
Reklama.
Tak, to będzie kolejny tekst o Amber Heard i Johnnym Deppie. Albo raczej: z Amber i Johnnym w tle. Pierwszy akt tej osobliwej sztuki nie był zbyt udany - bo i tak zagmatwany, że większość publiczności odpadła w połowie. Sześć lat sądowej szarpaniny z niewielkimi antraktami to za wiele nawet dla miłośników zawiłych przedstawień.
11 kwietnia 2022 premierę miał drugi akt. Tym razem twórcy postawili na mocne momenty i szybką akcję (bo czymże jest sześć tygodni w stosunku do sześciu miesięcy). Łzy na scenie, element fekalny, dowody obustronnej przemocy. Awangardowe przedstawienie o toksycznym związku.
I w końcu: kurtyna. Zaprzysięgli krytycy lepiej ocenili rolę Johnny’ego Deppa. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że można się już rozejść. Teatralny sąd zastąpił samosąd. Już go kiedyś grali, ale nigdy na tyle rąk stukających w klawisze.
Gros osób nie kryło radości z wyroku, całkiem jak gdyby to one same wygrały tę batalię wespół z aktorem. Nie zabrakło jednak i głosów drugiej strony. Kobiet, które w poważaniu miały wymiar sprawiedliwości i stanęły murem za Heard.
Nie zrozumiały widać do końca sztuki. Spektakl dotyczył bowiem zniesławienia, nie zaś tego, kto został bardziej skrzywdzony. Akurat, że doszło do zniesławienia Johnny’ego Deppa, trudno mieć wątpliwości, wkrótce nadeszły też konsekwencje.
Aktor od lat należał do złotej ligi Hollywood - filmy z jego udziałem przeważnie stawały się hitami, był chwalony przez krytyków, a jego sława rozlewała się daleko poza granice Stanów Zjednoczonych. A potem cyk - persona non grata.
Amber Heard pod tym akurat względem straciła znacznie mniej. Z drugiej strony, mimo że wygrała większość procesów z Deppem, w oczach opinii publicznej stała się złą kobietą, która zniszczyła ulubieńca tłumów dla pieniędzy.
Tyle że rzeczone pieniądze były de facto groszami. Kwota 7 milionów dolarów dla mnie, jak i dla czytelników tego tekstu jest niewyobrażalna, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W poprzednich procesach Deppa (głównie o kwestie finansowe), ujawniono bowiem wydatki aktora.
Wśród nich miesięczne wydatki rzędu 2 milionów dolarów, czy 75 milionów rocznie, które szły na utrzymanie 14 rezydencji - w tym zabytkowej wioski we Francji. Kolejna sprawa - Amber w ramach rozwodu mogła wystąpić o znacznie wyższą kwotę niż 7 milionów. Wszak Depp mimo ciągnących się za nim problemów finansowych, wciąż był multimilionerem.
Czy to ten aspekt wzięły pod uwagę kobiety nadal trzymające jej stronę? A może zaważyły osobiste przeżycia analogiczne do tego, co spotkało Amber. Mimo że w ramach procesu okazało się, że Heard mijała się niekiedy z prawdą, grając na swoją korzyść, była jednocześnie ofiarą przemocy domowej. Łatwo o empatyzowanie z kimś, do kogo ma się podobne doświadczenia.
Inna kwestia jest taka, że #metoo uświadomiło wielu osobom, że ufanie ofierze przemocy seksualnej, fizycznej czy psychicznej jest nieodzowne, żeby przerwać zmowę milczenia. W ostatnich latach poznaliśmy mnóstwo historii kobiet, którym nikt nie uwierzył, ale też takich, które bały się, że to one, a nie sprawca są winne temu, co je spotkało.
Rysy na pomnikach bywają trudne do przebolenia. Ot, dysonans poznawczy, przed którym niektórzy bronią się rękami i nogami. Na podobnej zasadzie fani Deppa nie wierzyli w to, że ich idol mógł być przemocowcem.
Z kolei Heard dla wielu stała się ikoną walki z systemem, w którym głos kobiet, które mają niższą pozycję, mniej pieniędzy i symbolicznej władzy kwestionuje się i wyśmiewa (pamiętacie Monikę Lewinsky?). Przyoblekła się w szaty nieustraszonej bohaterki, która pomimo konsekwencji postanowiła walczyć o sprawiedliwość. Im mocniej się jej obrywało od ogółu, tym bardziej rosła w siłę grupa kobiet, która jej współczuła.
Apogeum był jej głośny felieton Heard dla “The Washington Post”, w którym pisała o systemowej i seksualnej przemocy wobec kobiet, a także o swoich doświadczeniach - zarówno z Deppem, jak i po procesie. Między innymi o telefonach z groźbami śmierci, które nie ustawały nawet po wielokrotnych zmianach numerów, o byciu nieustannie śledzoną przez paparazzich i wyśmiewaną. Wiele osób po raz pierwszy spojrzało na nią inaczej.
Choć Depp wygrał zaledwie proces o zniesławienie, są spore szanse, że wkrótce wróci na ekrany, całkiem jak gdyby został oczyszczony z szeregu innych zarzutów. Amber nie ma raczej na to widoków - kto chciałby zatrudniać postać znienawidzoną i ośmieszaną w setkach memów, tik-toków i postów.
I w tym aspekcie trudno nie przyznać jej obrończyniom racji. Nie zasłużyła na to, co ją spotkało online, a przynajmniej nie bardziej niż Johnny Depp.
Ciekawym aspektem jest też podejście do wyroków jako takich. Jeśli komentujący się z nimi zgadzają, chwalą wymiar sprawiedliwości stojący na straży prawdy. Jeśli nie - wieszają psy na ławie przysięgłych, zarzucają korupcję i stwierdzają, że wyrok zapadł “pod publiczkę”.
Demokracja nie jest idealnych systemem, ale jak na razie lepszego nie wynaleziono. Podważanie wyroków sądów, które nas nie dotyczą, w zależności od aktualnych emocji, nikomu nie służy. Torpedujemy w ten sposób fundamenty, na których opiera się życie społeczne. A niestabilne fundamenty, to niestabilna demokracja.
Do tego wszystkiego dochodzi osobliwy przymus opowiedzenia się po którejś ze stron. Kochamy dychotomie, dzięki nim porządkujemy sobie świat - mamy dzień i noc, biały i czarny, lewą i prawą stronę, światło i ciemność (swoją drogą w wielu kulturach te opozycje były wyraźnie podzielone na “dobre” i “złe”). Takiego podziału większość obserwatorów dokonała i tym razem.
Tymczasem, jeśli ten proces (przypomnijmy: o zniesławienie) cokolwiek pokazał, to tylko to, że związek Deppa i Heard był toksyczny - i to z obu stron. Kto był gorszą toksyną, trudno rozstrzygnąć.
Tymczasem mamy czarny charakter i niewinnego ulubieńca tłumów, których nie zraził nawet materiał dowodowy zawierający zdjęcia pokoju wymazanego przez Deppa krwią i moczem czy nagranie, na którym rzuca w ścianę kieliszkiem, po czym zaczyna w furii demolować kuchnię. No przecież wiadomo, jacy są wielcy artyści.
Poparcie dla Heard po przegranym procesie może mieć jeszcze inne źródło - opacznie rozumianą ideę siostrzeństwa, w ramach której kobiety stają za kobietami, choćby miały swoje za uszami. Dlaczego? Solidarność jajników. Zjawisko raczej rzadkie w codziennym życiu między nieznajomymi kobietami - co innego online.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że proces 10-lecia nie doczeka się trzeciego aktu. Nie tylko dlatego, że po sześcioletniej batalii i praniu brudów przed połową świata trudno nie współczuć Heard i Deppowi, ale i dlatego, że tego typu sprawy budzą w ludziach najgorsze instynkty. Niezależnie od tego, za kim staje się murem.