nt_logo

"Świat zapłonął i chciałem działać". Ten Typ Mes o hejcie, jaki może wywołać pomaganie Ukrainie

Michał Jośko

17 marca 2022, 17:10 · 12 minut czytania
Uwaga: Ten Typ Mes NIE będzie tutaj udawał jednego z ekspertów od strategii wojskowej i geopolityki. Raper opowie nam za to o wrzuceniu do internetu zdjęcia ukraińskiej matki z dzieckiem, którym udostępnił swoją (wśród miłośników hip-hopu legendarną) kawalerkę. Będzie również o naszych politykach i tym, co zrobiłby z karabinem, widząc rosyjskich żołnierzy na ulicach Warszawy.


"Świat zapłonął i chciałem działać". Ten Typ Mes o hejcie, jaki może wywołać pomaganie Ukrainie

Michał Jośko
17 marca 2022, 17:10 • 1 minuta czytania
Uwaga: Ten Typ Mes NIE będzie tutaj udawał jednego z ekspertów od strategii wojskowej i geopolityki. Raper opowie nam za to o wrzuceniu do internetu zdjęcia ukraińskiej matki z dzieckiem, którym udostępnił swoją (wśród miłośników hip-hopu legendarną) kawalerkę. Będzie również o naszych politykach i tym, co zrobiłby z karabinem, widząc rosyjskich żołnierzy na ulicach Warszawy.
Ten Typ Mes Fot. Iwa Sokulska

"Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie". Czy te słowa, zapisane przez św. Mateusza dwa tysiące lat temu, dziś – w czasach Instagrama i Facebooka – są już całkowicie nieaktualne?   Rozumiem, że Mati, współtworząc słynną książkę na "B", zamierzał mnie ostrzec: Piotrze, jeżeli będziesz się afiszował z niesieniem pomocy Ukrainie, to wkurwisz Wszechmogącego? Czy ja źle to czytam?


Cóż, muszę zatem posypać głowę popiołem i niech najlepiej zrobi to ten Turek od steków z Instagrama, bo podobny "grzech" popełniałem już wcześniej.

Przecież wielokrotnie używałem mediów społecznościowych do tego, żeby wypowiadać się na rozmaite tematy społeczno-polityczne. Dodajmy: tematy, które dziś, z perspektywy wojny za miedzą, sprawiają wrażenie problemów Pierwszego Świata...   Ale rzeczywiście, nie raz zastanawiałem się nad tym, czy pomagając innym, powinniśmy działać otwarcie i głośno, czy może jednak – żeby uniknąć zarzutów dotyczących promowania się na czyjejś krzywdzie – robić to anonimowo, po cichu.

Znalazłeś złoty środek? Rozwiązałeś ten dylemat osób znanych, które zawsze tkwią między młotem a kowadłem? Bo wiadomo: pomagasz po cichu – pojawią się zarzuty, że siedzisz bezczynnie. Zaczynasz coś robić, wykorzystując swoje zasięgi – z miejsca zostaniesz okrzyknięty interesownym atencjuszem, który ekshibicjonistycznie podbudowuje swoje ego.   W pewnym momencie po prostu przestałem szukać tego złotego środka. Uznałem, że ciszę to może lubić wielki pieniądz, a nie wspieranie drugiego człowieka.   Przypomina mi się historia jednego z moich krewnych, który przez całe dekady wspierał pewien dom dziecka. Bez jakiegokolwiek rozgłosu; rodzina dowiedziała się o wszystkim dopiero na jego pogrzebie.

Chciał działać dyskretnie? Chwała takim ludziom! Tylko to były inne czasy. Może nie chodziło o inspirację Świętym Matim, a zwyczajnie bał się, że "życzliwi" dowiedzą się, że pieniądze przeznacza na pomoc "obcym"?   To ciekawa postawa, ale ten pan całe swoje życie przeżył po cichu. Nie uaktywniał się przed obiektywami w żadnym kontekście, również niosąc pomoc. Cytując klasyka "kiedyś było inaczej, teraz jest inaczej". Teraz o "cichej pomocy" pouczają mnie osobniki, których profile usrane są informacjami na temat tego, co zjedli na śniadanie, gdzie byli na wakacjach i jak cebrowali walentynki.   Wybacz, ale miałbym sugerować się osądami moralnymi wydawanymi przez takie postaci? Trzymać się zasad jakiejś pojebanej – prorosyjskiej – omerty w stylu: "na Instagramie i Facebooku można chwalić się wszystkim, ale wyciąganie dłoni do uchodźców wojennych jest tematem tabu"?   Jebać takich troli, w zupełności wystarczy mi świadomość tego, że moje intencje były czyste. Nie promuję teraz żadnej płyty albo trasy koncertowej. Jestem "couch–potato ojcem", który całymi dniami ogarnia małe dziecko, skupiając się na wspieraniu aktywnej zawodowo partnerki. Tak więc święty spokój jest dla mnie o niebo istotniejszy od promocji mojej "marki" w internecie.   Jednak świat zapłonął i chciałem działać. Zareagować, wykorzystując w słusznym celu swoje zasięgi – zachęcić innych do proukraińskiego i antyputinowskiego działania.   Tutaj bardzo istotne podkreślenie: działania realnego, nie pozornego. Widzę, że nie tylko posiadacze "wolnych" mieszkań przyjmują gości. Niektórzy przyjmują uchodźców do siebie i jestem przekonany, że to dopiero będą przyjaźnie na całe życie!   Dobra, wiem, nie wprowadziłem w życie wersji maksimum, bo przecież nie załapałem karabinu i nie ruszyłem pod Kijów, żeby bronić Europy. Postawiłem na zdroworozsądkową opcję medium, czyli zapewnienie dachu nad głową dziewczynie, która z pięcioletnią córką musiała uciekać Ukrainy.

