– Pani Kempa mówi nieprawdę. Zaapelowałam o to, by środki dostał nie tylko rząd, ale także organizacje pozarządowe. Chodziło o to, by część puli trafiła bezpośrednio do tych, którzy zaangażowali się w terenie w pomoc uchodźcom i faktycznie coś robią, a nie rezydują przy Wiejskiej czy w Parlamencie Europejskim – mówi naTemat.pl europosłanka Janina Ochojska, wieloletnia prezeska Polskiej Akcji Humanitarnej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Dryjańska: Nie żałuje pani wejścia w politykę? Praktycznie po każdym pani tweecie, zwłaszcza o ratowaniu uchodźców na granicy polsko–białoruskiej, zalewa panią fala hejtu.
Janina Ochojska: Staram się żyć tak, by nie żałować tego, co robię. Do Parlamentu Europejskiego kandydowałam świadomie. Przyszedł taki moment, gdy poczułam, że powinnam więcej zrobić dla Polski. Dlatego zrezygnowałam z robienia tego, co lubię i zaangażowałam się w rozwiązywanie problemów związanych z polityką uchodźczą na poziomie europejskim. To ciekawe spojrzeć na to z innej perspektywy.
A co do hejtu... To cena, którą się płaci za obecność w sferze publicznej i prezentowanie stanowczych opinii. Mówię prawdę – może ostro, ale czasami nie da się inaczej. Chodzi przecież o sprawy życia i śmierci.
Bywa, że prawda spotyka się z niezrozumieniem, drwiną, sprzeciwem – nic od razu nie jest oczywistością.
Hejt to nic przyjemnego, ale ja tego nie czytam, a poza tym jestem w doborowym towarzystwie. Weźmy na przykład Jurka Owsiaka. Robi mnóstwo dobrego, ale nadal styka się z wrogością. To coś do czego, niestety, trzeba się przyzwyczaić.
Europosłanka Kempa napisała, że wzywa pani Unię do tego, by nie przekazała pieniędzy rządowi Zjednoczonej Prawicy w związku z ukraińskimi uchodźcami w Polsce.
Pani Kempa mówi nieprawdę. Zaapelowałam o to, by środki dostał nie tylko rząd, ale także organizacje pozarządowe.
Chodziło o to, by część puli trafiła bezpośrednio do tych, którzy zaangażowali się w terenie w pomoc uchodźcom i faktycznie coś robią, a nie rezydują przy Wiejskiej czy w Parlamencie Europejskim.
Europosłanka zmanipulowała moją wypowiedź. Niestety niektórzy politycy chwytają się tak prymitywnych metod, by kogoś szkalować.
Nie kusi panią, by do niej podejść na korytarzu Parlamentu Europejskiego i zapytać "Hej Beata, dlaczego kłamiesz"?
Mam za dużo pracy, by szukać pani Kempy czy Zalewskiej i im to wypominać. Odpowiadam na Twitterze, by publicznie rzucane oskarżenia spotkały się z publiczną odpowiedzią. Nie zamierzam jednak poświęcać temu więcej czasu.
Rozmawiałyście panie kiedyś w Brukseli? Obie jesteście z dolnośląskiego okręgu wyborczego.
Pani Kempa i ja to oddzielne światy. Mówię to ze smutkiem, choć rozumiem, dlaczego tak jest.
W czasie kampanii wyborczej zdiagnozowano u mnie nowotwór. Pierwsze miesiące mojego parlamentowania zdominowała walka z rakiem. Potem wybuchła pandemia COVID–19, więc byliśmy skazani na kontakty wyłącznie przez internet.
W związku z moim stanem zdrowia chroniłam się przed wirusem dłużej niż większość europosłów.
Ale teraz pracuje pani na miejscu.
Wbrew pozorom w Parlamencie Europejskim nie jest tak łatwo spotkać ludzi spoza swojej grupy. Z panią Kempą należymy do Komisji Rozwoju, tam mówimy sobie "dzień dobry". Byłaby też możliwość, by porozmawiać, ale na razie nie mam takiej sprawy, która by tego wymagała.
Ja w ogóle jestem trochę na uboczu. Nie należę do żadnej partii, więc odpada część tego typu kontaktów, bardzo intensywnie za to poznaję ludzi i środowiska specjalizujące się w pomocy humanitarnej i rozwojowej oraz w migracjach.
Gdybym miała więcej czasu, zaangażowałabym się też w sprawy związane z prawami osób z niepełnosprawnością, na razie jednak tyle dzieje się w mojej działce, że po prostu nie mam jak.
Zaskoczyło panią pospolite ruszenie, które ruszyło z pomocą na granicę z Ukrainą?
Przecież to nie pierwszy raz. Przypomnę choćby wielką powódź z 1997 roku, wtedy też stanęliśmy na wysokości zadania.
Jestem dumna ze swojego narodu, ludzie świetnie potrafili się zorganizować. Zapewnili posiłki i ubrania na dworcach i na granicy, otoczyli uchodźców wszechstronną opieką. Jestem pełna podziwu, zwłaszcza że zrobili to bez udziału rządu.
Może społeczny zryw jest po prostu szybszy od biurokratycznej machiny?
Problem polega na tym, że rząd nie ma strategii na przyjęcie uchodźców. Gdyby istniała, ta energia setek tysięcy ludzi mogłaby zostać spożytkowana z jeszcze większą korzyścią.
Ta wojna nie wybuchła nagle – rząd mógł się przygotować na miliony osób uciekających z Ukrainy. Nie zrobił tego.
Jako społeczeństwo mamy prawo wiedzieć, czy zakwaterowanie i wyżywienie uchodźców nadal będzie na naszych barkach.
