Byliście kiedyś w Laponii? Jeśli nie, to już zacznijcie odkładać pieniądze na podróż. To miejsce, które zimą na każdym kroku wygląda jak teledysk do słynnego kawałka "Last Christmas". Jednocześnie nawet przez moment nie zatraciłem pewnego poczucia grozy. Odległa północ, krótkie dni i bezkresne pustki. Dobrze, że miałem napęd na cztery koła.
Te bezkresne pustki to chyba pierwsze, co się rzuca w oczy po wylądowaniu w Finlandii. Mój redakcyjny kolega, który brał przed rokiem udział w podobnym evencie organizowanym przez Skodę, był przekonany, że naprawdę trafił na północ.
Otóż nie, zabrzmi to buńczucznie, ale na północ to trafiłem ja. On lądował w Rovaniemi, ja w Ivalo. Skromne 300 kilometrów dalej na północ. A już w Rovaniemi krajobrazy są nieziemskie.
Wspomniane Ivalo to niewielka miejscowość (osada?) na północy Finlandii. Leży prawie na obszarze kola podbiegunowego (brakuje raptem dwa stopnie szerokości geograficznej), a jakbyście mieli ochotę skoczyć nad morze, to polecam nie Bałtyk, a morze… Barentsa. Jest bliżej. Już nie mówiąc o pobliskim jeziorze Inari, które swoimi rozmiarami zawstydza nasze Śniadrwy.
Jeśli to nie przemawia do Waszej wyobraźni, to pozostaje mi już tylko to zdjęcie:
I tak przez setki kilometrów. Jasne? Jasne. Do tej mroźnej Laponii trafiłem dzięki uprzejmości Skody, która w tych mroźnych, zimowych warunkach postanowiła pokazać nam, jak sprawdza się napęd 4x4 w praktyce. Choć z tą mroźną zimą to może trochę… przesada.
Do Ivalo trafiliśmy pod koniec listopada, a śnieg spadł dosłownie na zamówienie: dzień wcześniej. Finowie zachodzili w głowę, co się dzieje z pogodą, ponieważ według ich relacji to pierwsza taka sytuacja od… 60 lat. Że tak długo nie było śniegu.
Latem też zresztą mieli przygody. Pamiętacie pożary w Szwecji wywołane upałami, z którymi walczyli polscy strażacy? Tutaj nie było inaczej: w okolicy Ivalo temperatura przekroczyła ponad 30 stopni Celsjusza. Na plusie oczywiście. I nie na dzień czy dwa. Było tak ponad tydzień. Wypada tylko współczuć reniferom.
Nieprawdopodobny obiekt w środku niczego
Do samego Ivalo trafiliśmy nieprzypadkowo. Znajduje się tam bowiem tzw. Test World, najbardziej wysunięty na północ obiekt tego typu na świecie, gdzie mroźna zima trwa nawet 200 dni w roku. To właśnie tam testuje się auta przedprodukcyjne, ale i choćby... opony. Wszystko po to, żeby być pewnym że końcowy produkt poradzi sobie wszędzie.
Warto też podkreślić, że Test World to nie jeden tor. To kombinacja ponad dwudziestu mniejszych tras. Część służy do slalomu, część to typowe "odcinki specjalne". Całość zajmuje 700 hektarów, a to 1100 boisk do piłki nożnej (!). W ciągu roku są tam momenty, że temperatura zmienia się tam o nawet 40 stopni. W ciągu doby. Dlatego tor w Ivalo nazywa się po prostu "białym piekłem".
W tych arcytrudnych warunkach dostaliśmy "do zabawy" Skody Kodiaq, Karoq i Octavia. Oczywiście w terenowych odmianach Scout. Z całego zaplecza torowego nie korzystaliśmy, bo byłoby to chyba zresztą niemożliwe. Z racji jego rozmiarów.
Ale mieliśmy okazję sprawdzić swoje umiejętności na dwóch "odcinkach specjalnych", z których jeden był szczególnie imponujący. Ponad dwukilometrowa, kręta pętla prowadziła ku wzgórzu, co było z jednej strony gigantycznym wyzwaniem, a z drugiej strony było niebywale przyjemne. Można było się poczuć jak prawdziwy rajdowiec – o ile oczywiście ktoś miał odwagę korzystać z możliwości auta w tym śniegu.
Pozostałe odcinki nie były mniej wymagające: przejazd przez zadaszony tor, gdzie w pewnym momencie wyłączono nam… światło – oraz slalom. Po lodzie. Kompletny odlot.
Prawie jak po szynach
Pierwsze spostrzeżenie? Napęd 4x4 w Skodach naprawdę daje radę. Wbrew obiegowej opinii nie jest to napęd "dołączany", a stały. Czyli nie jest tak, że napędzana jest jedynie przednia oś, a w skrajnych warunkach napęd trafia także na tył.
