Lewicka: Triumf miernoty to przepis PiS-u na polską kulturę. Na jej zarżnięcie
Karolina Lewicka
21 lutego 2022, 14:03·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 lutego 2022, 14:03
Obskurantyzm. Czyli, jak nas poucza „Słownik wyrazów obcych”, ciemnota umysłowa, wstecznictwo, kołtuństwo, wrogie nastawienie do postępu i oświaty. Ten właśnie termin najadekwatniej oddaje działalność PiS-u w przestrzeni nauki, edukacji, kultury oraz sztuki.
Reklama.
Reklama.
Tam, gdzie potrzeba powietrza i światła, jest otępiająca duchota i mrok. Tam, gdzie trzeba artystów, mamy partyjniaków. Kawałek po kawałku budowany jest między Bałtykiem a Tatrami modelowy Ciemnogród.
W ostatnich dniach media pełne były przykrych doniesień ze świata kultury właśnie. Oto wszczęto procedurę odwoławczą dyrektora krakowskiego teatru im. Słowackiego, by go w ten sposób ukarać za „Dziady” wywołujące absmak u kurator Barbary Nowak.
W warszawskiej Zachęcie z przytupem swe urzędowanie rozpoczął nominat ministra Glińskiego: od rezygnacji z grantu w wysokości 160 tysięcy euro. Z kolei posłowie PiS-u chcą Toruniowi ukraść (tak, ukraść, nie bójmy się tego słowa) bezcenny manuskrypt, by go złożyć w darze węgierskiemu premierowi i, jak napisano w uzasadnieniu do projektu stosownej ustawy, dzięki temu „zacieśniać wielowiekową współpracę polsko-węgierską”.
Dzieło zniszczenia zatem nie tylko kultury nie omija, ale wręcz zbiera w tym obszarze wyjątkowo obfite żniwo. W zasadzie - nie powinniśmy się temu dziwić, być zaskoczeni.
Bo PiS niczego przed nami nie taił. Program wyborczy z 2014 roku nie pozostawiał żadnych wątpliwości. „Kultura potrzebuje pomocy ze strony państwa” - pisano, by natychmiast uzupełnić po przecinku, że „zakres tej pomocy musi iść w parze ze sferą tych wartości, które są promowane przez państwo". Inaczej: wsparcie dla kultury będzie, jeśli ludzie kultury podporządkują się tym wartościom, które są istotne dla władzy.
Kultura, która ustawi się w kontrze, w poprzek lub z boku na żadne wsparcie liczyć nie może. W tym samym roku prezes Jarosław Kaczyński jasno i wyraźnie artykułował swój stosunek do tej kultury i sztuki, która nie będzie chciała być narodowa w formie i patriotyczna w treści. Mówił, że „środki państwowe tego rodzaju sztuce służyć nie mogą”. W następnym roku PiS wziął władzę, i jak zapowiadał, tak od razu zrobił.
Zaczęło się od zmian kadrowych, jak zawsze. Zła moneta wypierała lepszą, kolejne instytucje będące we władaniu resortu kultury były obsadzane ludźmi, za którymi zwykle nie stały ani dokonania, ani uznanie, ani nawet dobra wolna.
PiS bierze na swój pokład nieudolnych frustratów, bo tylko ci będą karnie realizować wytyczne partii, a ministra-dobrodzieja całować po rękach za otrzymaną władzę i pieniądze. I, jak to zwykle z frustratami bywa, odreagowywać własne porażki twórcze na zdolniejszych, utrącając im możliwości i zamykając furtki rozwoju.
Potem, po zatrzymaniu personalnej karuzeli, podjęto działania finansowe. Znów przykład z ostatnich dni: dotację resortu kultury otrzymał np. kwartalnik „Wyklęci”, ale smakiem musiały się obejść „Pismo”, „Znak”, czy „Kultura Liberalna”. Dotowane są nawet rzeczy słabe, byle po linii partyjnej, grosza zaś nie zobaczą niezależni twórcy.
Wreszcie jasno określono, co jest w cenie. Ludowy katolicyzm, tradycyjne wartości, konserwatyzm obyczajowy czy martyrologiczna wizja polskiej historii, w której naród nasz jest wyłącznie ofiarą, nigdy katem.
Ma być jednoznacznie, bez wątpliwości, bez naruszania tabu, grzecznie, poprawnie i po naszemu. Bogoojczyźniana kultura. Obrazki dla głuptasków. Drugorzędni artyści, którzy nawet ze wsparciem - duchowym i finansowym - ministra Glińskiego nigdy nie będą w stanie przeskoczyć do pierwszej ligi.
Dekadę temu byłam na wystawie „Nowa Sztuka Narodowa” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, usytuowanej wówczas w niewielkim pawilonie za nieistniejącym już sklepem meblowym „Emilia”. Na tej małej przestrzeni zebrano dzieła komentujące katastrofę smoleńską, kwestie religijne (gigantyczna ręka Jezusa Świebodzińskiego) i kibicowskie (czerwono-biała plecionka ze Stadionu Narodowego).
Pierwsze wrażenie? Kicz, stragan, odpust. Kuratorzy tłumaczyli, że sztuka narodowa służy przede wszystkim wzmacnianiu tożsamości narodowej, a „estetyka jest podporządkowana temu celowi". Co, tłumacząc na nasze, oznacza, że „dzieło” może być dramatycznie złe, ważne, by w nas umacniało to, co narodowe. Otóż, tak to nie działa. Sztuka jest dobra albo nie. Dowód?
Twórcy, wspierani przez PiS, w obsadzonych przez PiS instytucjach, nie zawojowali swymi dziełami, wystawami, filmami, książkami etc., świata. Czy ktoś słyszał, by się coś odbiło szerokim echem? By zostało na forum międzynarodowym docenione? Nie.
Nobla dostała Tokarczuk, ale akurat jej minister Gliński nie czytał. Złotą Palmę dostał Pawlikowski, ale akurat jego dzieła, np. „Ida”, powodowały w PiS gęsią skórkę i były odsądzane od czci i wiary. Nagradzani są artyści spoza państwowego nurtu, a o tych z nurtu cicho, głucho. Czyżby znów międzynarodowy spisek w nich, umacniających tożsamość narodową, wymierzony? A może po prostu są mierni?
Triumf miernoty to przepis PiS-u na polską kulturę. Na jej zarżnięcie. Aktorka teatru im. Słowackiego, Hanna Bieluszko, pytana o to wzmożenie polityczne wokół spektaklu i dyrektora oraz dalszy los krakowskiej sceny, odpowiedziała: „Obawiam się, bo zniszczyć coś jest bardzo łatwo”. Minister Gliński to wie. Dużo już zniszczył, ale, niestety, nie ustaje w dalszych wysiłkach.