Niedawno nie biegałem nawet 1km, dziś w firmie mają mnie dość, bo namawiam wszystkich na Runmageddon
Michał Mańkowski
19 maja 2022, 16:37·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 maja 2022, 16:37
Żona nie może już o tym słuchać, koledzy mają dość, bo ciągle ich namawiam, w firmie już się ze mnie śmieją, gdy po raz kolejny zaczynam temat Runmageddonu. A jeszcze dwa lata temu przebiegnięcie jednego kilometra było dla mnie męczarnią i czymś bez większego sensu.
Reklama.
Reklama.
To nie jest tak, jak może się wydawać. Sport od zawsze był obecny w moim życiu, regularne gry zespołowe, sporo siłowni, squash, dużo skakania. Jednak nigdy po drodze nie było mi z bieganiem - gdy myślę o tym z perspektywy czasu, to chyba trauma z gimnazjalnych zaliczeń biegu w terenie na 1 kilometr. Wszyscy lecieliśmy na złamanie karku i do dziś pamiętam to piekielne zmęczenie na mecie i słowa nauczyciela, który nie pozwalał usiąść po skończeniu biegu.
Choć teraz biegam już regularnie i na dłuższe dystanse, jeszcze nie udało mi się zbliżyć do tamtego czasu.
Coś zmieniło się jednak w pandemii. Nieśmiało od kilometra w górę zacząłem biegać regularnie, były okresy, że robiłem to dzień w dzień. Runmageddon oczywiście kojarzyłem, bo to już marka sama w sobie. Jak Adidasy wśród butów, czy Jeep wśród SUV-ów. Nazwa własna, która mimowolnie staje się nazwą całej kategorii.
Nie widziałem w tym jednak żadnej przyjemności. Brudno, trudno, zbyt hardkorowo, coś ciekawego, ale ewidentnie dla koneserów.
Rok temu przyjaciel podrzucił jednak pomysł, że może by tak spróbować czegoś nowego i zmierzyć się z Runmageddonem. Pandemia, zamknięcie i wszechobecna nuda sprawiły, że zapaliliśmy się do pomysłu.
Debiut padł na warszawski bieg... zimą, do którego prawie nie doszło, bo był to okres 20-stopniowych mrozów i naprawdę do ostatniej chwili poważnie rozważaliśmy, czy to dobry pomysł. Słowo się jednak rzekło, nie było co szukać wymówek. Zwłaszcza że ostatecznie na dzień biegu pogoda cudownie się odwróciła.
Dystans Rekruta tj. 6 km i 30 przeszkód nie wydawał się czymś niemożliwym do osiągnięcia, choć zdjęcia i nagrania z innych edycji działały na wyobraźnię. Że masakra, że nie do przejścia.
Przygotowywaliśmy się parę tygodni, choć głównie - co było błędem - nastawiliśmy się na kondycję i kwestie biegowe. Tymczasem sam bieg w ogóle nie był problemem. Dla osób regularnie biegających 5 km, trasa Rekruta to coś naprawdę do łatwego łyknięcia. Zwłaszcza że biegnąc dla zabawy, gdzie celem jest dotarcie do mety, sporo momentów to taki marszobieg lub kolejki pod przeszkodami, które pozwalają zregenerować siły.
Dziś widzę, że tak naprawdę swój pierwszy Runmageddon rozpoczyna się na długo przed syreną startową. Na dobrą sprawę, twój Runmageddon zaczyna się w momencie, gdy zaczynasz rozważać start. Te wszystkie wahania, stresy czy dasz radę – to część całej frajdy. Potem nadchodzi moment, gdy jesteś zapisany i się przygotowujesz.
I w końcu ostatni tydzień, emocje jak przed ważnym egzaminem: że nie zdasz, że nie umiesz, że nie dasz rady. Miks ekscytacji, stresu, zwątpienia i chęci sprawdzenia się. Chodzisz i ciągle o tym rozmawiasz lub myślisz. Świetne uczucie takiego autogrillowania, które docenia się dopiero z perspektywy czasu.
Na miejscu zaskoczenie, jak sympatyczna jest to impreza. Nie masz tego nieprzyjemnego wrażenia wchodzenia w nowe środowisko, gdzie wszyscy się znają, wymiatają i patrzą na ciebie, jak na świeżaka. Nic dziwnego, przy tej skali wydarzenia zawsze jest sporo nowych osób, które chcą się sprawdzić.
