Znana podróżniczka w jednym z ostatnich wywiadów stwierdza: "Im więcej jeżdżę po świecie, tym częściej myślę o adopcji malucha - zwierzyła się w wywiadzie.Zadziwiające jest to, że łatwiej jest adoptować dziecko z Etiopii czy z Chin niż z Polski". Wygląda jednak na to, że znana podróżniczka odrobinę przesadziła.
Martyna Wojciechowska żaliła się między innymi na fakt, że jako samotna matka nie jest poważnie traktowana przez ośrodki adopcyjne. W wywiadzie dla pisma "Flesz" stwierdziła też, że jeżdżąc po świecie, skłania się ku adopcji dziecka. I przy okazji mówi: "Zadziwiające jest to, że łatwiej jest adoptować dziecko z Etiopii czy z Chin niż z Polski".
Czyżby z adopcją w Polsce było aż tak źle? Bynajmniej. – To nieznajomość tematu – ocenia wypowiedź Wojciechowskiej Barbara Passini, dyrektor Krajowego Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie – jednego z trzech, które w ogóle zajmują się w Polsce adopcją zagraniczną. Prezes Fundacji Dziecko Adopcje Rodzina Beata Dołęgowska dodaje zaś: – Trochę tutaj demonizuje się adopcję polską.
Adopcja z zagranicy...
Oczywiście, wypowiedź Wojciechowskiej można interpretować w różny sposób. Jeśli patrzeć na to z punktu widzenia Polaków, którzy chcą adoptować dziecko, to niewątpliwie nieprawdą jest, że łatwiej o dziecko z Etiopii czy Chin, niż polskie.
– Przede wszystkim nie ma umów prawnych, które pozwoliłyby na adopcję dzieci z Chin czy Etiopii – mówi nam Beata Dołęgowska. Adopcja zagraniczna w Polsce oparta jest o konwencję haską z 1993 roku. By móc adoptować dziecko z zagranicy, lub by rodzina spoza naszego kraju mogła adoptować polskiego malucha, państwo to musi być stroną konwencji haskiej. Chiny jej nie podpisały, tak samo jak Etiopia. Z "egzotycznych" krajów KH sygnatariuszami KH są, między innymi, Burkina Faso, Burundi czy Sri Lanka. Konwencja ta określa zasady, wedle których mają być adoptowane dzieci z zagranicy.
Nawet jednak podpis danego państwa pod tym dokumentem nic nie gwarantuje. – Nawet z tymi krajami, które podpisały konwencję, zdarza się to bardzo rzadko – podkreśla Dołęgowska.
... I zagraniczne problemy
Nasza rozmówczyni z Fundacji spekuluje, że "być może, gdyby ktoś miał dużo pieniędzy i był bardzo uparty", to wtedy coś w tej sprawie mogłoby się ruszyć.
Rodzina zastępcza a adopcyjna
Czym różni się rodzina zastępcza od adopcyjnej? Przede wszystkim stosunkiem prawny. Adopcja prawnie łączy rodziców z dzieckiem, które przysposabiają, a rodzice adopcyjni mają dokładnie takie same prawa, co rodzice naturalni. Zmienia się wtedy nawet akt urodzenia dziecka – w miejsce danych rodziców naturalnych wpisuje się dane rodziców adopcyjnych. Dziecko przyjmuje nowe nazwisko, możliwa jest także zmiana imienia. Rodzina adopcyjna, dodatkowo, nie podlega kontroli instytucjonalnej i nie otrzymuje od państwa żadnych dodatkowych środków na to.
Z kolei rodzina zastępcza to "tylko" forma pomocy dziecku i jego rodzinie. Rodzice zastępczy jedynie czasowo "zastępują" tych naturalnych. Do tego z opieki społecznej otrzymują środki finansowe na pokrycie części kosztów utrzymania dziecka, a także podlegają kontroli sądowej, jak i ze strony opieki społecznej. Do tego dziecko z rodziny zastępczej musi mieć umożliwiony kontakt z rodzicami, jeśli sąd nie uzna inaczej. Oczywiście, rodzina zastępcza jest też mniej decyzyjna niż adopcyjna: jeśli władza rodzicielska rodziców naturalnych jest zawieszona bądź ograniczona wszystkie ważne decyzje dotyczące dziecka muszą być podejmowane w porozumieniu z nimi. Jeżeli sytuacja życiowa rodziny naturalnej ulegnie trwałej poprawie, sąd może orzec powrót dziecka do własnej rodziny.
Szczególnie, że to nie od polskiej strony zależy, jak długo i jak skomplikowana jest adopcja dziecka spoza kraju. Wszystko zależy od państwa, którego obywatelem jest adoptowane dziecko. – A w każdym kraju jest inaczej – podkreśla Barbara Passini z ośrodka TPD.
Tutaj zaś można trafić bardzo różnie, a wiele zależy od mentalności i kultury danego państwa. – W Chinach przecież można było mieć tylko jedno dziecko, a w Indiach znajduje się je na śmietniku – wskazuje Passini i podkreśla, że adopcje z zagranicy są sporadyczne. W TPD też się to zdarzyło i były to dzieci z Ukrainy i Białorusi. Rodzice więc, gdy decydują się na taki krok, muszą spełniać warunki dyktowane przez państwo obywatelskie dziecka. Strona polska, oczywiście, w tym pomaga: – Przygotowujemy rodzinę do adopcji, uczymy ją – mówi nam Barbara Passini. Pomoc ta obejmuje również kwestie formalno-prawne, tak by potencjalni rodzice nie zgubili się w gąszczu prawa.
Kiedy jednak już się uda, polska administracja ani ośrodki nie komplikują życia rodzicom. Już po fakcie rodzice nie mają obowiązku "nawet się odmeldować" takiemu ośrodkowi. – Rodzina może nas potem poprosić o pomoc, ale nie musi. My tylko dostajemy potem raporty. Nie na prośbę, tylko sukcesywnie wysyłane przez drugi kraj. Kiedy ktoś raportów nie wysyła, to się upominamy. A jak dzieje się coś złego, to możemy wtedy reagować – wyjaśnia Passini.
Moda na egzotyczną adopcję
Zdaniem naszych rozmówczyń, w Polsce nawet nie ma specjalnego zainteresowania adoptowaniem dzieci spoza kraju. – W ciągu roku około 300-400 polskich dzieci jest adoptowanych przez rodziny z zagranicy. Ale żeby jakieś polskie rodziny chciały dzieci z innych krajów, to rzadko się zdarza – stwierdza Beata Dołęgowska z Fundacji Dziecko Adopcja Rodzina.
Oczywiście, można powiedzieć, że gdyby w ogóle była taka możliwość, to być może byłoby i zainteresowanie. Szczególnie, że w USA adoptowanie dzieci z Azji i Afryki jest dość modne, szczególnie w kręgach celebryckich. Ale jak przekonuje Dołęgowska: – Moda modą, a jak by ten proces przebiegał w Polsce to inna sprawa. Nie sądzę, żeby w Polsce przyjęła się taka moda. Nie wiem, czy społeczeństwo polskie jest otwarte na inność. USA to kraj wielokulturowy, gdzie te dzieci po prostu wtapiają się w środowisko. U nas mogłyby czuć się wyobcowane – mówi nam prezes fundacji.
– Mieliśmy jednego pół-Wietnamczyka i adopcja świetnie się udała, ale mieliśmy kilkoro dzieci Romskich i przez pół roku nie mogły one znaleźć rodziny. W końcu trafiły do rodzin we Włoszech – opowiada nam Dołęgowska.
Na kogo otworzyć drzwi
Zdaniem Dołęgowskiej, szans adopcyjnych powinniśmy szukać bliżej domu, szczególnie u naszych sąsiadów. – Powinniśmy raczej otwierać się na państwa ościenne: Ukrainę, Litwę, Łotwę. I tam i w Polsce mamy mnóstwo biednych dzieci i im jest dużo łatwiej zaadaptować się do rzeczywistości niż maluchom z Etiopii czy Chin – przekonuje prezes Fundacji.
