Pamiętacie scenę z Alicji w Krainie Czarów, w której bohaterka goniła królika, nie mogąc go nigdy dopaść? Podobną grę z widzami prowadzi Wes Anderson – reżyser totalny i unikający wszelkich kategoryzacji. Jego filmy przypominają bardziej stare baśnie pełne dziwnych opowieści i specyficznego klimatu, niż typowe produkcje Hollywood. To kino na wskroś autorskie, a potrafiące przyciągnąć do kin miliony.
Sposób, w jaki Anderson prowadzi swoje filmy jest niezwykle rzadki. Mało jest reżyserów, którzy z taką gracją, wyczuciem i smakiem przekazują historie. Te na pierwszy rzut oka wydają się banalne, lecz przekazane są w taki sposób, że nie można od nich oderwać wzroku. Nie są jednak pustymi wydmuszkami opakowanymi w zgrabne triki. Anderson rzecz jasna te triki wykorzystuje, lecz służą one bardziej ubarwieniu opowieści niż samemu budowaniu jej.
Anderson obok Xaviera Dolana i Tima Burtona jest zaliczany do grona „hipsterskich reżyserów”. Fakt – sposób, w jaki opowiada swoje opowieści, ich plastyczność oraz niezwykła estetyka nawiązująca do najładniejszych retro klisz naszych babć sprawia, że młodzież zachwyca się każdym obrazem reżysera. – Nie zgodziłabym się z tym określeniem – mówi Karolina Pasternak, publicystka Stopklatki. – Dolan opowiada historie o młodych ludziach i dla młodych ludzi, a filmy Andersona są o wiele głębsze i z szerszą perspektywą – dodaje.
Wes Anderson jest uosobieniem Piotrusia Pana. Bajkowe historie i malownicze kadry jego filmów przenoszą nas do krainy znanej z naszego dzieciństwa, gdzie wszystko może się wydarzyć, a takie uczucia jak strach, miłość czy radość osiągają gigantyczne rozmiary, stając się po części swoimi karykaturami.
Bohaterowie filmów Andersona są wyjątkowi. Ich mocno zarysowane osobowości, przedziwne zachowania i specyficzny wygląd sprawiają, że widzowie z przyjemnością lubią się z nimi utożsamiać. Nie dziwią więc blogi takie jak Cuss Yeah, Wes Anderson czy po prostu Wes ANDERSON, gdzie znajdziemy nie tylko zdjęcia z planów, ruchome obrazki z poszczególnych filmów reżysera, ale też fanów przebranych za konkretne postaci, np. Lisa z „Fantastycznego pana Lisa” czy nawet tatuaże z nimi.
Jutro do kin wchodzi kolejny film Andersona – „Kochankowie z Księżyca”. Głosy recenzentów i filmowców wskazują, że może to być najlepszy z dotychczasowych obrazów twórcy. Co więcej, ma być on pewnikiem do Oscara.
Reżyser w nowej produkcji zrobił trik, który nie przeszedłby każdemu: zatrudnił wielkie nazwiska Hollywood do ról drugoplanowych, na pierwszy wysuwając nie dość, że debiutantów, to jeszcze dzieci. – To postać zupełnie wyjątkowa w Hollywood. „Kochankowie z Księżyca” to mała produkcja, w której zobaczymy gwiazdy zwykle grające tylko w dużych filmach: Bruce’a Willisa, Edwarda Nortona, Billa Murray’a czy Tildę Swinton. Anderson ma bardzo specyficzne poczucie humoru, które nie jest typowe dla Amerykanów, lecz widząc na plakacie filmowym gwiazdy tego pokroju tłumy idą na film. Tu jest haczyk Andersona – mówi Pasternak.
13-letni Jared Gilman i 14-letnia Kara Hayward błyszczą. Młodym aktorom udało się zbudować opowieść o dzieciach, którą ze spokojem mogą oglądać zarówno najmłodsi, jak i najstarsi widzowie. Na tym polega siła kina Andersona - to nie są filmy łatwe do skategoryzowania jako dziecięce czy dorosłe. W „Kochankach z Księżyca” odnajdziemy zarówno sferę dziecięcych marzeń i kapitalnie przedstawionego romantyzmu najmłodszych, ale też dramat samotnego chłopca pozbawionego wiary we współtowarzyszy.
Idealizm wypływający z „Kochanków z Księżyca” podbudowuje. To piękna przypowieść - niebanalna, skonstruowana w dziwaczny, charakterystyczny dla Andersona sposób, która wciąga. Kapitalna kolorystyka i sposób budowania napięcia przypominają nam dziecięce zabawy, dramaty i tajemnice. Nie ma drugiego takiego reżysera, który tak bezbłędnie tłumaczy język dzieci na ten dorosły. – Ta troska o detal, strój czy rekwizyt są charakterystyczne dla tego reżysera. Można powiedzieć, że to jego marka własna – komentuje publicystka Stopklatki.
Anderson niczym Andersen przenosi nas w baśniowy świat swoich marzeń i snów. Robi to w sposób niebanalny i uroczy, za każdym razem serwując nam inną i unikatową przypowieść. Lawirując pomiędzy mainstreamem, a kinem autorskim wodzi nas za nos. Ten królik z „Alicji w Krainie Czarów” jest wyjątkowym okazem, a „Kochankowie z Księżyca” są pozycją obowiązkową tej jesieni.