Trener, który najpierw osiągnął wielki sukces z reprezentacją, a potem wpadł w bagno korupcji. W zawodzie pracować nie może, bo nie ma licencji, a ostatnio dostał cztery lata dyskwalifikacji. Janusz Wójcik twierdzi, że został zaszczuty. Gdy po ciężkim wypadku umierał na stole operacyjnym, koledzy z PZPN nie spieszyli z pomocą. Teraz pisze książkę. - To będzie powieść sportowo-kryminalno-sensacyjna. Oparta na faktach - mówi nam w szczerym i mocnym wywiadzie.
Siadamy w warszawskiej restauracji "Nei Fiori". Naprzeciwko nas jedna z najbarwniejszych i najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiego futbolu. Janusz Wójcik - człowiek o kilku obliczach. Do stolika podchodzi kulejąc, to skutek tajemniczego wypadku, po którym długo walczył o życie. Wersja oficjalna - upadek ze schodów. Dziś człowiek, który w 1992 zdobył z reprezentacją srebro na olimpiadzie (ostatni największy sukces polskiej kadry), kojarzony jest z brudami, z korupcją. Prokuratura twierdzi, że ustawił osiem spotkań Świtu Nowy Dwór Mazowiecki.
Jak zdrowie?
Jeszcze żyję.
Gorzka odpowiedź.
Wtedy, gdy miałem ten wypadek z głową, trzy razy umierałem na stole operacyjnym i ściągano mnie za nogę z powrotem. Potem leżałem na OIOM-ie w stanie krytycznym, jakieś trzy tygodnie. I wiecie co? Nikt się z PZPN nie pokazał, nikt! Było nawet takie głosowanie. Andrzej Strejlau zaproponował, żeby mi pomóc, miałem akurat mieć wprowadzany implant do głowy. Zagłosowali i wniosek przepadł.
Czyli?
Chciano, żebym zdechł. Prawie wszyscy w PZPN-ie chcieli, żebym zdechł. Otwarcie to dzisiaj mówię.
Ktoś starał się pomóc?
Wspomniany Strejlau, Antoni Piechniczek, Wojciech Łazarek. Ale okazało się, że nie mają żadnego przebicia. To było za mało przy tych tak zwanych baronach polskiej piłki. Przy ludziach z kiszkami w teczkach.
Zachowali się niegodnie?
Nieludzko. Wykazali się porażającą nieludzkością. Gdy trzeba zamieszkać w najlepszych hotelach, jeść najlepsze kąski i jeszcze za nie nie płacić, wiedzą jak to zrobić. Związek zapłaci. Ale, żeby pomóc swojemu człowiekowi w dramatycznej potrzebie? To już dla tego zgromadzenia było za dużo. Usłyszałem coś w stylu: "Janusz, mamy cię w dupie".
Od kolegów.
Wszystkich tam znam i oni znają mnie. Gdyby nie medal, jaki mój zespół przywiózł z Barcelony, mielibyśmy pustynię. Saharę. Tak to właśnie wygląda w historii - był Kazimierz Górski, był Janusz Wójcik i potem już ciężko byłoby kogokolwiek znaleźć.
Cztery lata dyskwalifikacji za korupcję to dużo?
Ten wyrok nie jest prawomocny. Wbrew konstytucji, wbrew prawom obywatelskim. Poza tym nie akceptuję go, nie przyjmuję do wiadomości. To jest typowy wyrok na zlecenie.
Panowie chcieli się wybielić przed zjazdem. Teraz najwidoczniej nie mogą zebrać myśli, bo od dłuższego czasu czekam na pismo z uzasadnieniem. Gdzieś tam politycznie, wewnętrznie, na tych zapyziałych korytarzach wymyślili sobie taką decyzję i teraz nie wiedzą, co z nią dalej zrobić. A to jest niezgodne z konstytucją i może się dla tych panów źle skończyć. Na przykład tak, że sprawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego.
Robią Wójcikowi na złość, bo dużo o nich wie? To pan zasugerował w jednym z wywiadów.
W związku jestem ponad 20 lat. Jako jedyny, albo jeden z nielicznych, prowadziłem w zasadzie wszystkie reprezentacje: do 16 lat, do 18, młodzieżową, drugą, pierwszą. Poznawałem różnych ludzi i w ciągu tego czasu trudno nie dowiedzieć się różnych rzeczy o różnych dżentelmenach.
Są rzeczy, które by ich skompromitowały?
Są rzeczy, po których, gdyby wyszły, nie mogliby patrzeć innym w twarz.
Środowisko się boi Wójcika?
Nie wiem, czy zaraz się boi. Środowisko ma świadomość, że Wójcik dużo wie. O tym co działo się na zapleczu i wewnątrz.
Pan twierdzi, że jest niewinny?
Gdybym się przyznał, już dawno zostałby orzeknięty wyrok. Panowie z PZPN nie są przecież żadną Świętą Inkwizycją, która może robić z każdym co chce i kiedy chce.
Unika pan jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Nie unikam. Dostaliście odpowiedź.
Gdy prowadził pan Świt Nowy Dwór, podobno powiedział pan: "Tu nie ma co trenować, tu dzwonić trzeba".
Bzdura, totalna bzdura. Jeżeli macie takie pytania, to niedługo kończymy rozmowę.
Dużo jest o panu tego typu anegdot.
Najlepsza to jest ta sprawa z Christo Stoiczkowem. Bułgaria przyleciała na mecz, na lotnisku rzeczywiście przywitałem się z nim na misia. Potem ich walnęliśmy 2:0. I jeden z mądrych, który chciał się oczyszczać z różnych dziwnych rzeczy, powiedział potem prokuratorom, że Wójcik wtedy uzgodnił, że Bułgaria ma dostać w dupę.
Skrót pierwszej połowy wspomnianego meczu z Bułgarią:
Paweł Zarzeczny w jednym z tekstów zasugerował, że pan ma swoje za uszami…
(Wójcik się denerwuje, przerywa) To niech kolega Zarzeczny sprawdzi, co on ma za uszami.
Mogę dokończyć?
Proszę.
Zasugerował, że pan ma swoje za uszami, ale z drugiej strony robił pan to co wszyscy. I dzisiaj to pan jest ofiarą, a wielu równie winnych nic nie spotkało.
Podczas rozmów w prokuraturze o tym mówiłem. Było tak, że jak nie dostosowywałeś się do pewnych narzuconych zachowań, to nie istniałeś, byłeś nikim. Tylko, że te zachowania narzucał PZPN.
Nie "Fryzjer"?
Z tym "Fryzjerem" to jest dla mnie jakaś kolosalna bzdura. Gość był za słaby, za mały. Wy naprawdę myślicie, że jeden człowiek mógł stworzyć taką strukturę? Przecież ona została zbudowana przez zupełnie kogoś innego, w zupełnie innym miejscu. Wiadomo gdzie. Mogę wam przysiąc, że Wydział Dyscypliny PZPN dokładnie wiedział, co w tej naszej piłce się dzieje. Rozmawiałem kiedyś z Jackiem Kmiecikiem, na lotnisku, jak leciałem na jakiś mecz. Powiedziałem mu, że jak cztery mecze na kolejkę są czyste, to mamy wielki sukces. I potem za tę prawdę miałem nieprzyjemności. Innym razem prokurator z Poznania pyta mnie, jak się ustawiało mecze. I ja do niego: - Panie, wykręć pan numer PZPN i połącz się z dowolną osobą. Tam prawie każdy wie o tym więcej od Janusza Wójcika.
Wszystkim to pasowało?
Była zmowa milczenia. Zresztą wiedziały o tym, też media. Tylko nikt nie miał jaj, by to rozwinąć. By rozwinąć zwinięty dywan.
Dziś liga jest czysta?
Dużo dziwnych rzeczy się działo, dziwne rzeczy też dzieją się teraz. Bywają rozstrzygnięcia, które dają wiele do myślenia. Ale nie chcę o tym mówić, nie mam dowodów. Na pewno mogę powiedzieć, że liga jest teraz dramatycznie słaba. Byłem niedawno na meczu Legia-Wisła i powiem szczerze, że tak beznadziejnej Wisły i Legii to jeszcze nie widziałem.
Wcześniej Wisła grała jeszcze słabiej.
Jeszcze? To był obraz nędzy i rozpaczy. Byłem ze znajomym na stadionie i kilkakrotnie mówiłem: "Słuchaj, wychodzę, nie mogę na to patrzeć". Prosiłem go, by pomógł mi zejść po tych schodach (Wójcik po wypadku ma jeszcze problemy z chodzeniem - red.). Żenujące było to widowisko. W ogóle słowo "widowisko" jest tutaj nie na miejscu.
Janusz Wójcik po porażce ze Szwecją mówi o sytuacji polskiej piłki:
Nie sądzę jednak, by pan odmówił, gdyby dostał ofertę z klubu ekstraklasy.
