Co z samosiołami z Czarnobyla? Paradoksalnie nikt nie był na wojnę przygotowany tak jak oni
Alicja Cembrowska
26 kwietnia 2022, 06:18·10 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 kwietnia 2022, 06:18
"To zły człowiek, bardzo zły człowiek" – powtarzała o Putinie Maria Suszczenko, jedna z czarnobylskich babuszek, z którą miałam okazję się spotkać. Kilka miesięcy później ten zły, bardzo zły człowiek zaburzył względny spokój miejsca, w którym jest niewiele poza wspomnieniami i cieniami dawnego życia. A i na to musiał położyć swe bardzo złe łapy.
Jeszcze na początku lutego nikt nie wierzył, że Rosjanie mogą wejść do Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej, jednak oni i tam postanowili przeprowadzić akcję "oczyszczania Ukrainy" – nie do końca wiadomo z czego.
W Strefie wokół elektrowni nadal mieszkają ludzie. Poza pracownikami i administracją są to głównie starsze osoby nazywane samosiołami – wrócili do swoich domów krótko po awarii w 1986 roku.
Samosioły przez kilka tygodni byli odcięci od prądu i dostaw żywności, wiele wskazuje jednak na to, że są bezpieczni. Nieoficjalnie wiadomo, że tylko jeden mężczyzna został wywieziony do Rosji.
Co się z nimi dzieje, jak sobie radzą, czy są bezpieczne? – takie wiadomości od czytelników zaczęłam dostawać zaledwie kilka dni po wybuchu wojny. Samosiołów w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia udało mi się odwiedzić trochę "w ostatniej chwili". Pod koniec października 2021 roku pojechaliśmy do opuszczonych wsi, by odszukać domki, w których jeszcze tli się życie. Naszym przewodnikiem był Krystian Machnik – autor strony Napromieniowani.pl i organizator wyjazdów do Czarnobyla. A przy okazji "wnuczek" i stały gość babuszek, które w 1986 roku stwierdziły, że promieniowanie im niestraszne, a miłość do swojej ziemi jest silniejsza i wróciły do swoich wsi.
Wtedy, jesienią, jeżeli rozmawialiśmy o wojnie, to tej z 1939 roku.
Czego Rosjanie szukali w Czarnobylu
Czego Rosjanie mogliby szukać w Czarnobylskiej Strefie Zamkniętej? Po co weszli na skażony teren, na którym właściwie nic nie ma?
Myślałam o tym na początku lutego, gdy w mediach amerykańskich pojawiły się sugestie, że Rosja planuje atak z kilku frontów jednocześnie i jednym z planowanych kierunków jest właśnie Strefa wokół Czarnobyla. Taki scenariusz wydawał się nielogiczny i mało prawdopodobny. Eksperci, których poprosiłam wtedy o komentarz, wskazywali, że teren ten jest podmokły i mało atrakcyjny, jeżeli chodzi o infrastrukturę i trudno znaleźć jakikolwiek argument za tym, by właśnie od tej strony atakować.
– Jest to strefa raczej niezamieszkała, jakość infrastruktury, która się tam znajduje i która potencjalnie ułatwiałaby przerzucanie jednostek, jest kiepska, bo ona ma raczej obsługiwać niewielkie grupy, a nie służy do wielkiej komunikacji. Wydaje mi się, że jednak, że ta koncentracja wojsk ma służyć głównie dezinformacji i zwiększaniu paniki. To kolejne podbijanie stawki w grze – tłumaczył Jakub Wojtuń z Instytutu Prawa Wschodniego im. Gabriela Szerszeniewicza.
Teraz zdaje się jednak, że cel mógł być inny – może chodziło o panikę, dezinformację i użyźnienie podłoża pod opowieści o zagrożeniu atomowym? Analizując doniesienia mediów europejskich (w tym polskich) trudno nie zgodzić się, że jeżeli faktycznie było to działanie celowe, to odniosło skutek, a w ludziach ponownie zaczęły pracować wyobrażone wizje zagłady nuklearnej.
Chwilę później nagłówki zalały dobrze znane nam słowa. Choroba popromienna, radioaktywny pył, grzyb atomowy, wojna nuklearna. W tym starciu wygrały emocje, nieracjonalne myślenie. Wygrały fake newsy, a nie potwierdzone informacje.
– Dwa tygodnie przed wojną byłem w Czarnobylu na akcji humanitarnej. Temat wojny był oczywiście tematem głównym i mówiono o spodziewanym ataku od strony Czarnobyla, ale chyba nikt nie brał tego na poważnie. Wszyscy raczej rozumieli to jako takie prężenie mięśni, pokazywanie: "zobaczcie, jesteśmy groźni, możemy w każdym momencie rozwalić tą waszą krainę". Na pewno zatem było to zaskoczenie, ale nie takie zaskoczenie, że nagle pojawiają się ruskie czołgi i nikt nie wie, co one tutaj robią – mówi Krystian Machnik.
