Laponia pewnie nigdy nie byłaby moim pierwszym wyborem na szybki wypad. Zresztą w lutym lata się na południe, żeby złapać trochę słońca, a nie tam, gdzie smartfon pokazuje -25 st. C… w dzień. Kiedy jednak trafia się okazja, żeby pojeździć Porsche po krainie jak z bajki, nie zastanawiasz się dwa razy. Po prostu wyjmujesz z szafy ciepłą kurtkę i ruszasz w drogę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie lubię zimy. Albo inaczej, mam dość "polskiej zimy", która kojarzy mi się z solą drogową i smrodem z kominów. Z drugiej strony jestem fanem tych pięknych śnieżnych obrazków ze świątecznych reklam Coca-Coli. Jako naTemat lataliśmy już w różne miejsca z bajkową zimą. Byliśmy w Rovaniemi, albo jeszcze dalej w Ivalo, żeby sprawdzić Skody z napędem 4x4. Mnie rzuciło do Levi – prawie 1000 km na północ od Helsinek.
Bezpośredni lot? Zapomnijcie. Z Warszawy udałem się do stolicy Finlandii, a dopiero stamtąd dostałem się do Kittili. Już samo lądowanie w tym miejscu było bardzo… filmowe. Lotnisko rzucone po środku niczego, pokryte śniegiem. Do Levi trzeba było jeszcze przejechać kilkanaście kilometrów autem.
To było dziwne uczucie. Sama świadomość przebywania 170 km na północ od koła podbiegunowego, wywołała fajną ekscytację i dreszczyk emocji na myśl o tym, co czekało mnie w tej krainie lodu. Ludzie jeżdżą tam na narty, albo oglądać słynne zorze polarne. Stok narciarski miałem za oknem, prognozy na podziwianie nieba były idealne, ale… nie sprawdziły się. Za to perfekcyjnie wyszedł plan mojej zaplanowanej wycieczki.
Do Levi wybrałem się na zaproszenie Porsche, by na własnej skórze przekonać się, jak wygląda szkolenie w ramach Porsche Ice Experience. Niemiecka marka ma długą tradycję organizowania takich treningów na skutej lodem fińskiej ziemi. Pierwszy odbył się w 1999 r. w Rovaniemi, a 15 lat później ruszył ośrodek Porsche Driving Area w Levi. To właśnie tam stawiłem się z samego rana, by przez cały dzień sprawdzić trzy modele Porsche w zimowych warunkach.
Pierwsze wrażenie? Spodziewałem się toru z jakimś budynkiem obok, w którym zagrzejemy ręce i napijemy się herbaty w przerwie. Nie doceniłem jednak rozmachu i pomysłowości, z jaką powstało to miejsce. Kolega z Czech, który był w mojej grupie powiedział wprost: to jest małe miasteczko. I trudno się z nim nie zgodzić.
Między budynkami na terenie ośrodka przemieszczaliśmy się busem. Raz, że mróz ściskał niemiłosiernie, a dwa, że odległości między nimi były dość spore. W jednym z nich mieliśmy krótkie szkolenie, na którym dowiedzieliśmy się, co nas czeka.
No i wreszcie padły te słowa, że przez cały dzień po kolei czekają na nas trzy modele Porsche: Taycan Turbo S, 718 Cayman GT4 oraz 911 Carrera 4S. Rozsądek podpowiadał, by słuchać uważnie instruktora. A serce krzyczało: dajcie wreszcie te kluczyki!
Na rozgrzewkę trafił mi się Taycan Turbo S, o którym już mogliście przeczytać w naTemat. Tyle że wtedy jeździliśmy nim w Polsce, w normalnych drogowych warunkach. A ja dostałem 761 KM mocy i 1050 Nm momentu obrotowego, by wyszaleć się na lodzie. Czy mogło być lepiej?
Już chciałem napisać, że wyjechałem nim na tor, ale to jednak złe określenie dla obiektów w Levi. Przestrzeń do samochodowych treningów okazała się mapą z niespodziankami. To coś jak wielki plac zabaw, na którym ulepiono ze śniegu trasy dla ludzi szukających adrenaliny.
