Minęły dwa miesiące wojny. Mimo zauważalnego spadku napływającej pomocy działamy dalej – napisali wolontariusze Banku Żywności w Olsztynie, którzy prowadzą zbiórkę darów dla Ukrainy. Niektóre punkty pomocowe w kraju nie wykluczają jednak, że zamkną działalność. Mamy kryzys? – To nie jest tak, że już nie pomagamy. Pomoc nadal jest, ale już nie tak widoczna, jak na początku – mówi w rozmowie z naTemat dr Magdalena Łużniak-Piecha, psycholożka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od 24 lutego granicę polsko-ukraińską przekroczyły już 3,03 mln uchodźców z Ukrainy – przekazała w piątek Straż Graniczna
Punkty pomocy, w których od początku wojny działają wolontariusze, twierdzą, że darów jest coraz mniej
– Mieliśmy do czynienia z pomocą zrywną, a teraz mamy do czynienia z pomocą codzienną – mówi w rozmowie z naTemat psycholożka dr Magdalena Łużniak-Piecha
Kraków: w punkcie przy ul. Daszyńskiego brakuje jedzenia dla uchodźców. Tarnów: z powodu kłopotów z dostawami punkt z bezpłatną żywnością dla Ukraińców może zostać zamknięty. Olsztyn: w marcu miejscowy Bank Żywności wysłał do Ukrainy 162 tony darów, w kwietniu 40 ton. "Mimo zauważalnego spadku napływającej pomocy działamy dalej" – zapewniają wolontariusze ze stolicy Warmii.
Psycholożka: Ta pomoc nie jest już "Insta-friendly"
Takich miejsc na mapie Polski jest więcej. Niektóre organizacje błagają wręcz w mediach społecznościowych o dary. Wraz z kolejnymi tygodniami wojny gaśnie w nas zapał do pomocy? Wyczerpały się nasze możliwości finansowe? A może po prostu... to normalne?
Dr Magdalena Łużniak-Piecha, psycholożka, prodziekan ds. studenckich Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS w Warszawie: – W oczywisty sposób ta fala pomocy musiała być na początku bardzo wysoka, ponieważ bardzo duże i nagłe były wtedy potrzeby. Z czasem zaczęły one maleć. Jednym z powodów jest fakt, że nasi goście z Ukrainy zaczęli sobie po prostu radzić – zauważa w rozmowie z naTemat.
Psycholożka nie zgadza się także z opinią, że mamy w Polsce kryzys pomocowy. – Ta pomoc nie jest już "Insta-friendly" jak na początku wojny w Ukrainie, ale nadal jest – stwierdza i dodaje: – Nie jest też tak, że na początku był wielki zryw, a później przestaliśmy pomagać. Wszystko, czego wcześniej nie było, jest bardzo widoczne, bo jest nowe. Z czasem przestaje to być wielką nowością i wpisujemy to w rutynę – na przykład ktoś wpłaca na organizację pomocową 20 zł dziennie, a nie 2 tysiące złotych naraz.
– Wypełniony po dach bus z darami to jedno, ale bardzo wielu z nas ma w swoich domach gości z Ukrainy i oni nie muszą już chodzić do magazynu czy punktu pomocy. Mam dwie znajome z rodziny z Ukrainy – wynajęły już mieszkanie, znalazły pracę. Na początku oczekiwały ode mnie dużej pomocy, teraz również jej potrzebują, ale już niematerialnej – przy akcji PESEL czy zapisaniu dziecka do przedszkola. Dzisiaj pomoc Ukraińcom jest mniej spektakularna, ale równie istotna – stwierdza psycholożka.
Wolontariuszka: "To normalne i zrozumiałe"
– My na pewno nie zamkniemy naszego magazynu. Darów jest faktycznie mniej niż na początku wojny, ale nadal – dzięki naszym partnerom – napływają. Prawdą jest natomiast to, że mieszkańcy nie odwiedzają już naszego magazynu – mówi w rozmowie z naTemat Jolanta Markiewicz z Banku Żywności w Olsztynie.
Dodaje jednak, że "jest to zrozumiałe". – Wydaliśmy bardzo dużo pieniędzy, co widać po liczbie ton produktów, jaka trafiła do naszego magazynu. Przez pierwszy miesiąc robiliśmy zakupy podwójnie. Niedawno mieliśmy święta, teraz majówka, a później wakacje, więc każdy przelicza swoje finanse – stwierdza Jolanta Markiewicz.
Dla niej, jak mówi, jest to normalne – najpierw jest społeczny zryw, który z czasem nieco wygasa. – Ponadto słyszymy i czytamy, że Ukraińcy otrzymują wsparcie finansowe, mają zapewnione lokale i to też powoduje, że się uspokajamy i liczymy, że ci ludzie sami zadbają o swój byt w naszym kraju. I myślę, że stworzyliśmy im bardzo dogodne warunki – zauważa pracownica olsztyńskiego Banku Żywności.
Zaznacza przy tym, że pomoc Ukraińcom nadal jest potrzebna.
– Sytuacja z dzisiaj, chwilę przed naszą rozmową: pani przyjęła w swoim domu 30 osób z Ukrainy. Złożyła do gminy wniosek, ale zanim otrzyma pieniądze i im przekaże, sama zrobiła jakieś zakupy. Okazało się, że mimo wszystko brakuje jej pieniędzy. Ta pomoc ma więc teraz inną skalę, nie potrzebujemy tysięcy ton produktów. A najbardziej potrzebna jest ona tam, gdzie toczy się walka, czyli u naszych sąsiadów za granicą. Mam też małą wskazówkę: rozglądajmy się lokalnie, bo na pewno wśród naszych znajomych czy współpracowników, są ci, którzy goszczą u siebie uchodźców. I oni najlepiej wiedzą, jakie są potrzeby.
To, że ta matka nie jest spanikowana, radzi sobie, ale ma z kim pogadać, jest tak samo ważne, jak pomoc materialna. Mieliśmy do czynienia z pomocą zrywną, a teraz mamy do czynienia z pomocą codzienną. To nie jest tak, że przez dwa miesiące byliśmy fajni, a teraz już nie jesteśmy. I wcale nie potrzebujemy do tego skrzydeł husarskich i konia.