To się pan myli. Chcę z Polski wyjechać. Pracować w innym kraju. Nie chcę, by różni dziwni ludzie patrzyli na Wójcika spode łba. Zresztą ja też nie chcę widzieć tak patrzących ludzi. Mam ich już dosyć. Chcę się usunąć w cień. Móc normalnie pracować, w realiach, gdzie nikt nie robi żadnych dziwnych podchodów.
Mieści się panu w głowie, że piłkarze mogą grać przeciwko trenerowi? Tak jak to było w Wiśle z Michałem Probierzem?
Nie mieści mi się. W moich klubach każdy wrzód od razu był przecinany. Nie wzywałem karetek, tylko sam chwytałem za skalpel i byłem lekarze, chirurgiem. A zabiegów dokonywałem bez znieczulenia.
Jako trener zawsze potrafił pan też odpowiednio zmotywować piłkarzy. Co by pan powiedział kadrowiczom, gdyby wszedł do szatni we wtorek, przed meczem z Anglią?
Wiecie, kto jako ostatni trener zdobył jakiekolwiek punkty na Anglii?
Pan.
A ostatnie zwycięstwo z Anglią to lata 70. Czyli w cudzysłowie prawie sto lat temu.
Próbuje się pan w tej rozmowie wybielić.
Wcale nie. Po prostu stwierdzam fakty. Pytaliście o motywację, ale przecież nie ona jest tu problemem. Problemem są umiejętności czysto piłkarskie i przygotowanie fizyczne. Tutaj jest przepaść, tu odstajemy strasznie.
Fragment tekstu Pawła Zarzecznego o Wójciku,
Na Weszło.com:
Janusz Wójcik dostał cztery lata za korupcję w Świcie. Jak dla mnie to zemsta na trenerze, który wyprzedził całą resztę. Przecież kombinowali wszyscy. Ładnie powiedział Henio Kasperczak: - Nie mogę tych trenerów oceniać, bo nie było mnie wtedy w Polsce. Ale kto wie, może bym robił tak samo?
Wszyscy ówcześni trenerzy dogadywali się i z sędziami, i z rywalami, a kto twierdzi inaczej z uczestników – łże. Mecze ustawiały nawet ekipy dziennikarzy.
Wójcik to ostatni polski trener, który zdobył dla Polski medal olimpijski w grach zespołowych, 20 lat temu w Barcelonie. Wychował, dał chleb i ubrania i mieszkania kilkudziesięciu młodym Polakom, dwudziestu dwóm z nich nawet emerytury… A brał ich z czworaków, oduczał dłubać w nosie, takie tam…
Dziwne, że żaden z nich nie ma odwagi wstawić się za swoim – jakby nie było – dobroczyńcą.
Niektórzy eksperci są zdania, że mamy najlepszą reprezentację od 20, 25 lat.
Od czego są ci eksperci? Od badmintona chyba.
Dziennikarze, byli piłkarze.
To ciekawe, jak u nas w Polsce szybko kogoś się mianuje ekspertem. Ale niech sobie nimi będą. Poczekajmy do wtorku. Idąc ich tropem rozumowania, czekamy na wielki dzień, wielki mecz, wielkie rozbicie Anglików. Na Glika, który nie da pograć Rooneyowi. Na mecz, równie dobry jak ten z Estonią, gdzie nasi pokazali, jak są znakomici.
Kpi pan. Wynik kadry jest panu obojętny?
Nie jest. Życzę jej zwycięstwa, bo to reprezentacja Polski. Ale jestem przekonany, że jakby ta drużyna Fornalika stanęłaby naprzeciwko moich podopiecznych z igrzysk w Barcelonie, to ci drudzy bez problemów by ich pokonali. Bez żadnych problemów!
Tamto srebro to ostatni polski medal olimpijski w sportach drużynowych.
I na długo tak pozostanie. Nikt nie nawiąże do tego sukcesu, ani za kilka, ani za kilkanaście, ani za kilkadziesiąt lat. Przecież tam, w Barcelonie w tym 1992 roku, na turnieju grali zawodowcy. A za Kazia Górskiego, którego szanuję i bardzo będę szanował, każdy dokładnie wie, że reprezentacje to były drużyny amatorskie.
Litości. Chyba nie powie pan, że więcej zrobił dla reprezentacji od Kazimierza Górskiego?
Nie powiem. Choć gdzieś tam włożono mi to w usta w jakimś wywiadzie.
Drużyna z Barcelony zmarnowała swój potencjał. Dramatycznie zmarnowała.