Barbara Passini dodaje zaś: – We Francji i Europie Zachodniej jest jeszcze mniej dzieci do adopcji, liczby te zamykają się w setkach. U nas dzieci jest ponad 2,5 tysiąca.
W tym świetle widać wyraźnie, że stwierdzenie Martyny Wojciechowskiej nie jest prawdziwe – przynajmniej w kontekście Polaków, którzy chcieliby dokonać takiej adopcji.
Polska adopcja
Zarzut podróżniczki staje się jednak prawdziwy, gdy spojrzymy na to z punktu widzenia mieszkańców innych krajów. Będąc obcokrajowcem faktycznie może się okazać, że
Zawód: rodzina zastępcza
Zabójstwo 5-latki, śmiertelne pobicie 4-latka i znęcanie się nad dziećmi. To nie scenariusz dramatu, ale rzeczywistość jednej z rodzin zastępczych z Pucka. Trudno uwierzyć, że takim ludziom powierzono opiekę nad dziećmi, a jednak… W Polsce funkcjonuje ponad 1700 zawodowych rodzin zastępczych. Wiele z nich nie ukrywa, że jest to ich zawód i podstawowe źródło utrzymania, bo pieniędzy dostają sporo. CZYTAJ WIĘCEJ
łatwiej będzie o dziecko z Chin, niż z Polski. Nie jest to jednak kwestia prawa ani administracji, a liczb. W Polsce jest po prostu mniej dzieci do adopcji niż w Chinach, Indiach czy krajach Afryki – logiczne więc jest, że trudniej będzie taką adopcję uzyskać. Szczególnie, że dla ośrodków zawsze priorytetowe są adopcje na terenie kraju, a nie poza jego granicami.
Zdaniem Barbary Passini kwestia liczby dzieci to powód, dla którego również demonizuje się adopcje w samej Polsce. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że dzieci jest za mało w stosunku do rodzin, tylko wymagań ewentualnych rodziców. – Jest po prostu za mało dzieci zdrowych i małych. Wszyscy chcą zdrowe noworodki. Na dzieci starsze, z problemami czy niepełnosprawne rzadko zdarzają się chętni – mówi dyrektorka TPD. I dodaje: – U nas się mówi, że adopcja jest skomplikowana, a to nieprawda. Mówi się, że dzieci czekają na rodziców, ale tak naprawdę to najczęściej rodzice czekają na dziecko.
Dziecko nie na 5 minut
Nie należy się więc dziwić, że często rodzice muszą długo czekać. A także przechodzić przez odpowiednie procedury, które czasem – gdy na przykład rodzina ma już dzieci – są krótsze, a czasem dłuższe. – Adopcja jest w jak najlepszym interesie dziecka, dlatego taką rodzinę trzeba przeszkolić. Adoptować najczęściej chcą rodziny bezdzietne, bez doświadczenia, więc trzeba je odpowiednio przygotować, nauczyć wszystkiego od podstaw – podkreśla Barbara Passini. I nie jest to tylko kwestia spraw "technicznych", czyli tego jak fizycznie opiekować się dzieckiem, ale również szereg czynników psychologicznych, które potencjalni rodzice muszą opanować. Beata Dołęgowska z Fundacji Dziecko Adopcje Rodzina przypomina bowiem: – To nie jest decyzja na 5 minut i trzeba wszystko dokładnie potwierdzić.
Prezeska fundacji przyznaje, że to też mógł być powód, dla którego Martynie Wojciechowskiej ciężko było rozmawiać w polskich ośrodkach adopcyjnych. – Osoba samotna i mocno zaangażowana w pracę mogła mieć problemy. Niektóre ośrodki, a różnie z tym bywa, mogą zniechęcać takie osoby – zauważa Dołęgowska. Trudno jednak oczekiwać, by ośrodki adopcyjne stosowały dla kogokolwiek taryfę ulgową – dla nich bowiem dobro dziecka jest najważniejsze.