"Żałuję, że mu się nie udało", "Cała elita chwastów społeczeństwa poszłaby z dymem" – takie komentarze pojawiły się przy okazji zatrzymania niedoszłego zamachowcy Brunona K. I wcale nie było ich mało. Bo Polacy po cichu mówią i myślą to, co planował zrobić wykładowca z Krakowa. Tyle że w tym wypadku politycy mogą spać spokojnie, bo straszenie i groźby to po prostu najnowsze sposoby krytyki…
"Dziś na przystanku autobusowym w Łodzi jeden emeryt powiedział na głos, że trzeba całą tę bandę wysadzić w powietrze" – napisał pod jednym z naszych artykułów Jerzy. Podobne komentarze zdarzają się nie tylko na ulicach czy w prywatnych rozmowach. W internecie, gdzie najłatwiej dać upust emocjom, obserwować je można na co dzień. Wysadzić, zrobić porządek, usunąć, sprzątnąć – takie wezwania kierowane są pod adresem polityków wszystkich opcji, od prawa do lewa. Sprawa Brunona K. stała się tylko kolejną okazją do ich powtórzenia.
Rozhamowanie
"Bardzo żałuję jako Polka, że mu się nie udało" – brzmi komentarz pod tekstem na portalu Dziennik.pl. Kolejny: "Cała elita zakał i chwastów polskiego społeczeństwa poszłaby z dymem, nawet na pomnik bym dołożył". A to z Facebooka: "Niech żyje Brunon K.", "A miało być tak pięknie". I z Gazeta.pl: "Szkoda człowieka, bo mógł spełnił marzenia połowy mieszkańców tego kraju".
Czytaj także: Politolog o zamachowcu: "Kiedy tysiąc osób krzyczy 'obalić republikę', znajdzie się jedna, który sięgnie po broń"
Tak można by wymieniać jeszcze długo, bo właściwie na każdym portalu i pod każdym artykułem pojawiają się głosy aprobaty dla Brunona K.
– Mamy do czynienia z rozhamowaniem kulturowym, które polega na tym, że człowiek nie tłumi agresji werbalnej, tylko się z nią ujawnia. A niestety część Polaków taką agresję odczuwa w stosunku do klasy politycznej. Panuje przekonanie, że dba ona tylko o siebie. Oczywiście to banał, który w bardziej delikatnej formie objawia się w niskiej frekwencji wyborczej. Takie wezwania do agresji są po prostu ekstremalnym przejawem, ale rzeczywiście dość powszechnym – mówi w rozmowie z naTemat dr Kazimierz Krzysztofek, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Jak wskazuje nasz rozmówca, w Polsce w ostatnich latach język dyskusji przekształcił się w język dyskwalifikacji. Nawet w polityce można się spotkać z wezwaniami do "eliminacji", tyle że nie dosłownej. Celem nie jest już pokonanie przeciwnika pomysłem czy projektem ustawy, ale usunięcie go z pola gry. Na podobnej zasadzie opierają się tak powszechne i radykalne wezwania do wysadzenia w powietrze Sejmu wraz z politykami.
Niebezpieczeństwo czy niewinne żarty?
Ktoś powie – to czcze gadanie, puste komentarze i groźby, niebezpieczeństwa zero. Ale czy na pewno? Dr Krzysztofek jest zdania, że przypadki Brunona K. i Ryszarda C. (zabił polityka PiS) wskazują na coś innego. – To może być niebezpieczne. Pokolenie młodych nasiąka tym językiem, nie uczy się szacunku dla tych, którzy rządzą, przekonuje się, że można ich obrazić i posłać do diabła – zaznacza.
Dlaczego nikt nie reaguje na pogróżki publikowane w sieci? Jak mówi naTemat prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny, przyzwyczailiśmy się i uznajemy je za dobre żarty. – Groźby zamordowania traktowane są jako forma grubiańskiego żartu, ale jeszcze do przyjęcia. To jest taka metafora, niewiele osób traktuje to dosłownie. Tym razem to się nieludzko przepoczwarzyło. Normalnie to nie jest tak niebezpieczne – zwraca uwagę prof. Nęcki.
Problem w tym, że trudno dostrzec granicę między żartem a niebezpieczeństwem. – Nie ma sposobu, żeby zdiagnozować, w którym momencie taka gadanina jest poważna – przyznaje psycholog.
Groźba, czyli krytyka
Zdarza się, że pogróżki pod adresem polityków wygłaszane są nie tylko po cichu, ale bezpośrednio. I w tym przypadku raczej trudno mówić o żartach. Poseł PiS Tomasz Kaczmarek (znany jako "agent Tomek) kilka miesięcy temu dostał list, w którym grożono mu śmiercią. "Skorzystam z tego, co mnie w wojsku nauczyli, bo pewnie taki gej jak ty nie był w woju… ustalę tylko, gdzie msz biuro poselskie i j…ę ci z rakietnicy w łeb" – przeczytał.
Przewodniczący klubu parlamentarnego PO Rafał Grupiński wraz z podobnym listem otrzymał przesyłkę z ostrymi nabojami. Do posłanki Platformy Iwony Śledzińskiej ktoś dwukrotnie dzwonił grożąc, że ją podpali i zabije. Posłowie, szczególnie ci znani z mediów, takich historii znają sporo.
Zdaniem prof. Nęckiego pogróżki powinni odbierać jako... krytykę. – Nie mogą każdego takiego listu interpretować jako zagrożenie życia. Powinni przejąć się, ale nie w takim sensie, że od razu ochronę zamawiać. Jak jesteś osobą publiczną, przyciągasz plusy i minusy, a te minusy bardziej się aktywizują – komentuje profesor.
Reklama.
dr Kazimierz Krzysztofek
Mamy do czynienia z rozhamowaniem kulturowym, które polega na tym, że człowiek nie tłumi agresji werbalnej, tylko się z nią ujawnia. A niestety część Polaków taką agresję odczuwa w stosunku do klasy politycznej.
Zbyszek
"Tak zdesperowanych ludzi przybywa z dnia na dzień, to skutek tych "wspaniałych rządów"... kłamców i arogantów... ludzie czują się coraz bardziej bezradni i zdesperowani, nie mogą liczyć na żadną pomoc, brak szans na jakiekolwiek jutro.... a z drugiej strony politycy roześmiani europejczycy - banda nierobów przy żłobie, dyletanci ( Mucha, Arłukowicz, Sikorski...) czego więc się spodziewać, takich akcji i prób będzie przybywało, bo coraz więcej jest chętnych do takiego okazania swojego "zadowolenia". To nie wina ludzi, że popadają w desperację, ale wina rządów, że pozbawia swoich obywateli praw, pracy i bezpieczeństwa.