
Agent Tomek doniesie na "Gazetę Wyborczą" do prokuratury. M.in. za zdjęcia z tajnych operacji, na których pozuje przy walizce pełnej pieniędzy. Zdjęcia robił mu wtedy agent CBA, który leczy się psychiatrycznie. Na ich pracę szły setki tysięcy złotych, za które kupowano luksusowe samochody i drogie garnitury. A były szef CBA zamiast krytykować, broni. Polskie służby to jeden wielki żart?
REKLAMA
Poseł PiS Tomasz Kaczmarek, znany jako agent Tomek, donosi na "Gazetę Wyborczą". Za jej publikacje – serię rozmów z anonimowym byłym agentem CBA. Agent ten zdradza, między innymi, kulisy pracy CBA – opowiada m.in. o tym, jak Biuro podrabiało legitymacje dziennikarskie.
Większą popularnością cieszą się jednak opowieści anonimowego agenta o jego koledze Tomku, czyli Tomaszu Kaczmarku. Pan poseł podobno lubi i inspiruje się serialem "Miami Vice" (stąd też jego fryzura), a od CBA otrzymywał gadżety za setki tysięcy złotych – inaczej bowiem nie mógłby rozpracować takich tuzów przestępczości jak Weronika Marczuk-Pazura.
Jak by tego było mało, anonimowy informator "GW" przekazał redakcji zdjęcia, na których występuje agent Tomek. Fotki, na których "polski Bond" pozuje przy walizce z pieniędzmi albo wygina się w tanecznych pozach, od razu stały się pośmiewiskiem wśród internautów.
Wczoraj w programie "Fakty po Faktach" u Justyny Pochanke sytuację tę wyjaśniał były szef CBA Mariusz Kamiński, jednak swoimi tłumaczeniami tylko pogorszył sytuację. Przyznał, że jego samego również bulwersują zdjęcia z walizką, ale "robił je człowiek, który leczy się psychiatrycznie", a agent Tomek wcale na taką sesję się nie zgadzał. Jednak czemu w CBA pracował człowiek podejrzewany o problemy psychiczne i na dodatek brał udział w operacjach – tego się już nie dowiedzieliśmy. Obecny szef Biura Paweł Wojtunik określił tę sytuację jako "nieprofesjonalną", choć nie był tym zaskoczony.
Wszystko to zakrawa na kpinę z obywateli. Wydane setki tysięcy złotych, luksusowe gadżety, samochody, splendor, życie celebryty. A do tego agent leczący się psychiatrycznie i szef, który na to wszystko pozwala i jeszcze broni swojego kolegi. Efekt: zatrzymana jedna posłanka i jedna celebrytka. Czy [Waszym zdaniem] polskie specsłużby to jedna wielka farsa? A może nie należy ich oceniać po tym jednym przypadku?
