Szef kontrowersyjnego serwisu Weszlo.com. Człowiek, który najpierw na stronie znany był jako "Mr X", aż w końcu napisał, że jest dziennikarzem sportowym i nazywa się Krzysztof Stanowski. Spotkaliśmy się z nim w warszawskim pubie "Champions" i rozmawialiśmy prawie godzinę. O samym Weszło, o wulgaryzacji języka, o niepoważnych polskich mediach i o... uroku pracy europarlamentarzysty. Nie zawsze w cenzuralnych słowach.
"To jest serwis, który dla klikalności skrytykowałby nawet widelec" – powiedział nam niedawno Mirosław Trzeciak. Domyślasz się chyba, o jakim serwisie mówił.
Raczej nie o serwisie widelec.pl, bo taki też jest (śmiech).
Raczej nie.
Tak, domyślam się, że mówił o Weszło. Nie ukrywam, że krytyka jest główną bronią tego serwisu. Tyle tylko, że to nie jest tak, że my krytykujemy po to, by mieć klikalność. Takie a nie inne pisanie bierze się raczej z obrazu środowiska piłkarskiego w Polsce, które w sposób oczywisty zasługuje na krytykę. To środowisko przez lata było strasznie słodzone, otrzymywało szereg niezasłużonych pochlebstw i taka przeciwwaga była po prostu potrzebna. Zresztą zobaczcie co się mówiło, pisało przed Euro. Dokładnie to samo. Wszystko piękne, wspaniałe. Pudrowanie polskiego syfu, pudrowanie tego naszego futbolu. Już nawet jak się powiedziało na głos, że Łukasz Piszczek ma wyrok za korupcję, to zza rogu wyskakiwała Monika Olejnik i warczała.
W rozmowie z wislalive.pl powiedziałeś, że Weszło to serwis poważny. Nie kłóci się to trochę z wulgaryzmami i kolokwializmami, których używacie?
Nie, skąd. A Witkacy to był niepoważny pisarz? Poważny. A przeklinał? Przeklinał. Masa jest takich przykładów. Dla mnie wulgaryzmy są naturalną częścią języka polskiego i jeśli są stosowane odpowiednio, mogą dodać tekstowi smaczku i pikanterii. Nie rozumiem ludzi, którzy klikają w jakiś tekst i jak widzą w nim słowo "kurwa" czy "pierdolę”, od razu wydają wyrok, że taki tekst jest niepoważny.
Taki prawdziwy język jest łatwiej oddać w sieci? Wyobrażasz sobie odwzorowanie tego w gazecie?
Wyobrażam sobie. W "Playboyu" są dobre wywiady. I tam są przekleństwa. W "Przeglądzie Sportowym" też kiedyś były. Jeśli rozmawiasz z piłkarzem i on w co drugim zdaniu mówi “kurwa”, to raz na jakiś czas musisz tego słowa użyć dla oddania prawdziwego obrazu rozmówcy. Tego wymaga uczciwość wobec czytelnika. Poza tym – często to się po prostu lepiej czyta.
Piłkarz Polonii Łukasz Trałka mówi, co sądzi o Weszło:
Załóżmy, że powstałoby takie pismo, coś w stylu "Nie" Jerzego Urbana, tyle że piszące o piłce. I ty byłbyś tam naczelnym. Byłaby szansa na sukces?
Myślę, że każde medium ma swoją specyfikę. Czego innego szukasz w gazecie, czego innego w internecie. Sieć jest czymś luźniejszym, dla mnie to trochę taka forma interakcji z czytelnikiem, takiej kumpelskiej rozmowy. Weszło w formie papierowej? Nie wiem, może ktoś zaryzykuje, zrobi coś takiego i osiągnie sukces. Ale ja tego na tę chwilę nie widzę, przynajmniej nie w przełożeniu jeden do jednego. Poza tym – kto się dziś pcha do papieru? Papier nie ma przyszłości, za chwilę będzie służył do zawijania śledzi. Liczy się internet i nowe technologie.
A propos interakcji – u was często jest tak, że ktoś pisze komentarz pod tekstem, coś w stylu: "Już więcej nie będę wchodził na wasz serwis. Bywało, że dostawał odpowiedź od ciebie lub kogoś innego, o treści w stylu: "Spoko, to wypierdalaj. Nie będziemy płakać".
To się pojawiało przy wyjątkowych burakach, przy chamach.
To, co robicie, jest chyba trochę przeciwko ogólnym kanonom.
Weszło nie jest żadnym projektem biznesowym i cała naturalność tego serwisu polega na tym, że tu nie ma sytuacji jak w banku. Tam podchodzi klient, wściekły, mówi: "Gdzie jest kurwa mój kredyt, dlaczego nie chcecie mi go dać?" I pani mu odpowiada: "Szanowny Panie, proszę wypełnić podanie, dziękujemy za miłą rozmowę". To jest wszystko sztuczne, my nie chcemy takiej rozmowy, bazującej na fałszywej życzliwości. Sami wiecie, ile w internecie pojawia się buraków. Jest jakaś grupa ludzi, których nie chcecie, a jednak oni uporczywie wracają. I czasem im trzeba powiedzieć, że na tej stronie nie robią łaski jak są. Że wszystkim będzie lepiej jak ich nie będzie.
Wybierając tematy, kierujecie się tym ile może być lajków?
Nie, nigdy. Ja, pisząc tekst, myślę tylko o tym, że chcę podzielić się czymś, co myślę na jakiś temat. Nigdy nie pisałem czegoś, myśląc o tym jaki będzie oddźwięk ze strony odbiorców. Choć oczywiście pisać pod kliki jest bardzo łatwo. Wystarczy dać nagłówek, że Donald Tusk jest do dupy i potem to się rozprzestrzeni wirusowo po internecie. Ale mnie to nie bawi. W ogóle.
Zacząłeś pisać do "Przeglądu Sportowego" w wieku 14 lat. Ewenement. Miałeś z tym wtedy jakieś problemy? Nikt, słysząc twój głos w słuchawce, nie myślał, że jakiś dzieciak robi sobie jaja?
Przede wszystkim starałem się prowadzić rozmowy telefoniczne, świadomie unikałem kontaktu face to face. Wiadomo, człowiek czasem sobie pomyśli, że jego rozmówca ma jakiś dziwny, śmieszny głos, ale nigdy mu tego nie powie. Wielu pewnie dziwiło się, ale najwyżej sądzili, że jestem po jakiejś operacji wycięcia migdałków czy coś (śmiech).
Myślisz, że dzisiaj, w świecie konsumpcji i komputerów, możliwa jest porównywalna kariera?
Tym bardziej. Bo gdy ja zaczynałem pisać, internet dopiero raczkował, były tylko gazety. I wtedy wszyscy dziennikarze sportowi by się zmieścili do tego tramwaju, co tu stoi obok. W "Przeglądzie Sportowym" o piłce pisało 10-15 osób i ja, chcąc to robić, musiałem wśród nich być. A dzisiaj serwisów jest bardzo dużo i łatwiej dostać szansę. Łatwiej jest też dlatego, że wiele serwisów jest niepoważnych. Po prostu potencjalna liczba miejsc pracy znacząco się zwiększyła, chociaż wciąż trzeba mieć świadomość, że z pisania o piłce nożnej na dobrym poziomie w Polsce żyje pewnie nie więcej niż pięćdziesiąt osób. Garstka.
Właśnie, jaki procent tekstów sportowych w internecie uważasz za wart uwagi?
