"Polski Ład" stał się kolejnym po inflacji i drożyźnie noworocznym zmartwieniem Polaków, które zafundował im rząd PiS. Nastroje społeczne nie są najlepsze. Pytanie tylko, czy będą miały przełożenie na poparcie dla partii rządzącej. Zapytaliśmy o to politologa, profesora Rafała Chwedoruka.
Adam Nowiński: Panie profesorze, czy "Polski Ład" będzie gwoździem do trumny Prawa i Sprawiedliwości?
Profesor Rafał Chwedoruk: Myślę, że tak naprawdę żadnego wydarzenia nie można tak traktować przy tak silnie utrwalonych podziałach społecznych i dużych, zasobnych partiach politycznych. Żeby jakąś partię "pochować" trzeba by mieć całą skrzynkę takich gwoździ, a nie jeden wielki.
Ale w istocie żyjemy obecnie w takim być może przełomowym momencie, ale momencie nie w sensie dni czy tygodni, a miesięcy. Sam "Polski Ład" o niczym nie zadecyduje. Te wszystkie dysfunkcje, które ujawniły się od początku roku kalendarzowego, nie są za bardzo spektakularne i stanowią dodatkowy czynnik ułatwiający opozycji mobilizację swojego elektoratu. Per saldo dotyczą one jednak grup kilkudziesięciotysięcznych, czyli nauczycieli czy też części emerytów.
Natomiast ich przełomowość wyraża się w tym, że w cieniu "Polskiego Ładu" rosną koszty życia codziennego. Co więcej, widać tkwiące za tym strukturalne czynniki związane z międzynarodowymi rynkami surowcowymi i związanymi z nimi spekulacjami oraz wszystko to, co rozumiemy pod pojęciem inflacji.
Pytanie tylko, po ilu miesiącach nastąpi ten przełom?
Trudno powiedzieć. Liderowanie PiS-u opiera się na niewielkiej przewadze nad zjednoczoną opozycją i tym, że w wyborach partia Jarosława Kaczyńskiego potrafi pozyskać poza tradycyjnymi wyborcami tych, którzy nie są zainteresowani polityką, a bardziej są zmęczeni sprawami społecznymi i różnymi reformami. I to oni właśnie będą pierwsi w kolejce do demobilizacji. Wizerunkowe niepowodzenie Polskiego Ładu i kilka ujawnionych dysfunkcji mogą w tym pomóc.
PiS już teraz w wynikach sondażowych nie byłby faworytem do sprawowania władzy po kolejnych wyborach stawia nas na progu nowej rzeczywistości. Jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego zanotowałaby niewielki spadek w sondażach, taki na poziomie 2-3 punktów procentowych, to w zasadzie wszystko byłoby już jasne – PiS będzie opozycją po kolejnych wyborach.
A może to kwestia naprawdę kilku miesięcy? Ostatnio przecież coraz częściej mówi się o scenariuszu z przyspieszonymi wyborami. Chociaż przy takim stanie państwa i jego finansów, to raczej nie jest to scenariusz, który byłby na rękę opozycji...
Pamiętajmy, że politycy bardzo chętnie mówią o przyspieszonych wyborach, ale w praktyce nie jest to takie proste. Doprowadzenie do nich byłoby trudne od strony prawnej. Wymagałoby też działań autodestrukcyjnych ze strony obozu władzy, czyli pokazania opinii publicznej, że nie chce już rządzić. Ale nade wszystko doprowadziłoby to do prostego mechanizmu politycznego.
To znaczy?
Moment, w którym PiS zaczęłoby testować opinię publiczną informacjami, że możliwe są wcześniejsze wybory, mógłby uruchomić na sali sejmowej mechanizm ratowania swoich foteli przez tych posłów, którzy wiedzą, że więcej posłami nie będą. A tych nie brakuje zarówno w mniejszych klubach jak i na obrzeżach tych większych.
Jeśli to nałożymy na wypowiedź Donalda Tuska, który sugerował, że niekoniecznie takie wybory w tej chwili są czymś, o co należałoby walczyć, mogłoby to spowodować, że kompletnie nierealny w czasach Borysa Budki scenariusz przejęcia władzy przez opozycję pod hasłami rządu technicznego, stałby się realny.
Podkreślam jednak, że byłby on bardzo trudny w realizacji.
Skutki "Polskiego Ładu" wywołują oburzenie nie tylko wśród szeregowych obywateli, ale także w obozie rządzącym. Podobno zaczęło się szukanie winnych, a jednym z kozłów ofiarnych miałby zostać sam Mateusz Morawiecki. Ile prawdy jest w pogłoskach o planowanej dymisji premiera?
Jej ilość jest zbliżona zapowiadanej w najbliższym czasie temperaturze, czyli bliska zeru. Trudno sobie wyobrazić bowiem taką zmianę na kilkanaście miesięcy przed wyborami. Byłoby to przyznanie się do strategicznych porażek związanych z "Polskim Ładem", walką z pandemią, fiaskiem polityki zagranicznej itd.
Jeśli mówi się, że wszystko jest świetne, radzimy sobie ze wszystkim, to taki ruch odbierany byłby jako zaprzeczenie. Gdyby jednak PiS zdecydował się na taki ruch, to musiałby być to polityk związany bardziej z PiS-em, żeby skonsolidować partię.