Hey w tym roku obchodzi dwudziestolecie istnienia. To już grupa pełnoletnia, z jedenastoma albumami na koncie, masą singli i rzeszą fanów. Skutecznie opiera się szufladkowaniu i zamykaniu w schematach, kochają ją kolejne pokolenia. W czym tkwi siła zespołu Katarzyny Nosowskiej i w jaki sposób udało im się zachować świeżość mimo dwóch dekad na karku?
Zapowiadało się niepozornie. Młoda Kaśka i jej kumple założyli w Szczecinie zespół. Był czerwiec 1992 roku. Pomysłodawcą był Piotr Banach, który zadzwonił do Nosowskiej i powiedział: „Piękno chcę dać ludziom, piękno i chwilę zapomnienia!”. Miesiąc później byli już na festiwalu w Jarocinie, gdzie zauważyła ich Katarzyna Kanclerz – postać nietuzinkowa, jedna z ważniejszych person w świecie polskiej muzyki. Wtedy poszło już jak z płatka.
Pierwsza długogrająca płyta, „Fire”, ukazała się pół roku po założeniu grupy. Hey wpisywało się w obowiązujące wtedy trendy – grunge i rockowe brzmienia niemal od razu zachwyciły zarówno młodych bywalców Jarocina, jak i krytyków muzycznych, którzy szybko zauważyli potencjał grupy. – Hey grał na spędach juwenaliowo - piwnych, ale uciekał przed jednoznaczną kategoryzacją. Grupie udało się to, przed czym nie uchroniła się przykładowa Pidżama Porno – mówi Maciek Piasecki, menadżer i dziennikarz muzyczny.
Kariera zespołu rozwijała się błyskawicznie: kolejne złote płyty (w czasach, gdy złota płyta oznaczała aż 100 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), występ w Opolu, nagrody (najciekawszą wydaje się ta od Radia Kolor – Nosowska dostała samochód nie mając prawa jazdy) i szalona trasa koncertowa w 1994 roku nazwana „Trasą Rekordów”, bo odbywająca się w najlepszych halach, z najlepszymi muzykami, z najlepszym oświetleniem i nagłośnieniem. Hey wkradał się nieśmiało do mainstreamu, choć sam nigdy o to nie zabiegał.
Kolejny przełom w karierze zespołu to rok 1997. Płyta „Karma” z szeroką symboliką skupioną wokół liczby pięć (pięciu muzyków, piąty maja, piąta płyta, pięć darmowych koncertów). Otwarte występy okazały się strzałem w dziesiątkę i zgromadziły niespodziewane tłumy.
W sierpniu tamtego roku przyszła powódź. Wtedy powrócono do piosenki „Moja i twoja nadzieja” z pierwszej płyty, która stała się hymnem tragedii. Nagrano nową wersję z polskimi artystami, wydano charytatywny krążek i zorganizowano koncert, na którym zbierano pieniądze dla powodzian. Zlicytowano też „Fryderyka” Nosowskiej za niebagatelną sumę 102 tysiące złotych. Hey udowodnił, że nie jest grupą małolatów z gitarami, lecz pełnoprawnym i zaangażowanym zespołem.
"Hey is dead"?
Dwa lata później następuje załamanie grupy. Po wydaniu płyty „Hey”, w trakcie trasy koncertowej, Piotr Banach – główny kompozytor i gitarzysta oznajmia, że odchodzi z grupy. Hey pozostają bez głównego filara, a Kasia Nosowska w swoim felietonie w „Filipince” pisze, że Hey is dead, żegnając się równocześnie z fanami. Na potrzeby dokończenia trasy koncertowej do grupy dołącza „Gruby”, czyli Paweł Krawczyk. Miał być na chwilę, szczęśliwie został na dłużej.
– Pojawienie się w składzie Krawczyka dużo zmieniło - bez tego przetasowania nigdy nie staliby się zespołem progresywnym, niezmiennie interesującym. Grunge, od którego zaczynali, dawno stracił termin przydatności do spożycia, a reggae, którego elementy pojawiły się na ich ostatniej płycie przed zmianami, tym bardziej nie jest gatunkiem rozwojowym – komentuje Angelika Kucińska, dziennikarka muzyczna i didżejka.
Kolejna płyta była dla zespołu ważna – nowy członek, oczy fanów i mediów zwrócone w ich stronę z pytającym „co dalej”. Hey wybrnął w najlepszym stylu – płyta [sic!] została bardzo ciepło przyjęta i pokazała, że grupa wyszła zwycięsko z rozłamu.
Później nastąpił czas płodności i pełnego rozkwitu. Zdaje się, że kolejne lata tylko umocniły więzi między członkami supergrupy. Nosowska tworząc równolegle solowe projekty nie zapominała o swoim zespole – matce. Hey wydawał kolejne płyty otwierając się na nowe gatunki muzyczne, lecz pozostawiając bez większych zmian swój główny atut: lirykę Nosowskiej.
Pracowici, progresywni, charakterystyczni
Najnowsza płyta zespołu „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan” udowadnia potęgę Hey. Potęgę, na którą składają się dwa paradoksalnie przeciwstawne czynniki: spójność w treści, która od zawsze była mocną stroną zarówno Nosowskiej solo, jak i grupowo oraz eklektyzm dźwięków. – Każda ich płyta jest inna, ich poszukiwania w muzyce popowej są bardzo rozległe. Mimo rozstrzelenia w samych dźwiękach, to warto zaznaczyć, że każda z ich płyt jest jakaś – podkreśla Natalia Fiedorczuk, wokalistka i autorka piosenek.
Potwierdza to Angelika Kucińska: – Hey nie jest leniwy, wciąż im się chce i co ważne - prywatne zainteresowania muzyków zespołu dawno wykroczyły poza muzykę rockową. Kasia Nosowska swego czasu opowiadała w wywiadach, że słucha Outkastu, Paweł Krawczyk, dziś główny kompozytor muzyki Heya, jest fanem nowego folku, co słychać na ostatniej płycie.
Hey to projekt, który w pewnym momencie stał się samoistną maszynką do zarabiania pieniędzy. Popularność grupy jest tak duża, że ta spokojnie mogłaby spocząć na laurach i odcinać kupony od popularności, jak wiele innych zespołów. – Taka potrzeba świeżości, odkrywania nowej muzyki nie jest typowa ani dla polskiej publiczności - zwłaszcza rockowej, konserwatywnej i sentymentalnej - ani dla polskich zespołów. Zwłaszcza tych, które osiągnęły w pewnym momencie spory sukces i mogą sobie pozwolić na lenistwo – zaznacza Kucińska.
Niewątpliwym atutem grupy jest niezawodna wokalistka. Ta swoją osobowością udowadnia, że jakiekolwiek szufladkowanie w jej przypadku jest niemożliwe. Przeszła już prawdziwą muzyczną szkołę życia: od grunge'u, przez rock do elektroniki. – Postać Nosowskie jest bardzo istotna - niejednoznaczna i nie dająca wpisać się w żadne schematy – potwierdza Maciek Piasecki.
Solową dyskografię artystki zamyka płyta „8” z 2011 roku. Jej silna osobowość każe zadać pytanie: ile w Hey jest jeszcze Hey, a ile Nosowskiej? Styl muzyczny grupy wielokrotnie już ewoluował, teraz jednak bardzo zbliżył się do solowego projektu wokalistki. – Jestem fanką twórczości Kasi Nosowskiej – zaznacza Fiedorczuk. – Dzięki solowym projektom nabrała ona pewności siebie i czuje więcej sił by proponować muzykom swoje pomysły – dodaje.
Hey jest grupą unikatową na polskim rynku muzycznym – ze świecą szukać tak dojrzałych muzyków, którzy ciągle poszukują, lecz to co udaje im się znaleźć zawsze zachwyca. To muzycy wrażliwi i przebojowi zarazem, dystansujący się od mainstreamu, a jednak w nim tkwiący. – Myślę, że Hey to zawsze była przede wszystkim Nosowska - jej teksty, głos, neurotyczna postawa sceniczna aka charyzma. I tego nie były w stanie przyćmić nawet najsłabsze kompozycje Banacha. Taka frontmenka to potęga, choć od kilku lat można również doceniać muzykę – mówi Kucińska.