Ósemki do "ślizgania się", a także krótkie trasy do ćwiczenia szybkich przejazdów. Odnalezienie się tam wymagało już niezłej orientacji w terenie. W oddali widać było tylko lasy z zaśnieżonymi drzewami. Kompletna pustka.
Taycan Turbo S kojarzy mi się… z biciem kijem po plecach. Dokładnie takie odczucia miałem na suchej nawierzchni, kiedy do setki startowałem nim w niecałe 3 sekundy. W zimowych warunkach nie miało to takiego znaczenia, bo nie o prędkość tu chodziło. Liczyła się precyzja i opanowanie tego "kocura", by jechał jak po sznurku. W tym przypadku ciasno między pachołkami.
Można psioczyć na elektryki i mówić, że nie sprawdzają się na co dzień, ale w zamkniętych warunkach to było nieistotne. Zapomnijmy dziś o zasięgu baterii, czasie ładowania i tych wszystkich problemach aut ładowanych z kabla. Na torze Taycan to maszyna, która podnosi ciśnienie z każdym naciśnięciem pedału gazu.
W Levi jeździłem chyba w najgorszych warunkach, jakie mogą trafić się dla elektryka. Było -20 st. C, a my wyciskaliśmy z nich, ile się dało, grzaliśmy fotele i wnętrze. To wszystko przełożyło się na wysokie zużycie energii, a zasięg leciał w oczach. W ośrodku Porsche to nie problem, bo na miejscu mają specjalne stacje do ładowania, które na zdjęciach wyglądają jak część stacji kosmicznej. Zobaczcie sami.
W Taycanie podczas jazdy słyszałem jedynie skrzypiący pod kołami śnieg, ale w kolejce stało coś z klasycznej, spalinowej stajni. Caymanem GT4 do tej pory nie miałem okazji jeździć w ogóle. Przesiadka do niego z Taycana była jak zderzenie ze sportowym bolidem. Żeby zająć miejsce w GT4, trzeba się trochę… pozginać. To nie jest auto na wygodną spokojną przejażdżkę, ale też nie do tego zostało stworzone.
Czterolitrowy bokser o mocy 420 KM pracuje tak, że mógłbym stać obok i po prostu go słuchać, ale czekała na mnie lodowa nitka, na której miałem poćwiczyć szybkie pokonywanie zakrętów.
Pojechaliśmy na jeden z dostępnych małych torów, gdzie każdy miał sporo czasu na to, by spróbować swoich sił. Rzecz jasna wszystko odbywało się po wciśnięciu magicznego guzika przez pięć sekund, który w Porsche wyłącza systemy bezpieczeństwa. Wtedy liczy się tylko to, ile tak naprawdę potrafisz za kółkiem.
W tym miejscu na chwilę przestanę wzdychać do samochodów. Musicie wiedzieć, że w czasie każdego przejazdu czuwał nad nami instruktor, który przez radio dawał wskazówki, co trzeba poprawić. Słyszeliśmy, gdzie docisnąć, a kiedy odpuścić. Jak bardzo skręcić koła, by w następnym zakręcie znaleźć się w optymalnym miejscu.
To szlifowanie przynosiło efekty, bo kolega z Estonii był absolutnym debiutantem, a po godzinie tylko patrzyliśmy, jak bardzo się wczuł i pokonywał kolejne odcinki coraz pewniej. Ludzie z Porsche, którzy prowadzą te szkolenia, to profesjonaliści z anielską cierpliwością. Nie pierwszy raz miałem z nimi do czynienia, i zawsze z podziwem patrzę, co potrafią i jak szybko przekazują nam swoją wiedzę.
Nie chodziło o to, by w jeden dzień zrobić z nas kierowców rajdowych – to zwyczajnie niemożliwe. Tyle wystarczyło jednak, by zimowa jazda stała się dla nas bardziej przewidywalna.
