Dziś rozdanie Złotych Kaczek. Obok Orłów są uważane ze jedne z najważniejszych nagród filmowych w kraju. Przemysł fonograficzny ma swoje Fryderyki. Kiedyś poważane nagrody dla polskich twórców filmowych i muzycznych, dziś szukają swojego charakteru. Kiedyś kreowały trendy, dziś próbują za nimi nadążać. Czy niegdyś opiniotwórcze statuetki liczą się jeszcze wśród artystów i mają jakikolwiek wpływ na sprzedaż albumów czy frekwencję w kinach?
To najstarsza polska nagroda filmowa. Przyznawana od 1956 roku przez czytelników magazynu „Film”. Przez te lata przeszła wiele – zmieniano jej nazwę, na kilka lat zupełnie wstrzymano plebiscyt. To specyficzna nagroda. Nie skupia się na umiejętnościach i ocenie filmów, lecz na osobistych sympatiach czytelników.
Po okresie stanu wojennego, gdy Złote Kaczki zupełnie zniknęły, zaczęto przyznawać je ponownie. Wydawało się, że formuła nagrody daje szansę na ich długą żywotność. W latach 90. nagroda zyskała nową oprawę na kształt Oscarów, na których wzorują się wszystkie gale filmowe w Polsce, zaczęła odbywać się w dużych przestrzeniach, z czerwonym dywanem i relacjami na żywo.
Niestety nie powstrzymało to organizatorów przed wdepnięciem w jubileuszową minę. Uznano, że prócz samej gali warto również inwestować w różnego rodzaju benefisy i wspomnienia. Zaczęto obchodzić stulecie polskiego kina, które rozłożyło się na dwa lata. Na samej gali śpiewają gwiazdy polskiej estrady – ostatnio Edyta Górniak czy Mieczysław Szcześniak.
Łukasz Muszyński, dziennikarz portalu Filmweb komentuje samą nagrodę: – Złote Kaczki pokazują gusta widzów w czasie minionym. Mogą być wskazówką dla twórców, swoistym barometrem publiczności – komentuje. Zwraca też uwagę na to, że redakcja „Filmu” nigdy nie przedstawiła szczegółowych wyników plebiscytu. – Ciekawym mogłoby być ujawnienie ile osób bierze udział w corocznym głosowaniu, to pokazałoby skalę i prawdziwość wyborów do Złotych Kaczek – mówi Muszyński.
Orły
To jedna z młodszych nagród, bo przyznawana od 1999 roku. Swoją strukturą przypomina akademię czeską (nagrody Lwy) czy francuską (Cezary). Taki też był jej zamysł – Polska Akademia Filmowa (PAF), skupiająca wybitne postacie polskiej kinematografii oraz laureatów samej nagrody, wybiera najlepszych aktorów i filmy minionego roku. Aspiracje były wielkie, ambicji nie brakowało ani pomysłodawcy Dariuszowi Jabłońskiemu, ani prezydent PAF Agnieszce Holland.
– Orły są zupełnie inną nagrodą, przyznawaną przez środowisko filmowe i profesjonalistów – mówi Muszyński. Na pytania o rzeczywisty zasięg imprezy, a jej ambicje odpowiada: – To impreza lokalna, przyznawana przez polskie środowisko filmowe, trudno z nią dotrzeć gdzieś poza obszar kraju.
Czy naprawdę nie mamy szans na nagrody filmowe wykraczające poza polskie podwórko? Przykłady innych krajów pokazują, że jest to możliwe. Gdyńskie Złote Lwy pokazują, że rozdanie nagród obudowane festiwalem i dyskusją ma o wiele większy sens niż kolejny bankiet z gwiazdami. Oczywiście prestiż gali buduje się latami, ale musi być to głęboko przemyślany plan działań. Tymczasem Orły trochę tkwią we własnym, śrdowiskowym sosie – w ostatnich latach mogliśmy oglądać na nich chociażby archiwalne nagrania. Gala nagród filmowych, które miały być najważniejszą galą filmową w Polsce zaczęła mieć znamiona kolejnego wydarzenia jubileuszowego.
– Benefisy czy nagrody honorowe są wszędzie, nie traktowałbym tego typu zabiegów w negatywny sposób. Nagrody są po to, by honorować twórców – odpowiada Łukasz Muszyński. – Orły to najważniejsza nagroda filmowa w Polsce, z pewnością taka statuetka dobrze prezentuje się w CV reżysera czy aktora. Posiadanie jej może otworzyć nowe możliwości przed artystami i dać im szanse na realizację kolejnych projektów – dodaje.
Fryderyki
Pomysłodawcy podeszli do nagród ambitnie, statuetka miała być ważnym wyznacznikiem na polskim rynku muzycznym. Przyznawana od 1995 roku początkowo była uważana za ważne wyróżnienie, lecz z rokiem na rok traci na ważności. Mimo że w skład kapituły przyznającej nagrodę wchodzi ponad tysiąc przedstawicieli środowisk muzycznych, nie ma ona większego znaczenia ani w środowisku, ani wśród słuchaczy. Wręcz przeciwnie – stała się synonimem archaicznej i nikomu niepotrzebnej nagrody, która swoje lata świetności miała wraz z królowaniem Edyty Bartosiewicz na listach przebojów, czyli w latach 90.
Paradoksem Fryderyków jest, że nagroda nosi imię mistrza muzyki klasycznej, lecz statuetki przyznawane są w wielu kategoriach muzycznych: pop, hip hop, piosenka poetycka, recital wokalny, kompozytor roku... W natłoku i różnorodności nominacji zdaje się uciekać ich jakikolwiek sens. Organizatorzy zaczęli to zauważać, przyszłe Fryderyki 2013 mają być bardziej prestiżowe ze zmienioną liczbą kategorii – z 39 ograniczono się do 13. Czy pomoże to uratować ginący, jeśli już nie pogrzebany, prestiż imprezy?
– Fryderyki nie mają większego wpływu na sprzedaż albumów – deklaruje Maciej Tomaszewski, dziennikarz muzyczny. – Kiedyś te nagrody potwierdzały status muzyków, dziś są przeznaczone dla konkretnego towarzystwa i nie mają większego znaczenia dla społeczeństwa. To teraz zabawa dla samej zabawy – dodaje.
W 2005 roku Fryderyki tylko w internecie
Niestety z roku na rok impreza staje się coraz mniejsza i bardziej "cicha", a nagrody mniej prestiżowe. W tym roku mini gala rozdania Fryderyków przeniosła się do Internetu, gdzie ogłoszono wyniki. CZYTAJ WIĘCEJ
Archaiczne założenie samej nagrody, w której kapituła ekspertów decyduje co jest przebojem, a co nie, zdaje się tracić na znaczeniu. Tomaszewski to potwierdza. – Słabość "Fryderyków" wynika stąd, że nasz przemysł muzyczny jest zwyczajnie słaby. Teraz internet i kliknięcia słuchaczy online pokazują prawdziwą popularność artysty czy utworu. Zamknięte głosowania niedostępnych jury nie robią już na nikim wrażenia – mówi.
Dziennikarz uważa, że zmiany wprowadzane w nagrodzie czy liczbie kategorii nie wpłyną na zwiększenie jej prestiżu. – Nie widzę szans na odbudowanie pozycji tej nagrody. Ogólnie znaczenie nagród muzycznych na świecie zmniejsza się, ostatnimi jeszcze liczącymi się są chyba Grammy – komentuje.
Misia Furtak
wokalistka zespołu Très.b
Fajnie było dostać Fryderyka. To w jakiś sposób ciągle jest nobilitująca nagroda. Niestety nie przekłada się ona na bookingi czy zwiększenie stawek, za to w jakiś sposób pomaga zdobyć zainteresowanie mediów. Nie mam problemu z tym, że te nagrody przyznaje kapituła złożona z innych muzyków i branży, większy problem mam z nieprzemyśleniem czemu ona właściwie ma służyć. Przykładowo debiutant zdobywający Fryderyka w swojej kategorii nie dostaje nic poza statuetką, a mógłby dostawać na przykład pieniądze, czas antenowy, PR Managera, albo coś, co pomogłoby mu dalej się rozwijać. Nagroda w kategorii "płyta roku" mogłaby na przykład gwarantować promocję płyty poza granicami Polski, żeby otworzyć artyście, który ma już stabilną pozycję na polskim rynku nowe możliwości na innych terytoriach. I tak dalej - za każdą kategorią powinno coś stać, żeby jej otrzymanie implikowało nie siadanie na laurach, ale działanie.
Jaka jest przyszłość imprez typu Fryderyki, Orły czy Złote Kaczki? Powoli, lecz skutecznie ich rola jest marginalizowana. Internet coraz bardziej zyskuje na znaczeniu i daje wolność wyboru. Internauci coraz bardziej ufają sobie nawzajem, a nie ogólnym kapitułom wskazującym im laureatów. O ile branża filmowa broni się jeszcze złożonością powstawania samego filmu, o tyle muzykę każdy może tworzyć sam, a przy odrobinie talentu i wysiłku osiągnąć wielki sukces. Widząc kolejne takie przykłady nasuwa się pytanie: po co w takim razie statuetki, skoro najważniejszą z nich jest głos publiczności?