Minister Sportu Kamil Bortniczuk wydaje się zadowolony z wyniku Biało-Czerwonych w Pekinie. Liczby mówią, że w klasyfikacji punktowej wypadliśmy całkiem nieźle. A eksperci przekonują, że nie byliśmy najgorsi, bo przecież Brazylia, Dania i Argentyna wróciły z Pekinu bez medali. Ale Polacy wywalczyli jeden, a przecież oczekiwania były znacznie wyższe. Te igrzyska będą się nam odbijać czkawką, jak w soczewce pokazały, jakie problemy dręczą nasz sport.
"Trochę bolesna rzeczywistość, że za granicą człowiek jest dużo bardziej szanowany niż w ojczyźnie i zamiast docenić, że mimo tylu przeciwności jest grupka pojebańców którzy uprawiają ten sport i na przekór tego, że totalnie nie ma do tego warunków robią co mogą. I tu stoję przed wielkim dylematem, czy dalej chcę reprezentować ojczyznę ludzi z którymi w ogóle się nie utożsamiam - Polsko uwsteczniasz się!" – napisał po igrzyskach Mateusz Sochowicz.
I te słowa popularnego "Mewy" – chłopaka który pojechał na igrzyska mimo ciężkiego wypadku na torze w Yanqing w listopadzie, ale wrócił i zdołał w imprezie czterolecia wystąpić – niech będą najlepszym obrazem tego, z czym musi mierzyć się większość naszych sportowców przed, w trakcie i po igrzyskach. Oczekujecie od nich zwycięstw, medali i powodów do dumy. Ale to wszystko jest wbrew wszelkiej logice.
Jak ocenić zakończone właśnie igrzyska w Pekinie i występ Polaków? Z jednej strony mamy na koncie tylko jeden medal, co jest najgorszym wynikiem od igrzysk w Nagano w 1998 roku. Z drugiej Biało-Czerwoni w klasyfikacji punktowej (czyli podliczając wyniki i miejsca 1.-8. zajmowane przez sportowców) spisali się naprawdę dobrze. Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?
Przede wszystkim ocena igrzysk zależy od tego, czego oczekujemy od wysłanych tam sportowców. Jeśli emocji, wrażeń i walki do samego końca, to jest bardzo dobrze, bo nasza ekipa pod tym względem nic nie może sobie zarzucić. Ale jeśli triumfów, medali i po prostu złota, to trzeba bić na alarm. Ostatnie zimowe igrzyska to było pasmo sukcesów i żniwa medalowe, ale ten czas już za nami.
Zaliczyliśmy właśnie bolesny upadek i znów możemy spojrzeć realnie na nasz sport zimowy, a nie przez różowe okulary sukcesów skoczków, panczenistów czy niezawodnej Justyny Kowalczyk. Za piękną fasadą sukcesów, które wypracowały nam głównie wielkie indywidualności – wspomniana biegaczka z Kasiny, Adam Małysz, Kamil Stoch czy Zbigniew Bródka – obraz jest smutny i przygnębiający.
Gdybyście go poznali, przyjrzeli się jak trenują i w jakich warunkach muszą pracować na sukces nasi sportowcy, przestalibyście oczekiwać sukcesów. Zerknęlibyście na naszych sportowców jak zgoła na wariatów (albo jak napisał Mateusz Sochowicz: "grupkę pojebańców"). I większość z was pewnie by zrozumiała, że uprawianie sportu w tym kraju to szaleństwo. Tak, czasem może przynieść medal. Ale częściej gorycz i smutek.
Dlaczego nie umiemy się uczyć od lepszych? Norwegia postawiła na biegi oraz biathlon. Niemcy na bobsleje i sanki. Holandia i Korea Płd. na panczeny. Austria na narciarstwo alpejskie. A Nowa Zelandia na narciarstwo dowolne. A Polska? Jak to bywa od lat, na improwizację i ślepą wiarę w lepsze jutro. Za sukcesami, medalami i zwycięstwami stoi system. Stoi szkolenie młodzieży i praca z talentami. Stoją lata ciężkiej pracy i przygotowań.
Nasi sportowcy mogą sobie pozwolić tylko na to ostatnie. I czasem za sukcesy nie słyszą nawet słowa "dziękuję". Za to dostają w prezencie śmieszne dyplomy, zbyt małe rajstopy i absurdy, z którymi trzeba się mierzyć, by w ogóle zacząć trenować. Pieniądze? Jest ich zbyt mało, a państwo wcale nie stara się, by inwestować w sport i przyszłe sukcesy. Kolejni ministrowie sportu głównie grzali się w blasku medalistów, o reszcie sportowców zapomnieli.
Zaległości są tak duże, że nie możemy liczyć na przełom i wielkie sukcesy w kolejnych latach. Mądrze zarządzane i duże związki (jak lekkoatletyczny, narciarski czy wioślarski) sobie radzą, potrafią konkurować z innymi i wygrywać. Choć czasem, bo pokazała impreza w Pekinie, to nie gwarantuje podium i medalu. A co z resztą? Potrzeba inwestycji, zmian i budowy systemu. Od podstaw. Latami i w pocie czoła.
Dziś trzeba wydać miliony, by za dekadę cieszyć się z sukcesów i medali. Dziś trzeba ratować coraz słabszą fizycznie i coraz bardziej otyłą młodzież, by było na kim budować przyszłe pokolenia mistrzów. Dziś zainwestować, by za dekadę lub dwie oszczędzić i cieszyć się z sukcesów. Kto przerwie w naszym kraju błędne koło i postawi sport na nogach? Wariatów czy "pojebańców" (cytując sympatycznego "Mewę") nie brakuje, ale to za mało. Albo sportowa wersja państwa z tektury.
Wielkie indywidualności schodzą ze sceny. Adam Małysz i Justyna Kowalczyk już pracują z następcami. Tomasz Sikora jest przy biathlonie, ale nie wybrał drogi trenerskiej. Zbigniew Bródka właśnie powiedział pas, więc może skupić się na pracy zawodowej, którą łączył ze zdobywaniem medali. Za chwilę zabraknie nam Kamila Stocha. I co dalej?
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut