nt_logo

Idźcie na to do kina. "Belfast" to film, jakiego wszyscy teraz potrzebujemy [RECENZJA]

Maja Mikołajczyk

02 marca 2022, 16:12 · 4 minuty czytania
Jak wielu moich znajomych obawiałam się seansu "Belfastu" – rozgrywająca się na naszych oczach wojna sprawia, że większość osób nie ma ochoty oglądać podobne obrazy na ekranie. W nowym filmie Kennetha Branagha konflikt w Irlandii Północnej stanowi jednak jedynie tło stawiając w centrum wydarzeń coś zupełnie innego.


Idźcie na to do kina. "Belfast" to film, jakiego wszyscy teraz potrzebujemy [RECENZJA]

Maja Mikołajczyk
02 marca 2022, 16:12 • 1 minuta czytania
Jak wielu moich znajomych obawiałam się seansu "Belfastu" – rozgrywająca się na naszych oczach wojna sprawia, że większość osób nie ma ochoty oglądać podobne obrazy na ekranie. W nowym filmie Kennetha Branagha konflikt w Irlandii Północnej stanowi jednak jedynie tło stawiając w centrum wydarzeń coś zupełnie innego.
Oscary 2022: "Belfast" – recenzja bez spoilerów. Fot. kadr z filmu "Belfast"
  • "Belfast" to dramat Kennetha Branagha – aktora i reżysera takich filmów jak "Śmierć na Nilu", "Morderstwo w Orient Expressie" czy "Thor".
  • Fabuła filmu została częściowo oparta na biografii reżysera i jego dzieciństwie, które przypadło na burzliwy okres konfliktu w Irlandii Północnej.
  • "Belfast" został już nagrodzony Złotym Globem za najlepszy scenariusz. Film Branagha jest także nominowany do Oscara w aż siedmiu kategoriach: Najlepszy film, Najlepszy aktor drugoplanowy Ciarán Hinds, Najlepsza aktorka drugoplanowa Judi Dench, Najlepszy reżyser Kenneth Branagh, Najlepszy scenariusz oryginalny Kenneth Branagh, Najlepsza piosenka - "Down to Joy", wyk. Jamie Dornan oraz Najlepszy dźwięk Denise Yarde, James Mather, Niv Adiri, Simon Chase.

Opowieść Kennetha Branagha o swoim dzieciństwie

Życie mieszkańców Belfastu pod koniec lat 60. XX wieku zmienia bratobójczy konflikt pomiędzy republikańskimi katolikami a protestanckimi unionistami. Kilkuletni Buddy stara się zrozumieć nową rzeczywistość, w której mieszkający obok siebie sąsiedzi stali się nagle swoimi największymi wrogami.

Kenneth Branagh oparł nagrodzony Złotym Globem scenariusz "Belfastu" na wspomnieniach ze swojego dzieciństwa, co zdeterminowało sposób, w jaki opowiedział swoją historię.

– Chciałem zachować ten punkt widzenia, ponieważ wiedziałem, że nie jestem w stanie napisać filmu, który byłby w stanie wytłumaczyć złożoną naturę konfliktu w Irlandii Północnejpowiedział reżyser w rozmowie z magazynem "NME".

Obraz wojny domowej w filmie odzwierciedla więc perspektywę dziecka. Buddy'emu wprawdzie udziela się niepokój rodziców, ale dzięki temu, że do końca nie rozumie sytuacji, wciąż może pozostać w punkcie, w którym priorytetem są dla niego odwzajemnione uczucia do szkolnej prymuski, a nie przeżycie.

Brutalność irlandzkiego konfliktu wpływa na życie Buddy'ego chociażby w postaci widma przeprowadzki do Anglii, ale nie wysysa z niego dziecięcej beztroski. Dzieje się tak nie tylko ze względu na jego młody wiek, ale także kochających rodziców i troskliwych dziadków, którzy uczą go afirmacji i radości życia bez względu na okoliczności.

Formatującą funkcję w życiu kilkuletniego chłopca pełni również kino. Doniosłość filmowych doświadczeń zostaje wyraźnie podkreślona – jedynie kadry z oglądanych przez Buddy'ego filmów mienią się wszystkimi kolorami, podczas gdy cały "Belfast" nakręcony jest w monochromatycznej czerni i bieli.

– Kiedy mieszkałem w Belfaście, chodzenie do kina było dla mnie rytuałem (...) Kino miało na mnie ogromny wpływ, a kiedy zaczęła się ta cała przemoc, było dla mnie sposobem na zrozumienie tego, co rozgrywa się wokół mnie – opowiadał we wspomnianym wcześniej wywiadzie Branagh.

Wizualnie kinowe sekwencje jednoznacznie odsyłają do jednego z najbardziej kinofilskich dzieł, czyli nagrodzonego Oscarem "Cinema Paradiso" Giuseppe Tornatore. Ze względu na zbieżność wieku bohaterów obu filmów, niektóre sceny dramatu biograficznego Irlandczyka są dosłownymi cytatami z filmu włoskiego reżysera.

"Belfast" za sprawą podobnych środków estetycznych i humanistycznego wydźwięku porównywany jest do nagrodzonej trzema Oscarami "Romy" Alfonso Cuaróna. Film Branagha wywołuje również skojarzenia z nagrodzoną Oscarem komedią "Jojo Rabbit" Taiki Waititiego.

Takie konotacje powodują nie tylko postawieni w podobnych okolicznościach bohaterowie, których łączy również zbliżony wiek, ale także humor. Jednak o ile u Waititiego jest on narzędziem wycelowanej z zewnątrz ciętej satyry, w "Belfaście" stanowi on naturalny element rzeczywistości postaci, będący najskuteczniejszym mechanizmem obronnym w obliczu bratobójczej wojny.

Nie byłoby jednak "Belfastu", gdyby nie jego najjaśniejsza gwiazda, czyli wcielający się w alter ego reżysera Jude Hill. Nie ma wątpliwości, że to właśnie roztapiający serce uśmiech i charyzma młodego aktora najbardziej przykuwają wzrok widzów do ekranu. Tani chwyt? Być może, jednak być może czasami wszyscy ich potrzebujemy, ale o tym później.

Uroczy Hill nie przyćmił jednak zupełnie towarzyszących mu aktorek i aktorów, wśród których znaleźli się nie byle kto, bo Judi Dench ("Tajemnica Filomeny") oraz Ciarán Hinds ("Rzym") wcielający się w role dziadków Buddy'ego. Wraz z grającymi rodziców chłopca Jamiem Dornanem (tak, to Christian Grey!) oraz Caitrioną Balfe ("Outlander") stworzyli wiarygodny portret rodzinny, który choć momentami nieco przesłodzony, nie przyprawia o mdłości.

Chociaż Branagh prowadzi swoją historię raczej utartymi ścieżkami i artystycznie niczym nie zaskakuje, na "Belfaście" można parę razy zawiesić oko i to nie tylko za sprawą czarno-białej kolorystyki, dzięki której zdjęcia często nabierają bardziej wyrafinowanego wyglądu.

Kamera niejednokrotnie pokazuje zdarzenia z nieoczywistej perspektywy, wykorzystując charakterystyczne dla Quentina Tarantino ujęcia z dołu czy pokazując brutalne zamieszki zza ramienia bohaterów.

"Belfast" – film na trudne czasy

Sercem "Belfastu", jak można by się spodziewać po opisie filmu, nie jest irlandzka wojna domowa, a ludzie, którzy pomimo nieludzkich warunków starają się ją przetrwać nie tracąc przy tym smaku i woli życia.

Dramat Branagha jest świadectwem niezwykłej siły, odwagi, wzajemnego wsparcia i pogody ducha jego rodziny w obliczu strasznych wydarzeń, które wydają się szczególnie istotne w obecnych, niespokojnych czasach.

Kreowanie analogii pomiędzy konfliktem w Irlandii Północnej a wojną w Ukrainie byłoby naiwne, niesprawiedliwie i krzywdzące, gdyż ta druga dotyka całego społeczeństwa w dużo bardziej brutalny i bezpośredni sposób.

Jednak płynącą z "Belfastu" lekcję (być może banalną, ale wartą przypominania) o nieskładaniu swojego życia w ofierze dramatycznym okolicznościom mogą natomiast wyciągnąć osoby, które agresja Putina dotyka zaledwie pośrednio, ale nie są wolne od lęku i strachu o to, co przyniesie przyszłość.

Niektórzy krytycy wytykają filmowi Irlandczyka zbytni sentymentalizm, przesłodzenie czy położenie akcentów w złych miejscach. Te kwestie mogą podlegać dyskusji, ale w obecnych czasach, gdy seans "Belfastu" może dla wielu osób podziałać jak plaster miodu, pozostaje tylko zacytować strażników z Wyspy Węży: "Idi na ch*i".

Może Cię zainteresować również: