Fani "Gwiezdnych wojen" są w ostatnich latach bezwstydnie rozpieszczani. Kto jest Świętym Mikołajem? Disney+, które sypie tytułami od Lucasfilm dziejącymi się w odległej Galaktyce jak z rękawa. Mamy już hitowego "Mandaloriana" i "Księgę Boby Fetta", zapowiedziano "Ahsokę", "Andora", "Lando" i wiele więcej. I wreszcie doczekaliśmy się premiery tytułu najbardziej wyczekiwanego – serialu "Obi-Wan Kenobi". Jak wypadły dwa pierwsze odcinki?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Serial "Obi-Wan Kenobi" miał premierę 27 maja. Na platformie Disney+ (która w Polsce będzie dostępna od 14 czerwca) pojawiły się dwa pierwsze odcinki.
W słynnego Obi-Wana Kenobiego ponownie wciela się Ewan McGregor. W serialu Disney Plus grają także, m.in. Rupert Friend, Moses Ingram, Joel Edgerton, Bonnie Piesse, Kumail Nanjiani i Flea z Red Hot Chili Peppers. Jako Anakin Skywalker / Darth Vader powróci z kolei Hayden Christensen.
Akcja "Obi-Wana Kenobiego" dzieje się 10 lat po przejściu Anakina na ciemną stronę Mocy, rzezi Zakonu Jedi i powstaniu Imperium, na którego czele stanął Sheev Palpatine.
Oceniamy serial "Obi-Wan Kenobi" po dwóch pierwszych odcinkach, których łącznie będzie sześć.
Recenzja nie zawiera spoilerów serialu "Obi-Wan Kenobi", ale zawiera szczegóły z I-III oraz IV części "Gwiezdnych wojen".
Skąd aż taki hype na nowy serial Disney+? Niezorientowanym w temacie już tłumaczę: Obi-Wan Kenobi to legendarny rycerz Jedi, mistrz i przyjaciel Anakina Skywalkera, który przeszedł na ciemną stronę Mocy i przeistoczył się w złowrogo dyszącego Dartha Vadera. Pod względem popularności i znaczenia swojej postaci Kenobi bije więc bohaterów innych show z uniwersum "Star Wars" na głowę. Nie mówiąc już o tym, że serial "Obi Wan-Kenobi" jest ściśle związany z osią fabularną zarówno części I-III, jak i IV-VI.
W końcu poznamy więc losy Kenobiego pomiędzy "Zemstą Sithów" a "Nową nadzieją". Ale to nie wszystko, bo czeka nas prawdziwa fanowska gratka. Otóż w Obi-Wana Kenobiego ponownie wciela się Ewan McGregor. Szkocki aktor, dziś 51-letni, powraca do roli rycerza Jedi 17 lat po wielkiej premierze rozdziału III, w którym Obi-Wan stoczył decydującą walkę na miecze świetlne ze zbuntowanym uczniem, pożegnał zmarłą żonę Anakina, Padmé Amidalę i ulokował nowo narodzone dzieci pary, bliźnięta Luka i Leię, do ich nowych rodzin.
Wraz z McGregorem powróci kilka znanych twarzy, wśród którym prym wiedzie Hayden Christensen jako legendarny Darth Vader/Anakin Skywalker. Podejrzymy też słynnych bohaterów oryginalnej trylogii, Luke'a Skywalkera i Leię Organę, jako dzieci oraz powitamy postacie, które zagorzałym fanom rozległego uniwersom "Gwiezdnych wojen" są już znane z innych tytułów. Nic więc dziwnego, że premiera "Obi-Wana Kenobiego" na Disney+ to jedno z najważniejszych popkulturowych wydarzeń roku.
Oczekiwanie dobiegło już na szczęście końca i na Disney+ (w Polsce dostępnego od 14 czerwca) pojawiły się dwa pierwsze odcinki serialu. Jak wrażenia?
Witajcie na Tatooine
Tatooine. To na tej pustynnej planecie mały Luke Skywalker wychowuje się pod czujnym okiem swojego wujka Owena i ciotki Beru. W końcówce "Zemsty Sithów" chłopca oddał pod ich opiekę Obi-Wan, przekonany, że Anakin Skywalker zginął w walce na Mustafarze. Jak dobrze wiemy, były mistrz Jedi – znany na Tatooine jako Ben Kenobi – niecałą dekadę później wprowadzi dorosłego już Luke'a na drogę Mocy.
Ale co robił Kenobi w międzyczasie? "Obi-Wanie Kenobi" dzieje się około 10 lat po zakończeniu "Zemsty Sithów". Jedi, który ocalał z krwawej masakry swojego zakonu na rozkaz 66 wydany przez Palpatine'a, wiedzie monotonne życie pustynnego samotnika. Pracuje w mięsnej fabryce, mieszka w jaskini, targuje się ze znajomym Jawą, a w nocy śni koszmary z Anakinem w roli głównej. W międzyczasie obserwuje z ukrycia 10-letniego już Luke'a niczym zakapturzony anioł stróż.