718 Cayman GT4 na tym odcinku dał możliwość pójścia na całość. Nie zliczę, ile razy poniosła mnie fantazja i wylądowałem obrócony przy skarpie śniegu, ale de facto o to chodziło. Uważam się za żółtodzioba, który liznął podstaw jazdy po torze. W Levi każde nieudane wejście w zakręt było lekcją pokory. W tym aucie łatwo jest dać ponieść się emocjom, podobnie jak w 911 GT3, którym też szalałem po torze, ale w Polsce, i podczas pięknej letniej pogody.
W Porsche Driving Area najlepsze zostawiono dla nas na popołudnie i wieczór. Szybko przesiadłem się do 911 Carrera 4S i pojechałem na ostatni przygotowany odcinek. To jeszcze dłuższy mini tor, dodatkowo ze wzniesieniami i zakrętami, gdzie trzeba już kalkulować. Było to trochę jak podsumowanie wiedzy z całego dnia, gdzie po prostu mogliśmy się sprawdzić.
Jeśli ktoś popełnił błąd, lądował w zaspie. Do mnie dwa razy przyjeżdżali cierpliwi panowie, którzy z uśmiechem podczepiali linkę i mówili: Don’t worry! Parę minut wyciągania i mogłem jechać dalej.
Ta część szkolenia dała mi najwięcej frajdy i zmęczyła do granic możliwości. Ostatni odcinek pokonywaliśmy jeszcze dwoma wcześniejszymi autami, żeby mieć solidne porównanie na koniec. Nie chodzi o to, by teraz wybrać lepsze czy gorsze auto, bo mówimy o trzech totalnie różnych propozycjach.
Nie zmienię zdania o Taycanie, którego uważam za pojazd z innej galaktyki. Mogę go zestawić tylko z Audi e-tronem GT, którym jeździłem po Alpach. Poziom ekscytacji i szalone odczucia z jazdy są tu na podobnym poziomie. To auta pełne absurdów, na torze zamieniające się w brzytwy. Nic dodać, nic ująć, jeśli chodzi o wyzwalanie emocji.
718 Cayman GT4 i 911 Carrera 4S to z kolei dwa różne światy. Pierwszy powinien być sprzedawany z pakietem wizyt u ortopedy, ale to wcale nie jest jego wada. Każdy świadomy klient będzie wiedział, na co się pisze, jeśli zdecyduje się go kupić. No i dostanie auto z silnikiem wywołującym dreszcze.
Druga propozycja według mnie jest najbardziej… rozsądna. Chociaż nie wiem, ile wspólnego ma z rozsądkiem przyspieszenie do 100 km/h w niecałe 3,5 sekundy i moc 450 KM. Te obłędne osiągi łączą się tu jednak z możliwością całkiem wygodnego podróżowania. Na torze to bez znaczenia, ale na co dzień?
911 Carrera 4S w moim prywatnym rankingu w Finlandii prowadził się najlepiej, chociaż mówimy o subiektywnych niuansach. To jedyny samochód z zestawu, którym wyjechałbym za bramę ośrodka Porsche gdzieś dalej, na spokojnie. Bez myślenia o niewygodnym wnętrzu czy… rozładowującej się baterii.
Na finał mieliśmy jeszcze możliwość kręcenia kółek na specjalnie rozświetlonym kawałku lodowego toru. To już wyłącznie dla zabawy, w asyście fotografa, żeby efektownie postawić kropkę na koniec dnia. Było warto, dla takich zdjęć jak poniżej.
Mój wyjazd do Laponii trwał krótko, ale pretekstów, by tam wrócić, znajdzie się mnóstwo. Levi to jeden z największych ośrodków narciarskich w Finlandii. Jak usłyszałem, wśród narciarzy to absolutnie topowa półka. Sezon trwa tam od połowy października, nawet do końca czerwca. A jeśli ktoś poluje na wspomniane już zorze polarne, to trzeba mieć dobre prognozy i sporo szczęścia.
Na razie Finlandia będzie mi się kojarzyć tylko z samochodami. Podobną przygodę z Porsche ma jednak szansę przeżyć każdy, w ramach specjalnej oferty, którą kusi niemiecka marka. Co więcej, możecie wspinać się po szczeblach z różnymi poziomami umiejętności. Cennik i szczegóły związane z tymi eventami znajdziecie na stronie Porsche.