Rządzący powinni jasno się określić w sprawie relokacji tych osób na terenie Polski, by nie dochodziło do przeciążenia w jednych miejscach, podczas gdy w innych ludzie chcieliby pomóc, ale nie mają jak.
Nie powinno być tajemnicą czy rząd złożył wniosek do Unii Europejskiej, by te pieniądze popłynęły do Polski. Te pieniądze czekają – do podziału jest 3 mld 400 mln euro. Gdy dziennikarze pytają, czy rząd poprosił Unię o pieniądze, odpowiedzi nie ma. A przecież to sprawa nas wszystkich.
W Parlamencie Europejskim mówi się, że rząd tego wniosku nie złożył, a przecież zasoby ludzi, którzy pomagają na własną rękę, są ograniczone.
Chce pani, by część tych pieniędzy, o ile zawnioskuje o nie rząd, poszła prosto do organizacji pozarządowych. Obawia się pani, że inaczej Polska Akcja Humanitarna zostałaby pominięta?
Tego się nie obawiam. Akurat PAH ma status organizacji, która może dostawać finansowanie bezpośrednio z Unii Europejskiej. Chodzi o małe, lokalne organizacje, które od prawie dwóch miesięcy stają na rzęsach, by dostarczyć pomoc uchodźcom.
Są też inicjatywy prywatne i biznesowe. Na przykład Dominika Kulczyk uruchomiła Fundusz Wsparcia dla Kobiet i Dziewczynek z Ukrainy "Cześć Dziewczyny!".
To z pewnością się przyda, ale kryzys w skali państwowej nie może być rozwiązany z poziomu pojedynczych ludzi, samorządów, firm ani organizacji pozarządowych. Konieczne są przemyślane, systemowe i zorganizowane działania rządu, a tych nie ma.
Rząd zaniedbał na przykład rejestrację uchodźców na granicy. Przecież już w grudniu mógł poprosić Frontex o pomoc i zakupić sprzęt do ich rejestracji.
Dzięki temu wiedzielibyśmy, ile trafiło do nas nauczycielek, weterynarzy, księgowych i pielęgniarek. Wiedzielibyśmy, gdzie kto jest, co może robić i kierowalibyśmy do tych ludzi sensowne oferty zatrudnienia zgodne z ich kwalifikacjami.
Niestety rząd pokpił sprawę. Dlatego teraz wszyscy – z władzą włącznie – działają po omacku. Są już przypadki uchodźców z Ukrainy, którzy wracają do kraju. Powodem jest niemożność pracy w swoim zawodzie.
Taka jest historia nauczycielki, która nie chciała sprzątać, a uczyć tutaj nie może. Na razie takich przypadków jest niewiele, ale uważam, że porażką są decyzje rządu w stosunku do nauczycieli, położnych, pielęgniarek czy lekarzy. Tych fachowców nam brak. Są samorządy, które sobie z tym poradziły, organizują szkolenia i naukę języków, ale na razie finansują to z własnych środków.
Gdy uchodźcy chcą zostać w państwie, do którego uciekli, to jest to zaszczyt. Świadczy o dobrym ugoszczeniu tych osób, przygotowaniu im warunków do włączenia się w społeczeństwo i osiągnięcia samodzielności. Jeśli chcą wracać albo jechać dalej, to znaczy, że coś zawiodło. Ale powtarzam, polskie społeczeństwo spisało się jak najlepiej, rząd nie.
Chciałabym wiedzieć, co konkretnie robi pan minister i zobaczyć efekty tych działań. Efekty te są na przykład widoczne u wolontariuszek i wolontariuszy, którzy pracują po nocach, by pomóc osobom z Ukrainy, które przyjeżdżają pociągami z Przemyśla.
Minister nie jest od tego, by ukrywać swoją pracę. Tak samo rząd, który unika odpowiedzi, czy zwrócił się do UE o pieniądze na uchodźców. Polska bardzo potrzebuje tych środków, a społeczeństwo ma prawo wiedzieć.
"Zasługujemy na jakąś pomoc, ale nie będziemy (Unii) o nią prosić" – mówi wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński.
W tym całym zamieszaniu chodzi chyba tylko o to, by narzekać, że Unia nie dała pieniędzy. Wspólnota istnieje między innymi po to, by pomagać sobie w takich sytuacjach.
Solidarność jest podstawą działania UE. Różne państwa zwracają się o finansowanie swoich przedsięwzięć z europejskich pieniędzy. W proszeniu o pomoc nie ma żadnej hańby, to normalna sprawa. Trzeba tylko złożyć wniosek.
Może rząd nie potrafi go wypełnić?
To nie jest ten problem. Rząd ma całą armię urzędników, którzy mogą się tym zająć. To raz. A dwa: formularze dla rządu są tak uproszczone, że chciałabym, byśmy w PAH mogli z takich korzystać. Gdy staramy się o pieniądze z Unii, musimy składać znacznie więcej papierów.
Rząd musi napisać we wniosku, na co konkretnie chce przeznaczyć europejskie pieniądze, a potem się z nich rozliczyć. I tyle – żadna filozofia.
Gdyby zadzwonił do pani premier z prośbą o pomoc w wypełnieniu takiego wniosku, albo przy stworzeniu strategii dla uchodźców w Polsce, to co by pani odpowiedziała?
Oczywiście, że bym pomogła i nawet premier nie musiałby dzwonić.
W tygodniach poprzedzających wojnę, gdy wiadomo było, że to już nie jest kwestia "czy" ale "kiedy", jako organizacje pozarządowe oczekiwaliśmy spotkania z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Nie na zasadzie wicie–rozumicie, ale wspólnego opracowania konkretnych rozwiązań.
Przecież my byśmy tam polecieli jak na skrzydłach.