Jednak na głowę Kenobiego, najbardziej poszukiwanego Jedi, poluje Wielki Inkwizytor (Rupert Friend), który wraz z innymi inkwizytorami przemierza Galaktykę w postaci niedobitków Jedi. To postać dobrze znana fanom gwiezdnego uniwersum – pojawiła się już bowiem w animowanym serialu "Star Wars: Rebelianci", którego fabuła rozgrywa się 14 lat po rozkazie 66.
Kenobi będzie musiał jednak opuścić Tatooine, gdy z planety Alderaan zostaje porwana księżniczka Leia Organa. Córka Padmé i Anakina została bowiem adoptowana przez królową Brehę i wicekróla Baila Organów. Obi-Wan postanowi uratować dziewczynkę na prośbę jej zrozpaczonych rodziców, jednak wcale nie widzi mu się powrót do przeszłości.
Mordobicie w "Gwiezdnych wojnach"
Pierwszy odcinek "Obi-Wana Kenobiego" to wprowadzenie widza do nowego-starego świata. Niespieszna akcja pozwala nam zapoznać się nie tylko ze starszym Obi-Wanem, ale również z rzeczywistością pod butem Imperium. A ta nie jest różowa – szczególnie dla Jedi, których ściga Wielki Inkwizytor i szczególnie na Tatooine, planecie pustynnej, wyludnionej i nie rozpieszczającej swoich mieszkańców.
Jednak to zapoznanie się może być dla wielu widzów testem cierpliwości. Premierowy odcinek serialu ma bowiem więcej zbędnych dłużyzn niż "mięsa". Momentami sprawia to wrażenie, jakby reżyserka Deborah Chow w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że nie kręci pełnometrażowego filmu, ale odcinek serialu. Mimo że wprowadzenie do serialu osadzonego w większej całości jest absolutnie niezbędne, można było je skondensować i nadać mu tempa. Chwilami wieje bowiem nudą.
To tempo na szczęście pojawia się w znacznie lepszym drugim odcinku. Obi-Wan Kenobi, niczym John Wick i Liam Neeson z "Uprowadzonej", wyrusza na ratunek małej księżniczki Lei. Po piętach depczą mu jednak i inkwizytorzy, i przekupni łowcy głów, dzięki czemu oglądamy kilka fenomenalnych scen akcji z Obi-Wanem w roli głównej. Nie są to strzelanki rodem z oryginalnej trylogii, ale krwawe i realistyczne mordobicie – do tego efektywnie nakręcone.
Nagle serial zyskuje nie tylko tempo, ale również klimat i sens. Zdjęcia są efektywne, podobnie jak CGI, co zresztą nie powinno dziwić, skoro mówimy o produkcji śpiącego na pieniądzach Disneya. Rozmach drugiego odcinka jest również większy, niż chociażby w "Mandalorianie", a całość sprawia bardziej kinowe niż serialowe wrażenie.
Świetny drugi odcinek, który w niczym nie przypomina premierowego, wydaje się więc zapowiadać jeszcze więcej akcji, a także napięcie, intrygę, rozwój postaci oraz (wyjątkowo popularną w ostatnich latach w popkulturze) relację opiekun obrońca - genialne dziecko, która jest gwarantem humoru, wzruszeń i uroczych fanowskich filmików na YouTube. Jeśli nie będą to puste obietnice, "Obi-Wan Kenobi" może być najbardziej spektakularnym i nieoczywistym serialem ze świata "Gwiezdnych wojen".
Ewan McGregor powraca jako Obi-Wan Kenobi
A jak wypada Ewan McGregor? Wyśmienicie. To zupełnie inny Obi-Wan, którego pamiętamy z filmowej trylogii. To ukrywający się były rycerz Jedi, który stracił wszelką nadzieję, a którego napędza już tylko wola przetrwania i opieka nad małym Skywalkerem. Zgaszony, izolujący się od ludzi, gnieciony poczuciem winy z powodu Anakina i nawiedzany przez koszmary. Można się jednak spodziewać, że w miarę kolejnych odcinków Obi-Wan przejdzie pewnego rodzaju przemianę. Dobrze wiemy, że "Gwiezdne wojny" mają do nich słabość.
Aktorsko poziom jest wyrównany, chociaż w dwóch pierwszych odcinkach (pomijając oczywiście McGregora) wyróżniają się szczególnie Moses Ingram jako bezwzględna inkwizytorka Reva oraz Joel Egerton w roli wujka Owena, którego obecność w serialu Disney+ jest kolejnym smaczkiem.
Australijski aktor wcielił się już bowiem w tę postać w "Zemście Sithów", podobnie zresztą jak towarzysząca mu Bonnie Piesse jako ciotka Beru. W roli ojca Lei, senatora Baila Organę, powraca z kolei Jimmy Smits. Swoje sceny kradnie także rezolutna i żywa księżniczka Organa, którą z wdziękiem gra Vivien Lyra Blair. Z kolei polscy widzowie wypatrzyli w jednej ze scen statystę, który... łudząco przypomina Piotra Adamczyka.
Werdykt? Dwa pierwsze odcinki "Obi-Wana Kenobiego" pozostawiają niedosyt, ale dają nadzieję na porządną, galaktyczną ucztę dla fanów. W końcu to dopiero początek i oby porządnie się rozkręcił.