Jak wielu moich znajomych obawiałam się seansu "Belfastu" – rozgrywająca się na naszych oczach wojna sprawia, że większość osób nie ma ochoty oglądać podobne obrazy na ekranie. W nowym filmie Kennetha Branagha konflikt w Irlandii Północnej stanowi jednak jedynie tło stawiając w centrum wydarzeń coś zupełnie innego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Belfast" to dramat Kennetha Branagha – aktora i reżysera takich filmów jak "Śmierć na Nilu", "Morderstwo w Orient Expressie" czy "Thor".
Fabuła filmu została częściowo oparta na biografii reżysera i jego dzieciństwie, które przypadło na burzliwy okres konfliktu w Irlandii Północnej.
"Belfast" został już nagrodzony Złotym Globem za najlepszy scenariusz. Film Branagha jest także nominowany do Oscara w aż siedmiu kategoriach: Najlepszy film, Najlepszy aktor drugoplanowy Ciarán Hinds, Najlepsza aktorka drugoplanowa Judi Dench, Najlepszy reżyser Kenneth Branagh, Najlepszy scenariusz oryginalny Kenneth Branagh, Najlepsza piosenka - "Down to Joy", wyk. Jamie Dornan oraz Najlepszy dźwięk Denise Yarde, James Mather, Niv Adiri, Simon Chase.
Opowieść Kennetha Branagha o swoim dzieciństwie
Życie mieszkańców Belfastu pod koniec lat 60. XX wieku zmienia bratobójczy konflikt pomiędzy republikańskimi katolikami a protestanckimi unionistami. Kilkuletni Buddy stara się zrozumieć nową rzeczywistość, w której mieszkający obok siebie sąsiedzi stali się nagle swoimi największymi wrogami.
Kenneth Branagh oparł nagrodzony Złotym Globem scenariusz "Belfastu" na wspomnieniach ze swojego dzieciństwa, co zdeterminowało sposób, w jaki opowiedział swoją historię.
– Chciałem zachować ten punkt widzenia, ponieważ wiedziałem, że nie jestem w stanie napisać filmu, który byłby w stanie wytłumaczyć złożoną naturę konfliktu w Irlandii Północnej – powiedział reżyser w rozmowie z magazynem "NME".
Obraz wojny domowej w filmie odzwierciedla więc perspektywę dziecka. Buddy'emu wprawdzie udziela się niepokój rodziców, ale dzięki temu, że do końca nie rozumie sytuacji, wciąż może pozostać w punkcie, w którym priorytetem są dla niego odwzajemnione uczucia do szkolnej prymuski, a nie przeżycie.
Brutalność irlandzkiego konfliktu wpływa na życie Buddy'ego chociażby w postaci widma przeprowadzki do Anglii, ale nie wysysa z niego dziecięcej beztroski. Dzieje się tak nie tylko ze względu na jego młody wiek, ale także kochających rodziców i troskliwych dziadków, którzy uczą go afirmacji i radości życia bez względu na okoliczności.
Formatującą funkcję w życiu kilkuletniego chłopca pełni również kino. Doniosłość filmowych doświadczeń zostaje wyraźnie podkreślona – jedynie kadry z oglądanych przez Buddy'ego filmów mienią się wszystkimi kolorami, podczas gdy cały "Belfast" nakręcony jest w monochromatycznej czerni i bieli.
– Kiedy mieszkałem w Belfaście, chodzenie do kina było dla mnie rytuałem (...) Kino miało na mnie ogromny wpływ, a kiedy zaczęła się ta cała przemoc, było dla mnie sposobem na zrozumienie tego, co rozgrywa się wokół mnie – opowiadał we wspomnianym wcześniej wywiadzie Branagh.
Wizualnie kinowe sekwencje jednoznacznie odsyłają do jednego z najbardziej kinofilskich dzieł, czyli nagrodzonego Oscarem "Cinema Paradiso" Giuseppe Tornatore. Ze względu na zbieżność wieku bohaterów obu filmów, niektóre sceny dramatu biograficznego Irlandczyka są dosłownymi cytatami z filmu włoskiego reżysera.
