejsce w historii, ale na sam koniec bolid rozbił Nicholas Latifi z Williamsa, wprowadzono neutralizację, z której skorzystał Max Verstappen. Wyprzedził wielkiego rywala na ostatnim okrążeniu i wyszarpał mu tytuł. Lewis Hamilton był drugi, pokonany i załamany. Choć Mercedes wygrał ósmy raz z rzędu wśród konstruktorów.
Gorzki sezon Roberta Kubicy, ale Orlen zadowolony z F1
W całym tym cyrku Robert Kubica i jego Alfa Romeo Racing Orlen zakończyli sezon 2021 na przedostatnim miejscu w stawce, bez fajerwerków i bez szans na walkę o coś więcej. Dwa razy ósmy był Kimi Raikkonen, Antonio Giovinazzi zawiódł i już go w elicie nie ma. Fin z kolei zakończył karierę, a Robert Kubica był postacią marginalną w swoim teamie. Koronawirus Raikkonena dał mu szansę na powrót i ściganie.
Polak radził sobie z sesji na sesję lepiej za sterami Alfy i finiszował 15. w Holandii oraz 14. na włoskiej Monzie. Na więcej nie miał i nie będzie miał szans. Krakowianin w ekipie zostanie, ale jego sytuacja nie poprawi się znacząco w przyszłym roku. Znów będziemy żyć nadzieją, znów wypatrywać jego występów, ale ścigać się będą Valtteri Bottas oraz Chińczyk Guanyu Zhou. Orlen nadal będzie łożył na team z Hinwil ciężkie miliony, choć Kubicy to nie pomoże.
Co nas czeka w 2022 roku w Formule 1?
Przede wszystkim aż 23 wyścigi i powrót Grand Prix Singapuru, Japonii, Australii i Kanady oraz debiutujący wyścig w Miami. Z kalendarza zniknęły Grand Prix Portugalii, Grand Prix Styrii oraz Grand Prix Turcji, a na rok zawieszono rywalizację w Katarze, gdzie skupiają się na piłkarskim mundialu. Sezon rusza dokładnie 18 marca i potrwa do 20 listopada, znów finiszując na Yas Marinie w Abu Zabi.
Królewską serię czeka przede wszystkim techniczna rewolucja. Bolidy będą bardziej aerodynamiczne, mają spalać mniej paliwa i być najbezpieczniejsze w historii. Będą nowe opony, a koła zostaną zakryte osłonami, które wyglądają jak kołpaki samochodowe. Dzięki temu maszyny staną się smuklejsze, będą sprawniej wyprzedzać, a F1 ma być jeszcze bardziej widowiskowa. Czy tak się stanie? Przekonamy się już w połowie marca. Najpierw podczas testów, a później w trakcie Grand Prix Bahrajnu.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut