Dziesięć lat temu Wojciech Kowalczyk postawił na szczerość. Opowiedział Krzysztofowi Stanowskiemu o alkoholu, korupcji, o kadrze. Powstała pierwsza polska "alkobiografia", zatytułowana "Kowal, prawdziwa historia". Teraz wychodzi ponownie, nakładem wydawnictwa Buchmann. Premiera już 14 listopada. - Co się zmieniło? Dziś piłkarze mówią, że piją wodę i jedzą spaghetti, a potem ich widzisz z browarkiem - mówi mi w wywiadzie Kowalczyk.
Jak wygląda dzisiaj przeciętna biografia piłkarza?
To coś w stylu: "O, jak fajnie było, gdy byłem młody i grałem w piłkę. Jak fajnie było uczyć się, iść na studia, łączyć to z piłką. Jak fajnie było jeść śniadanie, a potem myć zęby. Jak ciężko było dojść tu, gdzie jestem. Jak ciężko pracowałem na ten swój sukces".
Pana jest inna.
Często słyszę głosy, że pewnych rzeczy nie wynosi się z szatni. Że o pewnych rzeczach nie powinno się mówić publicznie. Ale wolałem napisać szczerą biografię. Tego typu książki na całym świecie się lepiej sprzedają. Poza tym trafiają do ludzi. Kończysz ją, zamykasz i myślisz o tym, co było w jej środku.
Kilka dni temu na siłowni rozmawiałem z pewnym 45-latkiem. Zeszło na pana. Mówiłem, że będę jechał na wywiad. Zaczął mi opowiadać, że był pan jego największym idolem, w pokoju miał kilkanaście plakatów Kowalczyka, do tego zbierał wycinki prasowe. Dlaczego w dzisiejszych czasach piłkarze nie są tak uwielbiani?
Graliśmy w czasach, gdy jeszcze nie było internetu. Do Polski docierały dopiero telefony komórkowe. Jaką ludzie wtedy mieli rozrywkę? Kino i może jakieś tam wydarzenia sportowe. Zdecydowanie więcej ludzi chodziło wtedy na mecze, poziom był lepszy. Ludzie nas chcieli oglądać.
Często słyszę głos, że Kowalczyk był ostatnim wielkim idolem. A teraz już nie ma zupełnie z kim się identyfikować.
To pewnie dlatego, że całe swoje życie związałem z Legią. Jako dzieciak jeździłem na mecze wesołym autobusem 162. Siadałem na Żylecie i darłem mordę. A później z tymi samymi zawodnikami spotkałem się jako kolega z drużyny. Słyszałeś Kowalczyk, myślałeś - Legia. Teraz jest zupełnie inaczej. Młody chłopak pokaże się w naszej lidze, zagra kilka dobrych spotkań i automatycznie wyjeżdża na Zachód. Nie ma jak, nie ma kiedy się z nim utożsamić.
Film o Kowalczyku:
A może piłkarze dzisiaj są nudni? Pytasz ich o najbliższy mecz i słyszysz, że dadzą z siebie wszystko. Że będą walczyć. Przegrywają i mówią, że niestety nie udało się zrealizować założeń taktycznych.
"Piłka nożna" robiła kiedyś wywiady z piłkarzami. To był taki cykl, pod nazwą "90 minut". I kiedyś większość piłkarzy mówiła, że ich ulubionym napojem jest coca-cola, a jedzeniem pizza. A dzisiaj odpowiedzieliby, że woda mineralna i jakieś spaghetti. Tylko, że ludzie głupi nie są. Myślą sobie: "no dobrze, chłopak mówi tutaj o tej wodzie bez gazu, a ja widuję go co weekend z browarkiem". Wiedzą, że coś tutaj jest nie tak.
Mało jest w Polsce szczerych piłkarzy?
Mało. A szkoda, bo kibic chce czytać prawdę.
Kto z piłkarzy grających w lidze polskiej mógłby wydać podobną do pana książkę?
(Kowalczyk się zastanawia) W lidzie polskiej o takiego jest ciężko.
A poza nią?
Myślę, że Artur Boruc. Z jego charakterem, z jego przejściami. Konflikt z kibicami Rangersów, whisky, wyrzucenie z kadry po sprawie w samolocie. Taką książkę może napisać tylko piłkarz niegrzeczny, kontrowersyjny. Ktoś rozrywkowy. Jeżeli masz gościa, który kończy trening, przebiera się, leci do samochodu i potem dom, spotkanie z żoną, zabawa z dziećmi, to on takiej książki nie wyda. Przenigdy.
Chciałem zapytać o inną barwną postać. Janusza Wójcika.
Proszę.
Skomplikowana. Z jednej strony jako ostatni zdobył medal z reprezentacją na dużej imprezie. Z drugiej, gdy jakiś czas temu umówiłem się z nim na wywiad, słyszałem głosy znajomych: "Po co ci to? To człowiek skompromitowany. Skorumpowana łajza. Będzie jeździł po wszystkich, bo musi się teraz wyrzygać". Jak pan odbiera Wójcika?
Będę mu zawsze wdzięczny, bo to on powołał mnie do reprezentacji olimpijskiej. I dzięki niemu zdobyłem srebro igrzysk w Barcelonie. Myślę, że jest dwóch Wójcików. Pierwszy to ten, o którym mówię. Trener, odnoszący sukcesy. Drugi - to Wójcik, który wybrał złą drogę. Ale przecież sukcesów nikt mu nie odbierze. Da się kupić olimpijski medal? Nie, nie da się. Piłka nożna to specyficzna dziedzina sportu. Mówimy o tej korupcji, piętnujemy ją, mieszamy ludzi z błotem, a spójrzmy co dzieje się w świecie polityki. Spójrzmy na sprawę lustracji. W takim PZPN-ie nie doszło do niej nigdy.
Mało kto by się ostał?
Trenerzy, działacze latali za czasów komuny po różnych krajach. Jeśli ktoś myśli sobie, że w związku nie było współpracowników, to jest w grubym błędzie. Na pewno byli. Nigdy się o nich nie dowiemy, a szkoda. Jestem przekonany, że dużo wielkich nazwisk polskiego futbolu w tamtych latach współpracowało.
Fragment książki,
Kowalczyk o dziennikarzach:
Akurat dwóch mistrzów pióra miało drzwi do pokoju w tym samym korytarzu. Niestety, wredne drzwi były tak mocno zamknięte, iż panowie nie mieli siły ich otworzyć. Poszli spać, nie wchodząc do środka. I jak tu nie mówić, że z dziennikarzami na wyjazdach nie jest wesoło? Tym bardziej, jeśli przypomni się powrót z tego samego wyjazdu. Jeden autokar nasz, jeden ich. Ich podjeżdża pierwszy, drzwi się otwierają i człowiek po prostu ... wypada na chodnik. Wypada jak lalka, kukła, manekin, kawał mięsa, cokolwiek. Nawet mu zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia.
Mówił pan o tym, że kiedyś był wyższy poziom. Wójcik z ostatniego meczu Legia - Wisła chciał wyjść. Ciągnął swojego kolegę za rękę w kierunku schodów. Tak nie mógł patrzeć na to, co działo, czy raczej nie działo się na boisku. Jest aż tak źle?
Tragicznie. Od mniej więcej trzech lat widzę taką powtarzalność. W mediach nagłówki: "Słuchajcie, w ten weekend jest hit naszej ligi. Legia gra z Wisłą, czym tam z Lechem. Będzie świetne spotkanie". Nachodzi mecz, a na boisku 90 minut żenady. Mecze Polonii z Legią, derby Warszawy, od pewnego czasu stoją na beznadziejnym poziomie. A słabsze ligowe drużyny? Wiadomo, pracuje się przy tym, trzeba je oglądać, ale faktem jest, że nie da się na to patrzeć.