Po udostępnieniu im mieszkania, owszem, zebrałeś mnóstwo pochwał. Jednak oprócz tego doprowadziłeś do wybicia polskiego szamba... Przecież pojawiło się też sporo jadu – czy to dotyczącego atencjuszowstwa, czy też “ślisko-seksistowskiego”. Oto parę cytatów z Facebooka (pisownia oryginalna – przyp. red.):

"Oj widze ze chlopina casting robił na te biedne mamusie (Tadeusz Janik),  "Od razu widać , że fajna. Nie jeden by przyjał (Piotr Borkowski),  "Dobrą okazję mają chłopy teraz , jak to mówią kuj żelazo puki gorące haha" (Izabella Adam Em),  "Zastanawiające że każdy jak bierze to młode panie jak narazie starszych pań i mężczyzn nie widać na zdjęciach że ktoś wziął dziwne" (Daniel Pietrucha).  Na ile podobne reakcje mogą zniechęcać do niesienia pomocy?   Wywołują po prostu śmiech, nic więcej. Wiesz, taki pełen politowania, zażenowany... Jak każdy, kto od wielu lat zajmuje się rapem, jestem przyzwyczajony do hejtu. W tej branży, nawet jeżeli jesteś wrażliwcem, w pewnym momencie uczysz się olewania pewnych rzeczy.

Więc nic z tego, co zacytowałeś, nie zabolało. Jeżeli owi "ynternałci" chcieliby, żeby ich komentarze poszły mi w pięty, musieliby zdobyć się na zdecydowanie bardziej błyskotliwe żarciki. Natomiast te panczlajny są, no, słabe, tanie, banalne.  

Ale niech będzie, jeżeli ludzi aż tak bardzo interesuje klucz, zgodnie z którym odbył się ów "casting", opowiem o nim pokrótce: niedługo po tym, jak Rosja napadła na Ukrainę, zacząłem – wraz z moją drugą połową i szwagierką – logować się na strony rozmaitych fundacji pomagających uchodźcom, oferując możliwość zakwaterowania osób, które uciekły do Polski.   Niestety, nie otrzymaliśmy szybkiego odzewu, a więc postanowiliśmy działać inaczej – skontaktowaliśmy się z pewnym znajomym Ukraińcem, który po prostu wskazał dwie dziewczyny w potrzebie.   Sprawna akcja, dzięki której chwilę później mogły zamieszkać w Warszawie, poogarniać na spokojnie najważniejsze sprawy przed dalszą podróżą tam, gdzie mieszka mąż owej pani ze zdjęcia.   Gdy tylko opuszczą moją kawalerkę, ich miejsce zajmie ktoś nowy. No i cóż, istnieje duże prawdopodobieństwo, że znowu będzie to młoda matka z pociechą lub pociechami. Dlaczego?

To bardzo proste, chodzi o priorytety: przecież w każdej sytuacji podbramkowej najpierw należy zadbać o bezpieczeństwo dzieci, bo to one są zdecydowanie najważniejsze.   Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, istnieje coś takiego, jak gradacja wartości życia. A więc nie zamierzam – wyłącznie po to, żeby niektóre łby przestały się doszukiwać podtekstów w moich działaniach – szukać po ukraińskich wsiach staruszek.

