To jest na rękę Rosjanom. Oni uwielbiają gry, w których ukazują się jako ofiary. Z pewnością będą wykorzystywać w swojej propagandzie zdjęcia rosyjskiego ambasadora z cierpiętniczą miną i czerwoną farbą na twarzy i białej koszuli – tak poniedziałkowe wydarzenia w Warszawie komentuje w rozmowie z naTemat senator KO Marcin Bosacki.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przed Cmentarzem Żołnierzy Radzieckich w Warszawie doszło w poniedziałek do incydentu
Ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew został oblany czerwoną farbą
– To przyzwolenie na samosąd obywatelski dało Kremlowi prezent i wzmocniło stereotyp "polskiej anarchii" – mówi w rozmowie z naTemat senator KO Marcin Bosacki, były ambasador RP w Kanadzie i były rzecznik MSZ
Poniedziałkowe wydarzenia w stolicy odbiły się echem nie tylko w całym kraju, ale także za granicą. Głos zabrało wielu polityków i komentatorów życia publicznego. Większość rozumie emocje protestujących, ale są też głosy, i słuszne, że fizyczny atak na rosyjskiego ambasadora Siergieja Andriejewa był błędem.
"Ten prezent dla Kremla wzmacnia stereotyp polskiej anarchii"
"Wczesne wydalenie ambasadora Rosji, głoszącego kłamliwą propagandę wojenną Putina, byłoby aktem powagi Państwa Polskiego. Przyzwolenie na samosąd obywatelski, odwrotnie, daje prezent Kremlowi i wzmacnia stereotyp 'polskiej anarchii'. PiS szkodzi Polsce" – napisał na TwitterzeMarcin Bosacki, były ambasador RP w Kanadzie i były rzecznik MSZ, a obecnie senator KO.
– Nie wiem, czy Rosjanie będą się mścić, ale to, co się wydarzyło w Warszawie, jest na rękę Kremlowi. Oni uwielbiają gry, w których ukazują się jako ofiary. Patrząc na zdjęcie rosyjskiego ambasadora z cierpiętniczą miną, z czerwoną farbą na twarzy i białej koszuli, można przypuszczać, że liczyli na taki rozwój wydarzeń. A nawet jeśli nie liczyli, to w całej propagandzie – wewnętrznej i zewnętrznej – będą wykorzystywać fotografie z tego incydentu – mówi w rozmowie z naTemat Marcin Bosacki.
Polityk wyjaśnia też, o co dokładnie chodzi ze stereotypem "polskiej anarchii". Jak mówi, przyzwolenie na poniedziałkowy samosąd obywatelski pogłębi "dość skuteczny manewr propagandowy Rosji" o Polsce anarchicznej, uprawiany od ponad 20 lat.
– Jednym z ostrzy propagandy rosyjskiej jest to, że Polacy to takie dzikusy, którzy nie potrafią dotrzymać standardów, umów i klasy, wymaganych w świecie cywilizowanym. I, oczywiście, że są zoologicznymi przedstawicielami rusofobii – mówi polityk.
"To, co się wydarzyło w Warszawie, jest skandalem"
Dominika Długosz z "Newsweeka" napisała, że "póki ambasador Rosji jest w Polsce, musimy zapewniać mu bezpieczeństwo. Niedobrze się stało, że został oblany farbą, mimo że się o to prosił" - oceniła dziennikarka.
Tego samego zdania jest Marcin Bosacki. – Pamiętamy skandaliczne wystąpienie Siergieja Andriejewaprzed gmachem polskiego MSZ, kiedy powtarzał wszystkie kłamstwa rosyjskiej propagandy. Już wtedy mówiłem, że należy go wydalić z naszego kraju. Nie zrobiono tego, natomiast brak odpowiedniego zabezpieczenia ambasadora odbije się nam dużą czkawką – uważa senator KO.
I dodaje: – Każdy ambasador w Polsce musi mieć zapewnioną ochronę osobistą przez kraj, w którym przebywa. Tak więc to, co się wydarzyło w Warszawie, jest skandalem. Jednak gdybyśmy wcześniej wydalili rosyjskiego ambasadora – w majestacie prawa międzynarodowego, byłby to pokaz siły i powagi naszego państwa. Tymczasem Siergiej Andriejew, postać nikczemna, ma swój wkład w osłabienie wizerunku Polski.
Kreml skomentował incydent w Warszawie
Jak już informowaliśmy, na poniedziałkowy incydent w Warszawie zareagował już też Kreml. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa stwierdziła, że "miłośnicy neonazizmu po raz kolejny odsłonili twarze".
"Rozbiórka pomników bohaterów II wojny światowej, profanacja grobów, a teraz przerwanie ceremonii składania kwiatów w dzień świąteczny dla każdego przyzwoitego człowieka udowadnia to, co już oczywiste: Zachód obrał kurs na reinkarnację faszyzmu" – napisała w mediach społecznościowych. "Nas nie można nastraszyć" – podsumowała.
Z ustaleń medialnych wynika z kolei, że za to wydarzenie bezpośrednio nie są odpowiedzialni Polacy, a jedna z ukraińskich dziennikarek. Do akcji przyznała się Iryna Zemlyana.
– Podeszliśmy do ambasadora, rozerwaliśmy paczki sztucznej krwi, a ta krew spadła na ambasadora i jego asystenta. Odeszli zawstydzeni, gdy krzyczeliśmy "faszyści". Nie pozwoliliśmy im złożyć kwiatów – wyjaśniła dziennikarka, którą cytuje myPolitics.