"Nie chcem, ale muszem".
Dokładnie. Słabiutkie mamy drużyny.
Jeszcze jeden fragment z Wójcika: "Moja kadra olimpijska wygrałaby z aktualną reprezentacją Polski. Bez żadnych problemów!". A ja zapytam inaczej. Legia z Kowalczykiem, Piszem i Mandziejewiczem w składzie poradziłaby sobie z Legią dzisiejszą?
A pamięta pan, kiedy my sobie wtedy zapewniliśmy mistrzostwo Polski? Praktycznie po pierwszej rundzie. Po piętnastu kolejkach..Ale nie tylko Legia za moich czasów wygrałaby dziś ligę w cuglach. GKS Katowice stary by wygrał, Lech Poznań by wygrał. Wtedy, jak już się odpadało w europejskich pucharach, to z kimś bardzo silnym. Na pewno nie z Rosenborgiem Trondheim.
A jak było się w słabej grupie, to się z niej wychodziło.
Pije pan do Euro?
Tak. Franciszek Smuda zmienił się w ostatnich latach?
Czemu takie pytanie?
W książce wypowiada się pan o nim dość pozytywnie. A ja pamiętam, jak zaraz po porażce 0:1 z Czechami na Euro napisał pan na swoim blogu na Weszło.com tekst, zatytułowany "Smuda, wypierdalaj".
Dziesięć lat temu uchodził za najlepszego trenera w Polsce, zdobywał kolejne tytuły. Prowadził Widzew w Lidze Mistrzów. Ceniłem go. Mało tego, nawet kilka lat temu byłem jednym z ludzi, którzy chcieli, by właśnie on objął reprezentację. Potem stało się coś zadziwiającego. Zaczął robić rzeczy, których nie robił wcześniej w klubach. Nie brał wszystkich najlepszych. Odstawiał ludzi, którzy mogliby być podporą reprezentacji.
Kowalczyk ostro po meczu Polska - Grecja:
Boruc i Żewłakow?
To najlepsze przykłady. Ale tę litanię można by ciągnąć dalej. Zbliża się Euro, a my nie wiemy, kto jest pierwszym bramkarzem. By mieć środkowego obrońcę, musieliśmy naturalizować Perquisa. A ten Boenisch to już szczyt. Chłopak nie grał przed Euro dwa lata w piłkę, a tu nagle wystawia się go w pierwszym składzie. I efekt jest taki, że już Andorańczycy w sparingu przed turniejem sobie z nim radzą. Smudę chciał lud, ten sam lud dostał wielki turniej w kraju. Dlatego też lud polski ma prawo czuć się oszukany. Smuda go zawiódł. Wygłupiał się, mając pod sobą 40-milionowy naród.
Dzwonię do pana i słyszę w telefonie: "Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało". Granie na czekanie ustawił pan po meczu z Czechami?
Tak.
Miało być ironiczne?
Oczywiście. To jest taka nasza druga najważniejsza pieśń na stadionie, zaraz po "Mazurku Dąbrowskiego". Zabrzmiała w czasie tego żenującego spotkania, kiedy piłkarze, którzy przegrali Euro, przyszli podziękować kibicom za doping. Ale wiąże się nie tylko z futbolem. W naszym sporcie jest taka przykra ciągłość. Kończy się Euro, mamy igrzyska w Londynie, i co? Nasi znów dają plamę. Na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy nie zawiedli. A pojechało prawie 250 sportowców. I gdybyśmy tak odnieśli się do każdej dyscypliny sportu, to ciężko będzie zmienić coś w tym telefonie. Granie na czekanie zostanie na dłuższy okres.
Szczerze - kibicował pan tak samo kadrze Smudy jak tym poprzednim?
