Rok temu ojciec Łukasz Płoszajskiego zmarł w wyniku powikłań po COVID-19. W szczerej rozmowie z "Faktem" aktor wspominał ostatnie chwile taty i podzielił się gorzkimi przemyśleniami. Jego ojciec został bowiem błędnie zdiagnozowany w sanatorium i wypuszczony do domu z zakażeniem koronawirusem. – Gdyby sanatorium tego nie zataiło i odpowiednio by zareagowali, ta sytuacja może by wyglądała inaczej – stwierdził Płoszajski.
Łukasz Płoszajski, gwiazda serialu "Pierwsza miłość", 3 grudnia 2020 roku poinformował, że zmarł jego ojciec. 82-letni mężczyzna trafił do szpitala we wrześniu – był chory na COVID-19 i od miesięcy zmagał się z powikłaniami po chorobie. Aktor serialu "Pierwsza miłość" i Teatru Komedia we Wrocławiu wyjawił również, że jego tata został źle zdiagnozowany.
Teraz Płoszajski opowiedział szczegółowo o okolicznościach śmierci taty w szczerej rozmowie z "Faktem". – Do zakażenia doszło w sanatorium, gdzie tata przebywał. I to sanatorium zataiło, że mają koronawirusa na terenie swojej placówki. Pewnie chcieli ukryć to, co tam się dzieje? Później tata z tym koronawirusem został wypuszczony z sanatorium, co również nie powinno mieć miejsca – mówił.
Zdaniem Płoszajskiego, lekarze w sanatorium "pewnie nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji, jakie to wywoła". – A wywołało tragiczne, ponieważ u taty była źle postawiona diagnoza. Tata opuścił placówkę, będąc chorym na COVID, po drodze mógł nieświadomie zarazić wiele osób – powiedział gorzko aktor i zaznaczył, że jego tata był leczony na zupełnie inną chorobę. Jak stwierdził, "gdyby w sanatorium odpowiednio zareagowali i tata byłby wcześniej leczony, to sytuacja może by wyglądała inaczej".
Pomoc zaoferowano jego tacie dopiero później, w szpitalu. – Tata zaczął się dusić i trafił do szpitala. I to jego dalsze leczenie i zmaganie się z tą chorobą odbywało już w szpitalu. Tata został szybko zaintubowany i już nie był świadomy wielu rzeczy, które się z nim działy. To rodzaj śpiączki farmakologicznej. Tata był cały czas podłączony do respiratora. Trwało to bardzo długo, bo prawie trzy miesiące – relacjonował Łukasz Płoszajski.
Artysta wierzył, że jego tata z tego wyjdzie. Niestety 82-latek zmarł w szpitalu. – Tata był bardzo silnym facetem, dlatego wierzyliśmy, że się uda. Były nawet takie rokowania. Cały czas miałem kontakt z lekarzem prowadzącym i dużo się dowiedziałem na temat tej choroby i jak ona się waha. A ona u taty miała cały czas wzloty i upadki. Kiedy wydaje się, że z pacjentem już jest lepiej, to kolejnego dnia jest gorzej, niż było wcześniej. I niestety tata tę walkę przegrał, a że to trwało tak długo, mieliśmy czas, żeby się przygotować na to, co nas może spotkać – wyjawił aktor.
Płoszajski o COVID-19
Według Łukasza Płoszajskiego wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby jego ojciec miał szansę się zaszczepić (szczepienia były dostępne dopiero od stycznia 2021 roku). Jak stwierdził, jego tata byłby pewnie pierwszy w kolejce do punktu szczepień. Dodał, że "to był zdrowy człowiek, który na nic nie chorował".
– Nie skarżył się, był w pełni sił. Mógł dalej żyć. Był facetem, który w wieku 82 lat wskakiwał do basenu, przepływał z prawa w lewo. Nawet ratownik w sanatorium pytał, ile ma lat. On mówił, że jest młodym facetem. Jak były jego urodziny, mogliśmy flaszkę wódki wypić i następnego dnia tata bawił się z wnukiem i w piłkę z nim grał. Mówimy o zdrowym mężczyźnie, który miał 182 cm wzrostu, 100 kilo wagi. I nagle tak się dzieje, jak dzieje. To jest coś potwornego – opowiadał Płoszajski.
Aktor nawiązał też w rozmowie z "Faktem" do sytuacji epidemiologicznej w Polsce. Podkreślił, że "to się w głowie nie mieści, że codziennie umiera tak mnóstwo ludzi". – To nie trwa tydzień, dwa, tylko znacznie dłużej. I wciąż trwa, a niestety nasze społeczeństwo nie jest zdyscyplinowane i mnie to przeraża – stwierdził.
– Wielką krzywdę naszym czasom robi internet i niespójność informacji, a zwłaszcza szerzenie nieprawdziwych informacji. A ludzie jak to ludzie, jak coś przeczytają, czy usłyszą i uwierzą w to. Rzadko sprawdzają źródło tej wiedzy i jej nie weryfikują. Jak ludzie są w stanie uwierzyć, że szczepionka zabija, czy jak nasze gwiazdy mówią, że w szpitalach leżą statyści – denerwował się, nawiązując do głośnych słów Edyty Górniak.
Aktor zaznaczył, że ta sytuacja zagraża nam wszystkim. – (...) Czy zdrowotnie, biznesowo, czy prywatnie. Nie możemy na święta pojechać, spotkać się z rodziną, zagrać spektaklu czy naprawić sobie woreczka robaczkowego, czy cokolwiek innego, bo jest zajęte łóżko i to jest wszystko chore. I to się dzieje w środku Europy. W dużym państwie – podsumował Łukasz Płoszajski.