Unijne negocjacje dotyczące budżetu zdominowały media i politykę w całej Europie. Wszyscy zastanawiają się kto, ile i czy w ogóle coś ugra dla swojego państwa. Głowy państw członkowskich UE spierają się o ostateczny kształt budżetu, ale jak właściwie takie spieranie się wygląda? 27 przywódców, każdy chce wyciągnąć, jak najwięcej i nie ma zamiaru odpuszczać. Media przedstawiają to jak niezły "kocioł", a jaka jest rzeczywistość? O tym opowiadają nam polscy europosłowie.
Medialnym i politycznym tematem w całej Europie są trwające od czwartku negocjacje dotyczące budżetu Unii Europejskiej. Trudno się dziwić, właśnie decydują się nasze finanse do 2020 roku. Wszystko zależy od ustaleń i kompromisów, do których muszą, a przynajmniej powinni, dojść przywódcy państw członkowskich. A znanych nazwisk i indywidualności tu nie brakuje: Cameron, Merkel, Hollande, Monti, a także nasz premier Tusk.
Teatr czy polityka?
Marek Siwiec od 2009 roku jest europosłem z ramienia SLD, ale w swojej karierze dobrze poznał także krajową scenę polityczną.
– Trzeba uczciwie powiedzieć, że w negocjacjach na poziomie europejskim jest przede wszystkim pewna kultura porozumienia, poszukiwania słusznego rozwiązania. W moim przekonaniu 2/3 tego typu rozmów to rzeczywiste negocjacje, liczby i merytoryczne przerzucanie się argumentami, a 1/3 to teatr, który dla przywódców również jest szalenie ważny, ponieważ muszą stworzyć odpowiednie wrażenie – tłumaczy Siwiec w rozmowie z naTemat.
Mogłoby się wydawać, że w polskiej polityce proporcje te są odwrotne, ale według naszego rozmówcy jest jeszcze gorzej. – Mamy wyłącznie teatr, nie ma jakiejkolwiek woli zgody, chodzi jedynie o uzyskanie efektu medialnego. Zwłaszcza na linii rząd-opozycja – mówi.
Jego kolega po fachu Paweł Zalewski z Platformy Obywatelskiej jest trochę ostrożniejszy w tych porównaniach, ale także przyznaje, że teatralizacja przysłania często prawdziwe problemy. – To też zależy, kto z kim negocjuje – mówi ze śmiechem i dodaje już poważniej: – W Polsce charakter polityki jest nastawiony na przekaz medialny.
Na spokojnie
Wypowiedzi premierów i prezydentów pokazują, że na wynegocjowaniu korzystnego dla swojego kraju budżetu wszystkim zależy równie mocno. Nauczeni doświadczeniem z polskiego parlamentu, u polityków europejskich spodziewamy się podobnych zachowań. Można sobie tylko wyobrazić siedzących przy jednym stole: Tuska, Camerona, Merkel, Hollande'a, którzy wzajemnie się przekrzykują, przekonują do swoich racji, albo obrażają i wychodzą z sali.
– Nie, takie sceny nie mają miejsca – mówi rozbawiony Marek Siwiec, który dodaje jednak, że zdarzają się złośliwe komentarze i uwagi. – W końcu wszyscy są ludźmi, więc zdarza się, że przeciekają takie bardziej pikantne kawałki, ale należą one raczej do mniejszości – ocenia. Europoseł przypomina, że przodują w tym francuscy prezydenci, którzy potrafią powiedzieć to i owo.
– Czasami ponosił ich temperament. Podobno David Cameron też nie jest do końca pozbawiony emocji, ale jeszcze się z tym nie spotkałem – tłumaczy.
Zamiast trzaskania drzwiami, walenia pięścią w stół i odwracania się na pięcie jest raczej wnikliwe wysłuchanie i analiza propozycji państw członkowskich. – Są też negocjacje zakulisowe, na których politycy starają się wzajemnie przekonać do większej elastyczności. Potem spotykają się już oficjalnie i mówią, czy udało się im dojść do porozumienia – wyjaśnia Marek Siwiec.
Do you speak...?
Spotkania – zakulisowe czy nie – wiążą się często z barierą językową. – Oczywiście większą przewagę mają ci, którzy znają języki, najważniejsi politycy w UE znają przynajmniej trzy. Nie muszą mierzyć się ze słuchawkami i tłumaczami. – mówi europoseł. Fakt korzystania z tłumacza podczas rozmów na pewno nie jest pomocny, bo wyklucza możliwość bezpośredniego kontaktu w cztery oczy. A, jak wiadomo, te bywają wyjątkowo owocne.
Paweł Zalewski przybliża nam mechanizmy tych negocjacji budżetowych. – Pamiętajmy, że trzeba pogodzić interesy 27 państw. Rozmowy trwają długi czas, w perspektywie siedmioletniej co najmniej dwa lata. Punktem wyjścia jest stanowisko Komisji Europejskiej, które następnie komentują, oficjalnie lub nie, poszczególne rządy – tłumaczy. Wszystkie propozycje są następnie dyskutowane na szczytach i dopiero potem spotykają się na ostatecznych rozmowach, z którymi właśnie teraz mamy do czynienia.
Europoseł wyjaśnia, że te spotkania mają już zupełnie inną dramaturgię. – Przy stole liderzy delegacji, czyli premierzy i prezydenci, muszą polegać głównie na sobie i swoich umiejętnościach. Dostęp do nich jest bardzo ograniczony, więc naturalnie mają utrudnioną możliwość korzystania z pomocy doradców podczas prezentowania swojego, ustalonego wcześniej, stanowiska – mówi nam Paweł Zalewski.
Co przeszkadza w negocjacjach?
Różnice kulturowe zawsze są przedmiotem manipulacji i ograniczeń w negocjacjach, a brak komunikatywności w obszarze języka polskiego tym bardziej uniemożliwia skuteczne prowadzenie negocjacji w innych językach. Prowadzenie negocjacji w języku obcym wymaga uwzględnienia obyczajów i kultury rozmówcy.
Sama znajomość kultury partnera i jego zwyczajów to zbyt mało aby mówić o sukcesie w międzynarodowych negocjacjach handlowych. Nie miejmy zatem złudzeń, że kiedy poznamy kulturę naszego partnera na naszej drodze do sukcesu nie staną już żadne przeszkody.
CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: http://wiedzatowladza.bblog.pl
Kluczowe jeden na jeden
Kluczowym etapem trwających aktualnie negocjacji są rozmowy z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuyem. Łatwo nie jest, bo mowa tutaj o serii spotkań jeden na jeden z każdym z przywódców. "Jeden na jeden" jest tutaj jednak kwestią umowną, bo w spotkaniach często towarzyszą tłumacze.
– Podczas tych ostatecznych rozmów każdy lider musi przedstawić jeden konkretny cel, który jest dla niego najważniejszy z punktu widzenia interesów kraju. Taka czerwona linia, której nie będą w stanie przekroczyć – tłumaczy europoseł. Są to spotkania o charakterze stricte merytorycznym i polegają raczej na spokojnym przedstawieniu swojego stanowiska, a nie usilnego przekonywania do swoich racji.
Czytaj: Adam Hofman: PiS-owi udało się dojść do porozumienia w sprawie budżetu UE z premierem Wielkiej Brytanii
Jak zauważa nasz rozmówca, Rompuy jest w takiej sytuacji brokerem, który już po rozmowach ustala wspólne i kompromisowe stanowisko wszystkich państw. – Po tych spotkaniach tylko on ma wiedzę pozwalającą mu manewrować cyframi – słyszymy. Dopiero po serii tych około 15-minutowych spotkań jest rozmowa i zebranie finalne w gronie wszystkich liderów.
– Takie spotkanie ma tylko sens, gdy dojdzie się do punktu granicznego, w którym uznaje się, że osiągnięto kompromis lub dalsze rozmowy nie mają sensu ze względu na zbyt rozbieżne interesy – mówi Zalewski. I dodaje: – Wtedy ktoś musi się wyłamać i wziąć na siebie przed wszystkimi fiasko za zerwanie rozmów.
Seria takich spotkań, zarówno jeden na jeden, jak i w większej grupie, jest dla przywódców psychicznie obciążające. – Każdy z nich czuje na sobie olbrzymie brzemię odpowiedzialności za kraj, w którym będzie rozliczany. To gigantyczna suma emocji wszystkich obywateli danego państwa i podlega im każdy lider – mówi Paweł Zalewski.
Mimo że walka zawsze toczy się o wielką stawkę to europoseł PO również uważa, że europejscy politycy są wyjątkowo dobrzy w powściąganiu swoich emocji.
– Trudno mi wyobrazić sobie, aby w takich sytuacjach doszło do emocjonalnej sprzeczki pomiędzy Tuskiem a Merkel, czy Hollande'em a Cameronem. To nie ten rodzaj przywódców. Natomiast liderzy mniejszych państw nie mogą sobie na to pozwolić, bo nie liczą się aż tak bardzo – wyjaśnia nasz rozmówca.