Kibicowałem. Zawsze kibicuję. Tylko, że z drugiej strony zawsze staram się patrzeć na wszystko realistycznie. Od samego początku mówiłem, że nie wyjdziemy z grupy. Nawet, jak jeszcze nie znano naszych rywali. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mistrzostwa Europy są cięższe od mistrzostw świata. Tutaj nie można trafić jak to ja mówię "florka" pod tytułem Jamajka, Nowa Zelandia, czy Togo. Z jednej strony podtrzymywałem swoje zdanie, z drugiej - była jakaś wiara. Liczyłem na to, że może jednak coś zawojujemy w tak słabej grupie.
A co my ostatnio osiągnęliśmy na dużych imprezach piłkarskich? Ostatnie cztery to czterech różnych trenerów i cztery porażki. Zawsze były wielkie nadzieje, a potem ich brutalna konfrontacja z rzeczywistością. Kończy się faza grupowa i wracamy do domu. Albo, jak ostatnio, pozostajemy w domu.
Wróćmy do książki. Na ostatniej stronie czytam takie zdanie: "Miałem barwną karierę i jeszcze barwniejsze życie". Ciekawi mnie, czy jakby to życie było mniej barwne, to kariera mogłaby być barwniejsza.
Mogę sobie zadawać pytanie, czy w dobrym momencie wyjechałem z Legii. Ale wiadomo - klub był wtedy bez kasy, nie do końca mógł sobie pozwolić na wypłatę premii za zdobyte trofea. Dostałem ofertę z Betisu, z ligi hiszpańskiej, w której chciałem grać. Odszedłem. Ale pamiętajmy też, że Legia rok po moim odejściu grała w Lidze Mistrzów. A wiadomo jak te rozgrywki promują. Kto wie, być może gdybym został, odszedłbym później, ale do jeszcze lepszego klubu.
Fragment książki,
o bieganiu po górach z Józefem Łuszczkiem:
I ruszał. Część piłkarzy w prawo za nim, a część w lewo na piwko. Potem była gonitwa za czołówką, oczywiście skrótami, oczywiście tylko w dół. I tak byliśmy przed góralem, bo górale nie zbiegają z gór. Mogą wbiegać, ale zawsze schodzą już spacerkiem. Największym utrudnieniem były zegarki z możliwością mierzenia tętna. Lekarz brał odczyt tego zegarka i patrzył, jak to jest z naszą formą. Z tego powodu zawsze szukało się psa, żeby jemu to świństwo przyczepić i niech zasuwa. Biegaj, burku, panowie muszą chwilkę odpocząć. Darek Czykier miał kiedyś inny patent - pił piwo i cały czas podskakiwał albo robił przysiady, żeby tylko tętno się nie zmieniło.
Jest żal?
Żalu nie ma, bo człowiek niczego już nie odkręci.
Ale wielu ludzi ma tak, że rozpamiętuje.
Ja tylko się zastanawiam. Nie mam gwarancji, że byłoby by lepiej. Szkoda też sytuacji późniejszej, gdy prezydent Betisu nie chciał mnie puścić z klubu. A na stole była już oferta z PSV Eindhoven. Zarobiłby dużo pieniędzy, ja bym miał nowy klub. Trudno. Ale rozpamiętywać nie będę. Gdybym tak miał robić, to na pewno nie powstałaby tak wesoła książka.
Ktoś się za tę wesołą książkę obraził?
Na mnie?
Krzysztof Stanowski napisał we wstępie do tego wydania, że kilka osób miało do niego pretensje. Antoni Piechniczek, Piotr Świerczewski. A on tylko spisywał pana wspomnienia. Pan pewnie miał gorzej.
Ta książka najpierw ukazywała się w odcinkach w "Przeglądzie Sportowym". I tam robili takie coś, że jak o kimś akurat w tym fragmencie pisałem, to dzwoniono do niego i robiono rozmówkę. I rzeczywiście było widać z tych rozmów, że wielu ludziom to się nie spodobało.
