Obecność mrocznego kryminału noir Guillermo del Toro na liście kandydatów do Oscara była zaskoczeniem tegorocznych nominacji. W 2018 roku reżyser rozbił bank i niespodziewanie zdobył cztery statuetki za "Kształt wody". Czy "Zaułek koszmarów" ma szansę powtórzyć ten sukces?
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
"Zaułek koszmarów" to nowy film Guillermo del Toro, reżysera nagrodzonego dwoma Oscarami za swój poprzedni film "Kształt wody", który oparty jest na powieści Williama Lindsaya Greshama o tym samym tytule.
W mrocznym kryminale wystąpiła cała plejada gwiazd, w tym: Bradley Cooper, Rooney Mara, Cate Blanchett, Willem Dafoe, Toni Collette oraz Ron Perlman.
"Zaułek koszmarów" otrzymał nominacje do Oscara w czterech kategoriach: Najlepszy film, Najlepsza scenografia, Najlepsze kostiumy i Najlepsze zdjęcia.
Niezły cyrk Guillermo del Toro
Stanton Carlisle (Bradley Cooper) zatrudnia się w cyrku i szybko zaczyna pomagać w show rzekomo jasnowidzącej Zeeny (Toni Collette). To jednak nie zaspakaja jego ambicji statusowych i finansowych, więc wkrótce opuszcza cyrkowy namiot wraz z rozkochaną w nim Molly (Rooney Mara), by dawać występy z większym rozmachem. Pogoń za pieniędzmi i sławą sprawi, że Stanton będzie gotów przekroczyć każdą możliwą granicę.
"Zaułek koszmarów" to jedyny w karierze Guillermo del Toro film, w którym nie ma elementów nadprzyrodzonych, jednak nie pozbawił go charakterystycznej dla swojej twórczości magii.
Del Toro znany jest z oszczędnego korzystania z dobrodziejstw technologii w zakresie tworzenia scenografii czy kostiumów, dzięki czemu jego nawet najbardziej fantastyczne wizje wyglądają na ekranie namacalnie i żywo, czego często nie można powiedzieć o syntetycznych światach wykreowanych przez CGI.
Chociaż w kryminale reżysera pobrzmiewają echa klasycznych "Dziwolągów" z 1932 roku oraz docenionego dopiero po latach serialu "Carnivàle" (2003-2005), pracująca z reżyserem od dwudziestu lat scenografka Tamara Deverell zdradziła w wywiadzie z portalem The Cherry Picks, że główną inspirację stanowiło dla niej nie kino, a malarstwo.
Tworząc cyrkowe i wiejskie przestrzenie Deverell i jej zespół przyglądali się przede wszystkim obrazom Henriego Matisse'a, Picassa (szczególnie dziełom z okresu niebieskiego), Vilhelma Hammershoia, Edwarda Hoppera oraz Andrew Wyetha (z tego ostatniego jest w filmie przynajmniej jeden dosłowny cytat).
Z kolei sceny miejskie zostały zainspirowane geometrycznym stylem Art déco oraz historyczną architekturą miasta Buffalo, w którym rozgrywała się część akcji.
Istotną rolę w kinie noir zawsze odgrywała gra światłocieniem oraz mocnym kontrastem. Tę pierwszą del Toro zamienia na zabawę kolorowymi światłami, udanie korzystając także z dobrodziejstw tej drugiej metody.
Kolory w ogóle pełnią ważną rolę w historii snutej przez reżysera. Niebieskim i zielonym nasycone są przede wszystkim ujęcia z cyrku, które z jednej strony podkreślają magiczną atmosferę miejsca, a z drugiej nadają im posępnego i dusznego klimatu.
Kiedy Stanton i Molly opuszczają cyrk, kolorystyka w części scen się zmienia. Szczególnie widać w to sekwencjach dziejących się w gabinecie postaci psycholożki odgrywanej przez Cate Blanchett. Mieniące się wszystkimi odcieniami złota pomieszczenie zdaje się odzwierciedlać blichtr, do którego aspiruje Stanton.
"Zaułek koszmarów" – amerykański sen w krzywym zwierciadle
Filmy noir będące podgatunkiem kryminału na równi stawiają opowiadanie o zbrodni i siłowaniu się bohaterów z życiem. W "Zaułku koszmarów" akcent położony jest jednak zdecydowanie na ten drugi aspekt, więc fani klasycznych kryminałów z zagadką w centrum akcji mogą być nieco zawiedzeni.
Filmowi del Toro zarzuca się mniejsze zniuansowanie historii i odrysowywanie postaci grubszą kreską niż miało to miejsce w powieści Williama Lindsaya Greshama o tym samym tytule z 1946 roku, czy jej wcześniejszej adaptacji Edmunda Gouldinga, nakręconej rok po wydaniu książki.
Zarzut ten wydaje się o tyle nietrafiony, że pochodzący z Meksyku reżyser nigdy nie aspirował do tworzenia filmów subtelnych psychologicznie. Jego filmy niepozbawione są ambicji, jednak del Toro zawsze działał na polu kina przede wszystkim rozrywkowego.
Kiedy więc reżyser chce powiedzieć coś ważnego o świecie, najczęściej sięga po archetypowe opowieści i w taki właśnie sposób adaptuje powieść Greshama, którą wybrał nie przez przypadek – del Toro uwielbia znęcać się nad mitem amerykańskiego snu, którą w "Kształcie wody" uosabiała postać grana przez Michaela Shannona.
Historia tragicznego bohatera del Toro granego przez Bradleya Coopera pokazuje, że w desperackiej pogoni za statusem i bogactwem przekraczanie kolejnych granic jest niezwykle proste, a w biegu trudno się zatrzymać.
"Zaułek koszmarów" to film hipnotyzujący wizualnie, od którego pomimo ponad dwugodzinnego metrażu, nie można oderwać wzroku nawet na chwilę. Niemal każda stopklatka z kryminału del Toro mogłaby być osobnym małym arcydziełem, jednak w oscarowym wyścigu o statuetkę dla najlepszej scenografii oraz najlepszych zdjęć ma mocnych przeciwników, w postaci chociażby "Diuny" czy "Tragedii Makbeta".
Adaptacja powieści Greshama ma szansę powalczyć także o Oscara za najlepsze kostiumy i to właściwie ostatnia kategoria, w której można rozpatrywać jej szansę na nagrodę.
"Zaułek koszmarów" to bardzo dobry i stylowy film (chociaż może nie zaszkodziłoby mu lekkie skrócenie metrażu), jednak w starciu z bardziej reklamowanymi produkcjami (co często ma niebagatelny wpływ na ostateczny werdykt Akademii), raczej nie ma szans.
W ostatnim czasie oscarowe jury stawiało także na filmy poruszające w jakiś sposób aktualną problematykę społeczną, a kryminał del Toro zupełnie się w tę tendencję nie wpisuje. "Zaułek koszmarów" to uniwersalna opowieść o tym, że szybkie wspinanie po drabinie społecznej łatwo może skończyć się upadkiem na samo jej dno – niby banał, ale niektórym trzeba to powtarzać do skutku.