Tutaj napęd zawsze trafia na wszystkie cztery koła, choć każda Skoda tym napędem bardzo swobodnie żongluje. W komfortowych warunkach przednie koła otrzymują ponad 90 proc. mocy, a tylne zaledwie kilka proc. Nigdy nie jest jednak tak, ze jedna z osi zostaje "odłączona".
Jak to działa w praktyce? Wyśmienicie. Oczywiście nie można powiedzieć, że Skody po śniegu jeżdżą jak po sznurku – bo takie auta nie istnieją, zwłaszcza że nie korzystaliśmy z opon z kolcami. Jeździliśmy na "normalnych" zimowych oponach, takich które są dostępne w Polsce. W pewny sensie była to więc idealna symulacja skrajnych warunków pogodowych w naszym kraju.
I mogę szczerze powiedzieć, że jeśli was nagle zasypie w Polsce gdzieś w górach, ale będziecie mieć takie auto z napędem 4x4 i w miarę sensownymi zimówkami, to raczej nie zostaniecie tam do odwilży. Czy to Kodiaq, czy Karoq, czy nawet Octavia – każde z tych aut z napędem 4x4 dawało duży komfort jazdy po śnieżnych torach. I wcale nie chodzi o jazdę pięć kilometrów na godzinę – naprawdę można było się rozpędzić.
Opony i napęd 4x4 to jednak tylko połowa sukcesu. Równie istotne były systemy, które stosuje Skoda. Choćby kontrola trakcji – nawet bym nie poczuł, jak świetnie radzi sobie z autem na śniegu, gdybym jej nie… wyłączył. A raczej ograniczył, ponieważ w Skodach dla bezpieczeństwa całkowicie odciąć systemów się nie da.
W każdym razie po wyłączeniu systemów widać, jak dużo dają one kierowcy. Auta momentalnie przestały być tak przewidywalne, choć z drugiej strony zaczęły się ochoczo ślizgać po śniegu, wręcz trochę jak auta z napędem na tył. Kupa zabawy, ale nie róbcie tego na drodze publicznej. To jednak był zamknięty tor.
Najwięcej radości sprawiła mi jazda dwoma skrajnymi modelami – Octavią oraz Kodiaqiem. Octavia, jako najmniejsza w stawce, była po prostu mała i zwinna. Gigantyczny Kodiaq z kolei ze względu na duży prześwit i sporą masę był autem trudniejszym do opanowania, ale jednocześnie bardzo przewidywalnym. Niemniej jednak dzięki tej dodatkowej trudności jazda była bardzo satysfakcjonująca.
W tym miejscu od razu uspokajam właścicieli Karoqów czy też tych, którzy po prostu noszą się z zakupem tego modelu: mniejszemu SUV-owi w gamie Skody także niczego nie brakuje. Po prostu mam inny gust.
Wytrwają tam tylko najsilniejsi
Warto także podkreślić, że jazda Skodami 4x4 była bezpieczna nie tylko pomimo dużej ilości śniegu, ale i… ogólnych ciemności panujących w Finlandii. Kto uważał na geografii, ten wie, że zima i okolice koła podbiegunowego to dość zdradliwa kombinacja. Dzień w Finlandii jest nawet krótszy, niż sobie wyobrażałem.
W praktyce około dziewiątej rano, kiedy wyjeżdżaliśmy na tor, w Ivalo panowały jeszcze egipskie ciemności. Po dziesiątej robiło się mniej więcej tak, jak u nas około siódmej rano. A po piętnastej piękny zachód słońca i znowu ciemności. I znowu – Skody były w tym terenie na tyle sprawne, że wybaczały błędy spowodowane np. kiepską widocznością. Czyt. ciemnością.
Wracam do tych warunków ciągle, bo to naprawdę niesamowite doznanie. W Polsce tego po prostu nie ma. Jednak jeszcze bardziej niż sama jazda oczy otworzył mi kelner... właśnie od nas, z Polski, który pracował w hotelu, w którym nocowaliśmy. Chłopak ma swój dom jeszcze kolejne 140 kilometrów na północ i, jak się pewnie domyślacie, mieszka w środku niczego. Gęsty las, śnieg, puste drogi i renifery. Bo ludzi tam naprawdę niewielu.
Do Finlandii trafił razem z narzeczoną, ale ona nie wytrzymała tego trybu życia. Został więc sam, co w sumie pasuje do tego miejsca na ziemi. W północnej Laponii trzeba bowiem albo żyć z turystyki, albo po prostu… cenić ten stan odcięcia od świata.
Cała reszta się stąd po prostu wynosi – przeważnie do Helsinek, które sprawiają znacznie bardziej "środkowoeuropejskie" wrażenie.
Do naszego hotelu dojeżdżał na dwa dni w tygodniu, dwa dni pracował jeszcze w innym. Trzy pozostałe spędzał – jak mniemam – właśnie w swoim domu, w kompletnej głuszy. Gdybym był na jego miejscu, chciałbym właśnie auto z napędem na cztery koła.