Marek Jóźwiak? Opisał pan, jak swego czasu pijany rzucał telewizorem w hotelu.
On, Piechniczek, jeszcze ktoś inny. Ale potem widywałem się z tymi ludźmi. Rozmawialiśmy i dziś już chyba nie chowają urazy.
Fragment książki,
o koledze z drużyny, Macieju Murawskim;
Wydawało mi się, że zawodnicy ligowi tak drewniani nie bywają. Murawski jest bardziej drewniany niż mój parkiet w domu. Gdyby urodził się w Grecji, pewnie nazywałby się Drewnopoulos, w Turcji - Drewnoroglou (...) No bo dla przykładu rozbierzmy go na czynniki pierwsze. Strzał? Podobno ma dwójkę dzieci i to by było na tyle.
Jest w piłce nożnej taka zależność, że drużyna, która pije, prezentuje się lepiej?
Myślę, że tak jest w większości przypadków.
Urugwaj na mundialu w RPA podobno lubił się bawić. A był rewelacją turnieju.
Zobaczmy Manchester City. Tam nie grają piłkarze grzeczni, a mistrzostwo Anglii zdobyli. Dobra atmosfera jest najważniejsza. To właśnie jest różnica między piłką dawną a dzisiejszą. Kiedyś człowiek nie jechał do klubu, żeby odwalić pańszczyznę. A teraz? Dwie godziny zajęć, kąpiel, samochód, do rodziny i potem z nimi do galerii. Wszystko jedno jakiej.
Wiedzieliście, kiedy pić.
Siedzieliśmy kilka godzin po zajęciach, najczęściej w "Garażu", koło samej Legii. Alkohol, śmiechy, żarty. Każdy się lubił napić. Były takie czasy, że nikt tam na herbatkę nie chodził. Ale przed istotnym meczem już się nie piło.
Co pan czuł po strzeleniu gola na Camp Nou?
Totalny zanik. Zmęczenie. Mieliśmy w nogach kilka ciężkich gier, a tutaj finał igrzysk, z Hiszpanią. Oni potrafili grać, mieli u siebie Guardiolę, ten swój styl klepania, na trybunach ponad 100 tysięcy ludzi. Ta bramka dawała ulgę. Pomyślałem sobie wtedy, że zaraz zejdziemy do szatni, będziemy mieć piętnaście minut, odpoczniemy i zostanie nam 45 minut do złotego medalu. Szkoda, że nie wyszło. Ale te całe igrzyska były dla mnie niesamowite. Zdobyłem cztery bramki, wszystkie na stadionie mojego ukochanego klubu.
Mecz z Hiszpanią, na samym początku gol Kowalczyka:
Kiedy następny Polak może powtórzyć ten wyczyn?
To może się zdarzyć w przypadku Ligi Mistrzów. Przyjeżdża Borussia, rusza z tą swoją kontrą i bach, Lewandowski trafia do siatki. Mamy też dwóch Polaków w lidze hiszpańskiej. Jest Dudka w Leante, jest Perquis w Betisie.
Perquis - Polak…
Nieprzypadkowo wymieniłem go jako drugiego (śmiech). Oczywiście chcielibyśmy, by przyjechał tam jakiś polski klub. Ale to chyba tak szybko się nie wydarzy.
Co pan teraz robi oprócz pracy w Polsacie? Grzyby, wędkowanie? Gra pan jeszcze w piłkę z kolegami na Bródnie?
Nie mam za bardzo czasu, bo weekendy zajmuje mi podróżowanie po boiskach ligowych, gdzie komentuję mecze. Do tego niedzielne ranne programy, poniedziałkowy magazyn. A w tygodniu chcę za wszelką cenę oglądać dobrą piłkę. Liga Mistrzów, odpoczynek przed telewizorem. Bardzo to zaniedbuję, przyglądając się jak Lech walczy z Wisłą…