Jeżeli ktoś ma wiedzę i potrafi oddzielić papkę od wartościowej treści, to jest tego niewiele. Poza tym w tych głównych serwisach są przedruki z agencji, zmienia się tylko tytuły. Masz nagłówek, że “niesamowite, kolejny Polak w Hiszpanii”, klikasz i okazuje się, że chodzi o jakiegoś kolarza, który dojechał do Bilbao. Nie ma wielu miejsc z własnymi informacjami. Ściganie trwa, ale na tytuły, a nie na to, co w środku. Być może dlatego my odnieśliśmy sukces. Bo my generujemy tylko własne teksty.
Dziennikarze Weszło odwiedzili rapera Eldo:
Podobno nie każdy dziennikarz piszący o sporcie nim się interesuje.
Podam wam przykład, z dużej gazety. Chłopak pisze przez rok o lidze hiszpańskiej, a potem okazuje się, że tak naprawdę nie ma w domu Canal Plus, bo mu szkoda dwudziestu złotych i oglądał skróty na YouTube. A potem pisał na tej podstawie teksty. Wielu dziennikarzy nie chce obejrzeć w weekend ośmiu meczów ekstraklasy, bo zawsze mają sto różnych planów. A to przecież ich psi obowiązek. Ja staram się te mecze ekstraklasy oglądać, do tego jakiś puchar, liga hiszpańska, czasami angielska. Te dwanaście meczów w tygodniu muszę obejrzeć. No bo na jakiej podstawie ja mógłbym potem po kimś pojechać? Napisać, że komuś za dużo płacą? Obawiam się, że jeśliby zrobić dziennikarzom test na wiedzę o dyscyplinie, wielu by taki sprawdzian oblało.
Nawet ci najwięksi?
O czym my tu w ogóle mówimy, jeśli dziennikarz sportowy numer jeden w tym kraju – Dariusz Szpakowski – nie ma żadnej wiedzy o piłce nożnej? Jeśli facet komentuje finał Euro i mówi, że Hiszpan Arbeloa nie grał za dużo w Realu Madryt? A Arbeloa w sezonie wystąpił 26 razy w lidze, do tego 9 razy w Lidze Mistrzów. Szpakowski udzielił przed turniejem wywiadu "Newsweekowi" i powiedział, że on w wolnym czasie nie ogląda zbyt wielu meczów. A przecież ile on meczów komentuje w roku? Kilka. Ma gość 360 dni wolnego w roku i nie chce mu się zasiąść przed telewizorem, by obejrzeć mecz? Denerwuje mnie, że nikt nie chce zmusić go do zwykłego zaangażowania w pracę.
Zrobiłem z nim wczoraj wywiad. W komentarzach pod nim byli też obrońcy.
Bo to jest taki komentator idealny dla laików. Potrafi grać głosem, w jakiś tam sposób wyrażać emocje. Gdy pada ważny gol dla Polski – on jest najlepszy. Ale gole dla Polski padają rzadko, a on mówi non stop. Są ludzie, którzy nie zauważą pomyłki, gdy on komentuje mecz Wisły Kraków, biega tam gość, ma na koszulce napisane "Strak" i "Szpak" właśnie tak go czyta. Paweł Strak, bo nie wie, że to Strąk, gdzieś tam tylko rzucił okiem. To jest przerażające. Tym bardziej, że Szpakowski to u nas taka ikona i teoretycznie wielu mogłoby brać z niego przykład. Teoretycznie powinni, prawda? Bo z kogo, jak nie z niego?
Słyszałem o tobie taką anegdotkę z czasów, gdy pracowałeś w "Przeglądzie Sportowym". Podobno gdy przychodził ktoś nowy, ty od razu pytałeś, czy chce tylko papier, zaświadczenie o odbyciu praktyk, czy może chce się jednak czegoś nauczyć. I jak mówił to pierwsze, to mu podpisywałeś i go żegnałeś. To prawda?
Być może tak. Wiesz, ja mam kiepską pamięć. Ale pamiętam, że było sporo tych praktykantów. Przychodził chłopak, potem kazałeś mu gdzieś pojechać na 10 rano, a on dzwonił od dwunastej, że dopiero podniósł się z łóżka. Szkoda czasu i szkoda twoich nerwów. Dlatego tak, chyba coś tam im podpisywałem.
Skąd tak w ogóle bierze się fenomen Weszło? W tego typu przypadkach zazwyczaj mówi się o czymś, czego ludzie nie mieli, a wreszcie to otrzymali. Co by tym było w waszym przypadku?
W Warszawie jest taka knajpa, Charlotte. Byłem ze dwa razy, ale nigdy nic nie zjadłem, bo tłum tam jest taki, że nie ma co marzyć o stoliku, a siedzenie na schodach – co wiele osób robi – jakoś mnie nie bawi. W każdym razie trudno zdefiniować, na czym polega fenomen Charlotte, bo ani tam specjalnie ładnie, ani tanio, ale... jest klimat. Ludzie dobrze się tam czują, zmówili się i przyłażą. Myślę, że podobnie jest z Weszło.
Oczywiście w przypadku strony internetowej zawsze kluczem będzie treść, w tym wypadku szczera rozmowa o piłce nożnej, bez włażenia w dupę decydentom. Pytanie o to wszystko, o co spytałby kibic, a nie spyta dziennikarz. Bo dziennikarze sportowi w Polsce nie robią gazety dla czytelników, tylko dla kolegów piłkarzy, kolegów działaczy itd. Z nimi mają codzienny kontakt, a nie z ludźmi, którzy kupują gazetę. Internet to zmienia, bo pojawia się natychmiastowa reakcja, są komentarze, wtedy wiesz dla kogo i po co piszesz. Przewartościowujesz cele. Już nie piszesz dla piłkarza, którego spotykasz codziennie, ale dla czytelnika, z którym codziennie – wirtualnie, bo wirtualnie, ale jednak – dyskutujesz...
Myślę, że wszystkie wady polskiego mówienia o piłce miałeś skumulowane przed Euro. Taka osoba, która futbolem się nie interesowała, miała prawo oczekiwać od mediów, że jej odpowiedzą na pewne pytania. Czy my jesteśmy dobrzy czy beznadziejni? Czy nasz trener jest geniuszem? A może imbecylem? Media powinny być przecież nie od podkręcania atmosfery, ale od informowania. A takich mediów, które szczerze mówiłyby jak jest, ja poza Weszło wtedy nie widziałem. Wszystko, co dziennikarze mieli do przekazania przed mistrzostwami brzmiało jak przemowa Janusza Wójcika: “Biało-czerwona na maszcie, kiełbasy do góry i jedziemy”. Ci sami dziennikarze z Wójcika się śmieją, ale z siebie nie.
Jan Tomaszewski mówił dużo.
I ja się bardzo często z nim zgadzam. Gdyby ktoś wymyślił blogera, nazwał go "Pan Y" albo "Mr Y", jestem przekonany o tym, że wiele osób by w 100 procentach go kupowało. On jest odrzucany przez sam fakt, że jest Janem Tomaszewskim i nikt z nim nie dyskutuje merytorycznie. Przecież nie nazwiemy taką dyskusją Kuźniara z TVN-u, który mówi do niego "Pan też grał w Herculesie Alicante, więc dlaczego pan teraz mówi o farbowanych lisach?"
Wam też się dostawało za teksty przed Euro.
Oczywiście, gdyby Lewandowski strzelił gola z Czechami, to dziś dziennikarze Weszło uważani byliby za idiotów, a przecież czy ten “Lewy” trafił, czy nie – to nasza piłka jest taka sama, Smuda jest taki sam, cały ten zespół jest taki sam. Wszystko oceniane jest przez pryzmat wyniku końcowego, który przecież zawsze bierze się po trosze z przypadku. Weźmy remis 2:2 z Niemcami. Napisałem po nim, że to w ogóle był beznadziejny mecz i kompletnie nic z niego dobrego nie wynikało. Ludzie pisali, że jak to, przecież prowadziliśmy, byliśmy o krok od historycznej wygranej. A przecież wystarczyło uważnie to spotkanie obejrzeć i zobaczyć, że my wszystkie akcje tworzyliśmy z przypadku. Że nie było żadnej powtarzalności.