Dodaje, że dzień przed atakiem część personelu została ze Strefy ewakuowana. Nie wiadomo, skąd mieli informację o nadciągającym zagrożeniu.
Jeszcze kilka tygodni temu mogłam jedynie domyślać się, że osamotnione starsze osoby, które mieszkają w Strefie Wykluczenia, po prostu sobie poradzą. Miałam nadzieję, że żołnierze rosyjscy, którzy w całej Ukrainie dopuszczali się okrutnych zbrodni, nie dotrą do tych pojedynczych domów samosiołów.
Strefa Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej to właściwie dwie strefy – jedna, mniejsza, 10-kilometrowa to teren wokół miasta Prypeć i elektrowni; w drugiej, 30-kilometrowej położony jest Czarnobyl i kilkanaście mniejszych wsi (m.in. Opacziczi, Kupowate, Teremci). Łącznie 2 600 km² – to tak jakby zamknąć cały powiat wrocławski, krakowski i miasto Gdańsk. Istniała zatem szansa, że nawet jeżeli żołnierze wiedzieli, że gdzieś tam, ktoś mieszka, to zwyczajnie nie opłacało się im tych miejsc namierzać. I tak do zrabowania mieliby niewiele.
Krystian Machnik z "Napromieniowanych" potwierdza, że czarnobylskie babuszki nie widziały Rosjan na oczy.
– Rosjanie nie dojechali do żadnej z wiosek, w której żyją samosioły, więc podejrzewam, że albo nie wiedzieli, że oni tam są albo ich to nie interesowało, bo z drugiej strony, co im po opuszczonej wiosce, w której żyje ledwie dziesięć starszych ludzi. Oni raczej byli zainteresowani punktami strategicznymi. Natomiast samosioły słyszeli odgłosy walk spoza Strefy, bo przecież w Iwankowie były bitwy pancerne między czołgami, widzieli cały czas latające samoloty i śmigłowce, a także rakiety lecące od strony Białorusi, więc wiedzieli, co się dzieje – mówi Krystian.
Od razu pomyślałam o 96-letniej babuszce. Maria Uljanowna Czała podczas naszego spotkania niechętnie rozmawiała o awarii z 1986 roku. Częściej zmieniała temat i wracała wspomnieniami do wojny, w której straciła rodzinę. Chciała o tym mówić, chociaż łamał się jej głos. Mogę się tylko domyślać, w jakiej kondycji psychicznej są te staruszki, które już tak wiele w życiu przeszły.
Ciemno i głucho
Krystian cały czas miał kontakt z rodzinami samosiołów. To od nich, synów, córek, wnuków i wnuczek, dowiadywał się, czy osoby, którym od niemal sześciu lat dostarcza pomoc, dowozi jedzenie i najpotrzebniejsze rzeczy, są bezpieczne.
– Bezpośrednio z samosiołami kontaktu jednak nie miałem, ponieważ oni mają ukraińskie numery, więc jakbym z polskiego numeru do nich dzwonił, to od razu by mi wszystkie pieniądze zniknęły z karty. Dlatego zawsze był to kontakt przez internet, tekstowo czy głosowo, ale zawsze z ich krewnymi. Z każdej wioski znam od kogoś rodzinę, więc przez pierwsze dwa tygodnie wojny na bieżąco miałem informacje. Potem nie wiadomo czemu, ale najpewniej z powodu uszkodzonych linii energetycznych samosioły nie miały prądu, więc nie doładowywali telefonów i ten kontakt był utrudniony – mówi Machnik.
Babuszki są do takich warunków (niestety) przyzwyczajone. Noszą wodę ze studni, sadzą rośliny, wykopują ziemniaki. Mogą liczyć na sporadyczną pomoc rodziny czy pracowników Strefy, jednak na co dzień wszystko robią same. Sklep pojawiał się u nich raz na 4-5 tygodni, nie były zatem uzależnione od stałych dostaw. A i prąd raz był, raz go nie było.
Gdy pytam, czy w związku z plotkami i doniesieniami, że Strefa może stać się celem Rosjan, ludzie byli jakoś szczególnie na to przygotowywani, Krystian odpowiada, że nie, zbyt późno pojawiła się informacja o zagrożeniu.
– Jeżeli chodzi o samosiołów, to oczywiście nikt ich na to nie przygotował, ale muszę podkreślić, że ze wszystkich ludzi, którzy byli na tych terenach okupowanych, czy są nadal, to samosioły są tymi, którymi należałoby się najmniej martwić. Wiem, że brzmi to trochę okrutnie, ale zmierzam do tego, że to są ludzie najlepiej przygotowani na takie sytuacje, bo ludzie współcześni, czy to w miastach, czy na wsiach, są uzależnieni od ciągłych dostaw, od świeżych produktów, od sklepów. Nie mają zapasów, nie robią sami żywności, więc jak się kończy w sklepie, to zaczynają głodować i to tak naprawdę nawet już po tygodniu – mówi Krystian.
Babuszki mają spiżarnie i zapasy. Robią przetwory. Każdego dnia, niezależnie od wojny, były przygotowane na to, że muszą sobie poradzić, że sklep może nie przyjechać ani w tym, ani w następnym tygodniu.
A co z wywózkami?
Nieoficjalnie mówi się już o tysiącach uprowadzonych osób, które przymusowo zostały wywiezione ze swojej ojczyzny. Pojawiły się również głosy, że taki los spotka samosiołów. Oficjalnie wiadomo o jednej osobie, która początkowo uznawana była za zaginioną. To samosioł Wiktor Petrowicz Łukianenko, który przez miesiąc nie odbierał telefonu.
– Jak to się odbyło, że go zabrali – niestety nie mam takich informacji. Wiem, że został wywieziony na Białoruś, tam został jakiś czas, a potem wywieziono go do Rosji i pozwolono mu pojechać do córki, ponieważ jedną córkę ma w Ukrainie, a drugą w Rosji – mówi Krystian Machnik.
Z Wiktorem nie było kontaktu od 25 lutego. Jego córka nie mogła do niego pojechać z powodu obecności Rosjan w Strefie, a telefon milczał. "Były duże obawy, że Wiktorowi mogło stać się coś złego, ponieważ przez tę część Strefy Zamkniętej przewożony jest sprzęt wojskowy jadący na Kijów, zaś sami Rosjanie są wyjątkowo agresywni na tym odcinku (ostrzelali rakietami punkt kontrolny na wjeździe do Poliske, zabijając dwie osoby)" – czytamy na profilu Napromieniowanych.
Wiktor Petrowicz Łukianenko jest ostatnim mieszkańcem Poliske – miasta z zachodniej części Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej. A raczej był, bo teraz zmuszono go, by mieszkał w Rosji.
Co dalej?
Czarnobylska Strefa Wykluczenia jest już całkowicie zabezpieczona przez siły ukraińskie, a na miejsce ponownie przybywają pracownicy i administracja terenu. "Ich oczom ukazał się obraz jak z apokalipsy: masa spalonych pojazdów opancerzonych, zmiażdżone samochody cywilne, zniszczona infrastruktura, niewybuchy i w końcu – potwierdziły się doniesienia o grabieży obiektów administracyjnych" – czytamy na profilu "Napromieniowanych".
Pierwsze doniesienia i zdjęcia z Prypeci wskazują, że w mieście nie ma większych zniszczeń. Pewne jest natomiast, że teren jest zaminowany i nadal mało bezpieczny, a ludzie, którzy mieszkają w okolicznych wsiach i miasteczkach, często zostali z niczym. A, warto o tym wspomnieć, wcześniej i tak często mieli niewiele.
– W tej części kraju jest bardzo biednie. Wystarczy zjechać 15 km z głównej drogi z Iwankowa do Strefy, to tam są wioski, w których ma się wrażenie, że czas się zatrzymał, a krowy biegają po drogach. I tam jest bardzo zła sytuacja. Obserwuję, jak to wygląda, próbuję dowiedzieć się czegoś od mieszkańców. Wiele domów jest spalonych, wszystkie są właściwie ograbione. Rosjanie wchodzili tam, okradali domy, spali w nich, robili, co chcieli. Jest źle – mówi Machnik.
I dodaje, że to właśnie ci ludzie potrzebują teraz pomocy. – Mieszkańcy tych terenów mają właściwie gorzej niż ludzie ze Strefy, bo te wioski wokół Strefy, tuż za jej granicą były na wpół opuszczone, w niektórych też mieszkało po 10-15 osób, ale jednak pojedyncze sklepy tam były. Dlatego ci ludzie byli częściowo uzależnieni od świeżych dostaw. Znaczenie ma też fakt, że tamtędy przeszli Rosjanie, do wiosek samosiołów jednak nie wjechali.
Czego brakuje? Praktycznie wszystkiego. Krystian mówi, że skalę potrzeb jeszcze ciężko ocenić. Jednak zdaje się, że nikogo nie trzeba przekonywać, że teraz każda złotówka ma znaczenie.
Zbiórkę na samosiołów, ale i mieszkańców miejscowości przyległych do Strefy, które ucierpiały z powodu rosyjskiej inwazji możecie wesprzeć pod tym linkiem.
Przeczytaj i obejrzyj reportaż naTemat.pl z Czarnoblskiej Strefy Wykluczenia: