
Na skutek błędnego tłumaczenia Biblii, do jednego worka wrzucono czary, wróżby, sny. Niektórzy uważali nawet, że sny są dziełem diabła. Wszystko to odbywało się w ramach walki z pogaństwem.
Osoby, które nie żyją w zgodzie ze swoją osobowością albo doświadczyli poważnych urazów śnią koszmary. To pokazuje ich słabe punkty. To znak, że coś jest nie tak z uporządkowaniem naszego życia psychicznego. Wróg siedzi w nas i nas straszy.
Wielkie sny śnią się czasem tylko raz, ale pamięta się je całe życie. Lub też pojawiają się w różnych wersjach, ale ich temat jest w praktyce jeden. To zagadki, w których ukryte są rozwiązania. Labirynt, który ma wyjście, ale trzeba go odszukać.
Przez to, że nasza tradycja je bagatelizuje, my sami je bagatelizujemy. Włącza nam się blokada, ignorujemy to, co podświadome i nieświadome, boimy się tego, co irracjonalne, nie chcemy dowiedzieć się więcej o sobie.
Znam też przypadki niezwykłego seksu w snach u osób chorych psychicznie, ale ich seks też był w jakimś sensie „chory” lub „podejrzany” - na przykład uprawianie seksu z diablicą w kościele przy ołtarzu, który nie miał dachu, czyli z widokiem na niebo.
Ten aspekt nauki o snach to wciąż swego rodzaju szara strefa, wyzwanie dla racjonalizmu. Ale z takimi problemami mierzy się bez powodzenia nauka, np. co jest prawdziwe: materia w formie fali czy cząsteczki. Nauka jest pełna paradoksów.
To tak, jak wywoływanie duchów. Nie można bawić się nieświadomością. To niezdrowe dla naszej psychiki. Najpierw trzeba poznać siebie, własne „ja”, a dopiero potem można je bezpiecznie „poszerzać”, aby wzmocnić samoświadomość.