Dziennikarze Weszło na konferencji Franciszka Smudy:
Ludziom robiono wodę z mózgu?
My się wszyscy przez dwa i pół roku oszukiwaliśmy. To znaczy – wy się oszukiwaliście, a ja nieskutecznie próbowałem przeszkadzać.
Jesteś trochę jak Wojciech Cejrowski…
Czemu?
Bo krytykujesz to, co dzieje się wokół. Kiedyś Cejrowski był u Szymona Hołowni i tamten go zapytał czy on – odwieczny krytykant – dobrze czuje się w Polsce. A ty, jak się czujesz w tym kraju?
Oczywiście, że wolałbym chodzić na Barcelonę niż na Legię. Widzieć na żywo Messiego i Xaviego, a nie Jędrzejczyka czy Gola. Napisać biografię Andresa Iniesty, a nie Andrzeja Iwana. Ale ten nasz polski smrodek też ma swoje zalety. Jest przede wszystkim zabawny.
Zabawna raczej nie jest biografia Iwana, o której wspomniałeś. "Spalony" to mocna, poruszająca lektura. Masz teraz kolejne książki w planach?
W ostatnim czasie odbyłem kilka spotkań. Ale książka jest w Polsce czymś za mało dochodowym, by napisać ją tylko dla kasy. Wiesz, gdyby ktoś powiedział mi: "Napisz książkę o tym, a zarobisz dwa miliony funtów", to bym napisał. Ale jak ktoś podchodzi i mówi: "Napisz o tym, zarobisz 40 albo 60 tysięcy złotych"? A ja będę nad tym siedział pół roku albo i dłużej? W żaden sposób mi się to nie kalkuluje. Dzisiaj książki w Polsce pisze się głównie z próżności. Chociaż oczywiście na hitach można zarobić. Andrzej Iwan bardzo godnie zarobił.
A jakbyś teraz miał możliwość porozmawiania przez pół godziny z kim chcesz, to kogo byś wybrał?
Pierwsza myśl to Messi, ale nie wiem, czy z nim miałbym o czym rozmawiać. Bo on sprawia wrażenie takiego śniętego gościa, on nawet wygląda, jakby do fryzjera nie chodził, tylko strzygł się sam w domu. Uwielbiam go, ale z nim mógłbym porozmawiać krótko, tak tylko przybić piątkę, a potem mieć jakiegoś bardziej sfiksowanego rozmówcę. Ibrahimović wszystko już w książce powiedział...
Mourinho?
On pewnie byłby ciekawy, ale ja chyba wolałbym Guardiolę. To nie byłaby taka przepychanka słowna, ale czasem warto jest kogoś mądrego posłuchać.
Kiedyś napisałeś na Weszło o innym swoim pomyśle. Kandydowaniu do europarlamentu. To był żart czy jakoś bierzesz to pod uwagę?
Polska polityka jest dla mnie kompletnie niepoważna. I teraz załóżmy, że ja ruszam z takim przekazem. "Wybieram się do europarlamentu, ale nie mam zamiaru zupełnie nic robić. Gwarantuję, że pięćdziesiąt procent swoich zarobków przekażę na cele charytatywne". Ten zarobek to pewnie, z jakimiś dietami i dodatkami, koło 60 tysięcy. I teraz jakbym ja miesiąc w miesiąc przeznaczał część tego na chore dzieci, co rocznie dałoby 360 tysięcy złotych, to jestem przekonany, że byłoby z tego dużo więcej pożytku niż z Cymańskiego czy Kurskiego, którzy gdzieś tam na korytarzu pokopali piłkę i powiedzieli, że to wielka promocja polskiego futbolu. Nie wykluczam takiego happeningu.