Padło wtedy pamiętne hasło. Rzucone przez zawodników, podtrzymywane przeze mnie. "Zmieniamy szyld i jedziemy dalej". Ale różnych ludziom w związku to nie pasowało. Dlatego, bo to by ich odsunęło od żłoba. Niestety, nie dopuszczono wtedy tych, którzy powinni wejść do reprezentacji. Zawodnikom zarzucono arogancję i pychę. Atakowano Kowalczyka, Juskowiaka, mnie, że ich popieram. Nagle zapomniano, jak w Barcelonie rżnęliśmy klientów.
(We dwóch, w jednej chwili) Goliliście frajerów.
Tak, tak, dokładnie. Goliliśmy frajerów (śmiech).
Czyli znów wracamy do układów w PZPN. Ma pan swojego faworyta w wyborach?
Rezygnacja Grzegorza Laty jest dziwna. Mam wątpliwości, czy to w ogóle była normalna rezygnacja. Widzę teraz tą listę kandydatów i żaden z nich nie jest dla mnie osobą jakoś wyraźnie przerastającą Latę. Pod jakimkolwiek względem. Piłkarsko z dawnych lat na pewno nie. A jeżeli chodzi o prowadzenie wielkiej firmy, z wielką kasą, to żaden z nich tego wcześniej nie robił. To wszystko owiane jest tajemnicą. Argumenty, że Lato rzekomo nie zebrał 15 głosów, to nie są żadne argumenty. To jest tak jak z moim dobrym przyjacielem, generałem Markiem Papałą, o którym mówiono, że został zabity tylko dlatego, że ktoś chciał mu zawinąć samochód. Wiadomo, tutaj jest wielka tragedia, ale sam mechanizm jest dla mnie podobny. I podobnie niestworzone są argumenty.
Medialność nie ma znaczenia?
A czy medialnością poprawi pan poziom polskiej ligi i grę polskiej reprezentacji.
Można poprawić wizerunek związku, co jest bardzo istotne.
Ale to nie jest wina prezesa, tylko ludzi, którzy zajmowali się PR-em czy kontaktami z mediami. Prezes powinien był o to zadbać. To nie jest takie trudne, można to zmienić błyskawicznie. Znam wielu ludzi, zwłaszcza wśród dziennikarzy, którzy z ochotą w PZPN pełniliby taką funkcję.
Nic się nie zmieni?
A wy panowie znacie programy kandydatów? Podawano w ogóle takie programy?
Z tego co wiemy, to nie.
No właśnie, podawano program, ale telewizyjny. Na tydzień następny, a nie na cztery lata. To jest odpowiedź na to, czego się spodziewać. Nikt tego nie wie. Choć obawiam się, że najważniejsze będzie to, kto kogo zna, kto z kim ma jakie relacje, co komu może zaoferować.
Zbigniew Boniek nie gwarantuje rozbicia układu?
Układu?
Używamy pana terminologii. Sam pan powtarzał, że w PZPN-ie jest układ.
Przecież Boniek już był wiceprezesem.
Czyli też jest z układu?
Nie wiem, czy z układu. Był tutaj, działał, wiedział, gdzie są koła zamachowe. Ale wy mnie pytacie o Bońka, a zapominacie o Potoku, o Antkowiaku. I to jest duży błąd, że nie mówi się o tych ludziach. Wokół PZPN jest wiele tematów do poruszenia. Piszę teraz drugą książkę. Myślę, że będzie ciekawa.
Książkę?
Tak. Nie przesłyszeliście się.
O czym?
Tak w skrócie mogę powiedzieć, że będzie to książka sportowo-kryminalno-sensacyjna.
Na faktach?
No na faktach. To nie będzie baśń Hansa Christiana Andersena. Gdy kilka osób w związku dowiedziało się o projekcie, powieki im nieco opadły.
Kiedy to może wyjść?
Wydawca chciał, by wyszło w tym roku na święta. Ale możemy się nie wyrobić.
Poda pan tytuł?
Tytułu jeszcze nie ma. Różne możliwości chodziły mi ostatnio po głowie. (Wójcik długo się zastanawia) "Szara sierść polskiej piłki" - chociażby taka. Dla was może być niejasne, ale jak ktoś kuma, to wie, o co chodzi.
Pan jest na pewno barwną postacią polskiej piłki. Niezłe show dał pan w Grodzisku Wielkopolskim, jako trener Widzewa. Najpierw było: "Gramy bez bramkarza kur…", a chwilę potem: "On odbija, siatkówka kur…". Na YouTube film obejrzało ponad 200 tysięcy ludzi.