Jak na skalę przedsięwzięcia, organizacyjnie wszystko przebiega sprawnie. Warunki są polowe, ale zimny prysznic na dworze i przebieranie się na ławce lub w krzakach dodają tylko klimatu. Runmageddon to też chyba jedyna impreza plenerowa, która w ogóle nie przejmuje się pogodą. Ba, czasami nawet im gorzej, tym lepiej (trudniej).
Nasz pierwszy Runmageddon kończę z godnością i pokonanymi 28 z 30 przeszkód (do tej pory go nie pobiłem). Wynik dużo lepszy niż się spodziewałem. Medal na mecie, szybka fotka, wymiana wrażeń i jedyne, o czym myślisz to... kiedy zapisać się tam kolejny raz.
Poważnie, aż sam siebie zaskoczyłem. Zaczynając 6 kilometr trasy było nam po prostu przykro, że to już koniec. Co ważne i być może nie do końca widoczne dla osób, które nie biegały: Runmageddon jest dla ciebie tak hardkorowy i trudny, jak mu na to pozwolisz.
Jeśli chcesz, możesz lecieć na pełnej bombie niezależnie od tego, czy właśnie musisz targać ze sobą kilkudzesięciokilogramowy łańcuch, czy nie. Gnasz do przodu z celem jak najlepszego czasu i pokonania wszystkich przeszkód.
Ale można też inaczej. Trochę spokojniej, z elementami marszobiegu w najtrudniejszych momentach. Te 6 kilometrów biegu ze względu na przeszkody naprawdę nie są problemem. Spora część przeszkód to taki wielki plac zabaw dla dorosłych, z którym da radę sobie każda mniej lub bardziej sprawna osoba.
Pewnie, będzie trzeba się pobrudzić, będą siniaki, będzie niewygodnie. Trzeba będzie powalczyć z lękiem wysokości czy klaustrofobii, ale zapewniam cię, że dasz radę. Prawdziwe kłopoty zaczynają się w połowie lub pod koniec. Tam w grę wchodzą przeszkody techniczne, gdzie poza ogólną sprawnością jest wymagana technika i bardzo silne ręce.
Jeśli na czymś polegniesz, to najprawdopodobniej właśnie tam. Ale spokojnie, nie musisz robić wszystkiego - najwyżej będziesz robił karne burpee. Ciekawostka: czasami ta kara jest bardziej męcząca od przeszkody.
Potem poszło już szybko. Adrenalina i endorfiny po skończonym biegu są takie, że od razu masz ochotę zapisać się na kolejny. I kolejny. Tak też zrobiliśmy. Efekt końcowy jest taki, że w pierwszym roku przebiegliśmy wspólnie po 5-6 Runmageddonów (Warszawa, Warszawa, Gdynia, Kraków, Warszawa, Bieszczady), choć ekipa nieco się uszczupliła. Doszło do tego, że wstawiliśmy wczesnym rankiem, by zdążyć na bieg na drugim końcu Polski. Potem szybki powrót i kolacja w domu.
W pewnym momencie byłem trochę jak ten namolny kolega, który ciągle poleca ci jakiś "super serial, który musisz obejrzeć, bo na bank się spodoba". Tyle że zamiast serialu był Runmageddon. Parę osób udało się przekonać, większości (jeszcze) nie. W pracy mieli mnie już dość, bo ciągle chodziłem i namawiałem.
W naTemat lubimy wspierać fajnych ludzi i ciekawe projekty, więc postanowiliśmy, że tę fascynację biegami z przeszkodami warto wynieść na inny poziom. W przypadku Runmageddonu mamy do czynienia z jednym i z drugim, dlatego tym bardziej cieszę się na start naszej rocznej współpracy, w ramach której redakcja naTemat zostaje oficjalnym partnerem medialnym tej imprezy.
W jej ramach nie tylko zobaczycie nasze przeszkody i strefę, ale też będziecie mieli okazję spotkać na trasie naszą drużynę. Swój debiut w Rekrucie oraz Family mieliśmy w ostatni weekend podczas warszawskiego Runmageddonu. Nasza kilkunastoosobowa ekipa w pomarańczowych koszulkach ukończyła bieg. Zapraszamy, naprawdę jest super. I nie tak trudno, jak może się wydawać.