Porozmawiajmy o naszych rodakach w ogóle? Przecież ostatnimi czasy Polak stał się wręcz synonimem miłosiernego Samarytanina. Oczywiście, z dnia na dzień pojawia się już coraz więcej rys – od głosów przypominających Wołyń, aż po narzekania maDek, że ich dzieci są traktowane gorzej od tych z Ukrainy – jednak ten cud nad Wisłą wciąż trwa. Pomagamy oddolnie, zapominając o jakichkolwiek podziałach i uprzedzeniach, nie czekając na polityków…   Rzeczywiście, stało się coś wspaniałego i chciałbym, żeby to potrwało jak najdłużej. Bo, umówmy się, jesteśmy narodem kochającym wielkie, choć błyskawiczne i jednorazowe zrywy. No a chwilę później wytracamy impet.   To piękne, że wobec sytuacji, która zadziała się na Wschodzie, zareagowaliśmy spontanicznie. Jednak największe wyzwania dopiero przed nami – gdy nieco ochłoniemy, gdy zaczniemy analizować, na wierzch wyjdzie cała masa problemów, które zawdzięczamy naszym politykom.   Chodzi mi o to, że przecież dobre parę lat temu nad Wisłą zamieszkało mnóstwo Ukraińców. To, w zależności od szacunków, był ponad milion lub wręcz półtora miliona osób.   No i chociaż jeszcze przed wojną zdarzało się, że na mieście słyszało się częściej ukraiński, niż polski, to jednak nasz rząd nie zauważał tych ludzi. Zamiatał tę bezprecedensową sytuację pod dywan, udając, że nie ma żadnego problemu. Jakakolwiek asymilacja? A po co to komu?   Wojna jedynie przyspieszy pewne sprawy, na które nie jesteśmy przygotowani. Gdyby nasi rządzący poświęcili powyższej kwestii choć ułamek tej energii, którą pożytkowali np. na walkę z LGBT albo Unią Europejską, wszystko wyglądałoby dziś zupełnie inaczej.

W tym sensie, że chociaż owe programy integracji z Ukraińcami pewnie byłyby źle pomyślane – jak większość działań partii PiS – i miały jakieś bekowe hasła, to jednak istniałyby i może trafiłyby do wyborców prawicy.

Przypominasz tutaj o rzeczach, przed którymi przestrzegałeś już dwa lata temu, w wywiadzie udzielonym naTemat przy okazji premiery płyty "Biały Tunel"... No a skoro podczas dzisiejszej pogawędki tak chętnie posługuję się cytatami, przytoczmy fragment wspomnianej rozmowy: "Kibicuję temu krajowi, byłem tam dwa razy i czuję sympatię do jego obywateli, którzy mają tak wielkie jaja, że napierdalają się z bardzo silną Rosją. A ja ogólnie lubię stać po stronie słabszego".   No tak, wtedy, w roku 2020, sceptycy podkreślali, że przecież to tylko jakieś tam potyczki lokalne, no bo przecież w centralnej i zachodniej części Ukrainy wszyscy są zajęci hipsterzeniem i sączeniem frappuccino. Jakieś Donbasy i Krymy? Mają na to wyłożone. Nie wierzyłem w takie podsumowania, ale nie da się ukryć - w Kijowie był spokój.   Dziś, gdy doszło do otwartej wojny, która dotyczy całego kraju, niezmiernie ucieszyła mnie postawa jego mieszkańców. Okazało się, że wszyscy mają naprawdę wielkie jaja: zero strachu, tylko pójście na gołe klaty z tą mityczną potęgą armii rosyjskiej, która kiśnie w błocie.   To, o czym mówisz, dotyczy również ludzi ze świata sztuki... Raper Yarmak, Iwan Łenio z zespołu Kozak System, Grafit z kapeli Boombox – to zaledwie część popularnych wykonawców z Ukrainy, którzy postanowili założyć mundury, chwycić za broń i walczyć z Rosjanami w sensie dosłownym, nie ograniczając się do tworzenia zaangażowanych kawałków. Czy percepcja Tego Typa Mesa – artysty mieszkającego w, jak wydawało się do tej pory, bezpiecznej Europie – jest w stanie ogarnąć takie rzeczy?   Czy jestem zaskoczony zachowaniem ukraińskich raperów albo rockmanów? Otóż nic a nic. Przecież ludzie są zaprogramowani tak, a nie inaczej – chodzi o pewne atawizmy, które w czasach pokoju zdecydowana większość z nas potrafi blokować, kontrolować, bo w procesie wychowawczym wpojono nam zachowania "cywilizowane".   Jednak wojna uzwierzęca; to sytuacja, w której na wierzch wypływa dzika część naszej natury. Spójrz na zachowanie Wołodymyra Zełenskiego. Przecież to wzorzec samca alfa, który chroni swoje stado!

Nic dziwnego, że poszły za nim miliony obywateli. A to, że są wśród nich również muzycy? Zdziwiłbym się raczej, gdyby zostali w tyle. To młode chłopaki, mają jeszcze cysterny testosteronu do zużycia.

Rozumiem, że w podobnej sytuacji założyłbyś bagnet na broń, zamiast wsuwać kwiatek do lufy?   Zacznijmy od kwestii, nazwijmy to, technicznych: dosyć dobrze radzę sobie z obsługą broni palnej, więc gdyby na ulicach mojej ukochanej Warszawy pojawiły się ruskie sołdaty, to nie musiałbym walczyć z nimi na rymy i dobrze.

Teraz w strzelnicach są kolejki, a ja swoje już mam opanowane. Pewnie, to jedynie jakieś tam teoretyzowanie, bo dopóki nie znajdziesz się w sytuacji skrajnej, nie wiesz jak zareaguje głowa.   Jakiś czas temu rozmawiałem na podobne tematy z moją partnerką, która nie ma jakichkolwiek złudzeń, że w podobnym scenariuszu najrozsądniejszą decyzją byłaby zawijka z kraju. Dlaczego?

Bo nie wierzy w rywalizację, podczas której skłócone samce próbują udowodnić, który z nich ma większego fiuta, jako argumentu używając karabinu. Ja widziałem to inaczej, wierzę w sens państw narodowych, w ciągłość pokoleń, które bronią terytorium dla siebie i potomków.   No ale ta dyskusja toczyła się przed momentem, który cholernie mocno przewartościowuje życie – mówię oczywiście o narodzinach dziecka. Nie chodzi o to, że absolutnie wszystkie priorytety muszą się wówczas zmieniać o 180 stopni, jednak zaczynasz myśleć głównie o swojej jaskini.   To arcyskomplikowane decyzje, w dodatku oparte o wspomniane już mechanizmy ewolucyjne. Moja partnerka ma wdrukowane w geny myślenie inne niż moje, ona kombinuje jak samica, ja jak samiec, a nasze "młode" się nie wypowie, bo na razie umie tylko płakać.   Gdybanie na ten temat w czasie pokoju nie ma większego sensu. Pozostaje nam wierzyć, że nigdy nie staniemy przed podobnymi dylematami. Co, jeżeli tak się jednak stanie? Wówczas nadejdzie czas decyzji. No i wiara w to, że niezależnie od naszych wyborów, zatriumfuje życie.   Jak w przypadku mojej mamy, która urodziła się 9 sierpnia 1944 roku, w trakcie powstania warszawskiego. Babcia – nie mając kontaktu z dziadkiem, który działał w AK – musiała poradzić sobie z ową sytuacją sama, dodajmy: opiekując się też 2,5-letnim bratem mojej mamy. Dała radę!   Może dla rozładowania atmosfery rzucę innym wątkiem, cytując pewną sensacyjną teorię, którą niedawno sprzedano mi jako prawdę objawioną.   Otóż, uwaga, podczas wojen dużo częściej rodzą się chłopcy, bo natura wie doskonale, że w podobnych okolicznościach plemię potrzebuje wojownika, który będzie wywijał maczugą, rzucał kamieniami, no albo strzelał ołowiem. Niezły mindfuck, prawda?

Jestem w takim szoku, że nie będę stanie kontynuować rozmowy. Na koniec rzucę tylko kwestią absolutnie kluczową: gdybyś miał przeobrazić się w Mestradamusa, to jak widzisz rozwój i finał pożogi na Wschodzie? Wiem, że wiesz, jak wszystko się potoczy – w końcu o ile do niedawna w Polsce mieszkało ponad 38 milionów wybitnych ekspertów od wirusologii, to dziś...   ... ci sami "eksperci" szukają dziury w całym w temacie wojny. I bywa, że wybierają strategię przeczekiwania i wypierania faktów, dzięki czemu sankcjonują swoją bezczynność.

Wiesz: "o, my biedne żuczki padamy ofiarą gry mocarstw! To ja się w tę grę nie bawię”. Ale zawsze jest jakaś gra mocarstw, na litość losu! A twoja chęć lub niechęć do gry nie ma żadnego znaczenia.

Ktoś kiedyś spyta: "pomagałeś? Nie? Czemu"? Nie możemy – szczególnie z perspektywy Warszawy – cały czas udawać, że uchodźcy z Ukrainy są spoza naszej bańki internetowej i odwracać wzrok.

Kurwa, Rosja zabija dzieci! Sama to przyznaje! Każdy, kto w tej sytuacji bierze na pierwszy plan jakiekolwiek złożoności, wspiera – mniej lub bardziej świadomie – Kreml.   Może też łatwiej mi to mówić, bo mam znajomych z Ukrainy, bo tam byłem, bo widziałem, jak ten naród mozolnie drąży swoją ścieżkę ku Zachodowi. No i dlatego, że przecież nic się nie zmieniło od czasów komuny - Zachód imponuje, Rosja nie działa. Dlatego wierzę, że dobro zwycięży. Niekoniecznie przez górnolotne wartości, a dlatego, że ogólnie większość ludzi chce żyć jak na Zachodzie, a nie chce mieszkać w kraju, w którym jednego dnia jesteś u władzy, a drugiego pijesz herbatę z trucizną.