Wtedy popełniłem błąd. Powinienem był pozwać TVN, bo oni mogli nagrywać mecz, ale już nie podstawiać gdzieś tam mikrofon za moimi plecami. Mówiłem to, co czułem. Zwracałem się też do trybuny, na której siedział prezes Michał Listkiewicz. - Zobacz, co mi wyprawia ten klient w bramce - mówiłem. Ten człowiek…
Tu zobaczycie "Janusz Wójcik show":
Bartosz Fabiniak.
Tak, on był wtedy w bardzo złej dyspozycji. I niech tak zostanie, bo tylko tyle mogę powiedzieć.
Puścił panu mecz?
Nie mam na to dowodów. Może i miałem jakiś cynk, ale w każdym razie nikogo za rękę wtedy nie złapałem.
Nie dziwiło pana to, co robił sędzia w meczu Polska - Hiszpania?
A co miał robić? Nie jeździł na rowerze, nikt go nie prowadził po murawie za rękę.
Prosilibyśmy o poważną odpowiedź.
Nikt do niego nie miał wtedy pretensji, to znaczy, inaczej, Hiszpanie jakieś pretensje podczas meczu mieli, ale powiedzcie panowie, czy każdy błąd sędziego musi wynikać z jakiejś złej woli? Przecież jest tyle sytuacji, gdzie nawet potem, w studio telewizyjnym, ci wasi eksperci analizują i dalej nie wiedzą, jak było. A ten sędzia, o którego pan pyta, potem poleciał do Izraela i tam dopiero szopkę odstawił.
Przemysław Rudzki napisał na blogu, że we wtorek z Anglią nie mamy żadnych szans, że nie ma co się łudzić.
Rudzki, Rudzki…
Teraz pisze na Onecie i pracuje w Canal Plus.
To jest jeden z tych ekspertów?
Jeden z lepszych dziennikarzy sportowych w Polsce.
Wiadomo, że dziennikarz o dziennikarzu nie powie źle. Nie znam pana Rudzkiego, nic do niego nie mam, nie czytałem jego tekstów. Wiadomo, że liga polska i angielska to przepaść. Ten Austriak, co teraz w kółko o nim mówią, z ilu on chciał skoczyć? Z 36 kilometrów. No to między polską a angielską piłką jest 36 milionów lat świetlnych.
O dziennikarzach mówi pan z lekką pogardą. Są jacyś, których pan ceni?
Cenię wszystkich dziennikarzy, którzy rozsądnie i mądrze mówią. Tylko niech nie pozują ciągle na wielkich ekspertów, którzy pozjadali wszystkie rozumy. Bo kim w takim razie są trenerzy piłkarscy? Szanuję Pawła Zarzecznego, ale jako on pierd… te swoje koszały-opały, to mu gratuluję. Bo on w tym momencie jest sobą. Generalnie, jak tak ich słucham, mam często wrażenie, że u nas każdy zwykły człowiek mógłby zostać dziennikarzem, a każdy dziennikarz trenerem reprezentacji. Pamiętam zresztą, jak kiedyś, gdy byłem selekcjonerem, Paweł mi powiedział, że równie dobrze on mógłby prowadzić kadrę.
Mógłby?
To by się szybko okazało. Oj, to by się bardzo szybko okazało (śmiech). Albo on by się sam skończył, albo zawodnicy by mu podziękowali. Albo, kto wie, może okazałoby się, że to nowy sposób na robienie w Polsce kariery.
Gdzie Janusz Wójcik będzie za pięć lat?
Mam nadzieję, że przy piłce. Bo ja kocham ten sport. Może zabrzmi to nieskromnie, ale jestem pewien, że obojętnie na jakim kontynencie bym wylądował, to i tak tam sobie poradzę.
Pamiętam, jak w czasie eliminacji zrobiłem zawodnikom wycieczkę do kopalni. Ot tak, żeby nie obrastali w piórka. Zjechaliśmy na sam dół, panowie poprowadzili nas chodnikami górniczymi. Metr na metr. Przez jamę, szczelinę trzeba było się czołgać. Ale nikt nie narzekał, tylko masażysta Zbyszek Korolkiewicz miał problem, bo był bardzo duży. Ponad sto kilo wagi, dwa metry wzrostu. Musiałem go popychać z tyłu, żeby się tam jakoś grzebał. Potem wszyscy wyszli czarni. Gdzieś nawet mam to zdjęcie. No, ale jak mówię – nie narzekali.