"Belfast" za sprawą podobnych środków estetycznych i humanistycznego wydźwięku porównywany jest do nagrodzonej trzema Oscarami"Romy" Alfonso Cuaróna. Film Branagha wywołuje również skojarzenia z nagrodzoną Oscarem komedią "Jojo Rabbit" Taiki Waititiego.
Takie konotacje powodują nie tylko postawieni w podobnych okolicznościach bohaterowie, których łączy również zbliżony wiek, ale także humor. Jednak o ile u Waititiego jest on narzędziem wycelowanej z zewnątrz ciętej satyry, w "Belfaście" stanowi on naturalny element rzeczywistości postaci, będący najskuteczniejszym mechanizmem obronnym w obliczu bratobójczej wojny.
Nie byłoby jednak "Belfastu", gdyby nie jego najjaśniejsza gwiazda, czyli wcielający się w alter ego reżysera Jude Hill. Nie ma wątpliwości, że to właśnie roztapiający serce uśmiech i charyzma młodego aktora najbardziej przykuwają wzrok widzów do ekranu. Tani chwyt? Być może, jednak być może czasami wszyscy ich potrzebujemy, ale o tym później.
Uroczy Hill nie przyćmił jednak zupełnie towarzyszących mu aktorek i aktorów, wśród których znaleźli się nie byle kto, bo Judi Dench ("Tajemnica Filomeny") oraz Ciarán Hinds ("Rzym") wcielający się w role dziadków Buddy'ego. Wraz z grającymi rodziców chłopca Jamiem Dornanem (tak, to Christian Grey!) oraz Caitrioną Balfe ("Outlander") stworzyli wiarygodny portret rodzinny, który choć momentami nieco przesłodzony, nie przyprawia o mdłości.
Chociaż Branagh prowadzi swoją historię raczej utartymi ścieżkami i artystycznie niczym nie zaskakuje, na "Belfaście" można parę razy zawiesić oko i to nie tylko za sprawą czarno-białej kolorystyki, dzięki której zdjęcia często nabierają bardziej wyrafinowanego wyglądu.
Kamera niejednokrotnie pokazuje zdarzenia z nieoczywistej perspektywy, wykorzystując charakterystyczne dla Quentina Tarantino ujęcia z dołu czy pokazując brutalne zamieszki zza ramienia bohaterów.
"Belfast" – film na trudne czasy
Sercem "Belfastu", jak można by się spodziewać po opisie filmu, nie jest irlandzka wojna domowa, a ludzie, którzy pomimo nieludzkich warunków starają się ją przetrwać nie tracąc przy tym smaku i woli życia.
Dramat Branagha jest świadectwem niezwykłej siły, odwagi, wzajemnego wsparcia i pogody ducha jego rodziny w obliczu strasznych wydarzeń, które wydają się szczególnie istotne w obecnych, niespokojnych czasach.
Kreowanie analogii pomiędzy konfliktem w Irlandii Północnej a wojną w Ukrainie byłoby naiwne, niesprawiedliwie i krzywdzące, gdyż ta druga dotyka całego społeczeństwa w dużo bardziej brutalny i bezpośredni sposób.
Jednak płynącą z "Belfastu" lekcję (być może banalną, ale wartą przypominania) o nieskładaniu swojego życia w ofierze dramatycznym okolicznościom mogą natomiast wyciągnąć osoby, które agresja Putina dotyka zaledwie pośrednio, ale nie są wolne od lęku i strachu o to, co przyniesie przyszłość.
Niektórzy krytycy wytykają filmowi Irlandczyka zbytni sentymentalizm, przesłodzenie czy położenie akcentów w złych miejscach. Te kwestie mogą podlegać dyskusji, ale w obecnych czasach, gdy seans "Belfastu" może dla wielu osób podziałać jak plaster miodu, pozostaje tylko zacytować strażników z Wyspy Węży: "Idi na ch*i".
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.