Marszałkowska - mieszkalno-biznesowa hybryda, na której nikomu nie jest wygodnie
Weronika Lewandowska
04 grudnia 2012, 17:48·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 04 grudnia 2012, 17:48
„Nie przeprowadzaj się na Marszałkowską, przecież na tej ulicy nie da się mieszkać” mówili mi wszyscy znajomi, kiedy stanęłam przed wyborem nowego mieszkania. Kiedy prosiłam o jakiekolwiek argumenty najczęściej mówili, że przejeżdżające tuż pod oknem tramwaje nie dadzą mi spać, pewnego wieczoru, kiedy wyjdę do sklepu stłuką mnie kibice Legii, hipsterzy wracający z Placu Zbawiciela pewnie ciągle rzygają w mojej bramie, a żeby skompletować składniki potrzebne do ugotowania obiadu będę musiała pójść do trzech różnych sklepów i na koniec zapłacę trzy razy więcej niż powinnam.
Reklama.
„Marsz Szał Kostka”
Taki napis wymalowano na budynku w którym jednak zamieszkałam. Jedyna groźba, która okazała się być prawdziwa, to fakt, że zrobienie kompletnych zakupów w jednym sklepie graniczy z cudem. Możliwe, że wkrótce stanie się to łatwiejsze, kiedy w lokalu po restauracji Flis powstanie Biedronka, która już na długo przed otwarciem została ostro oprotestowana przez mieszkańców Warszawy. Według nich tani sklep ogólnospożywczy nie pasuje do prestiżowego wizerunku trzeciej najdroższej ulicy w Polsce, na której według raportu Sushman & Wakefield trzeba zapłacić 852 euro rocznie za metr kwadratowy lokalu.
Ten argument jest w pewien sposób zrozumiały, jednakże traci jakikolwiek sens w kontekście głośnej sprawy baru mlecznego „Prasowy”, kiedy po jego zamknięciu podniosły się krzyki, że postępujące na ulicy zmiany nie dają żyć mieszkańcom, którzy nie potrzebują przecież na każdym kroku banków, tylko taniego jedzenia. Istnieje jednak wiele protestujących przeciwko Biedronce osób, które jednocześnie wciąż płaczą po Barze Prasowym. Dodatkowo wbrew powszechnej opinii wcale nie zamknęło go miasto, tylko odchodząca na emeryturę właścicielka, która według władz wcale nie musiała płacić zaporowego czynszu, a wręcz przeciwnie, specjalnie go dla niej obniżono. Jednakże obrońcy szczęśliwie dopięli swego i bar ma zostać ponownie otwarty w pierwszym kwartale 2013 roku.
Sprzeczne opinie dotyczące wizji dalszego rozwoju Marszałkowskiej zmuszają do zastanowienia się jaka faktycznie powinna być i dla kogo: dla swoich mieszkańców, czy dla całego miasta i przybywających turystów? Z jednej strony jest trzonem Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, z drugiej natomiast stanowi jedną z głównych, reprezentacyjnych arterii miasta, która ciągnie się przez prawie cztery kilometry: od placu Unii Lubelskiej, aż po Plac Bankowy.
Chińskie jedzenie i sznurowadła
Tymon Grabowski, wychowujący się przy Marszałkowskiej prawie dwadzieścia lat mówi o tym, jak było dawniej: „Nikt nie dziwił się straganom, które równym rzędem stały przez całą długość mniej więcej od ulicy Żurawiej aż do Świętokrzyskiej – wspomina - można tam było kupić wszystko, od sznurowadeł po warzywa. Później stragany powoli wykruszały się na skutek zmasowanych ataków Straży Miejskiej, a ich miejsce zajęły kioski ze wszystkim, co da się sprzedać. W pewnym momencie zajmowały one chodnik przed niektórymi posesjami oraz cały plac Zbawiciela. Można tam było kupić zarówno chińskie jedzenie wyjątkowo pośledniego sortu, jak i wzmacniacz do gitary. Pewnego dnia wszystkie kioski usunięto w ramach czyszczenia przestrzeni miejskiej i dziś na Marszałkowskiej trudno nawet kupić bilet autobusowy.”
Zapytany o miejsca, które najlepiej pamięta mówi o sklepie płytowo-kasetowym tuż przy kinie Polonia, gdzie można było za grosze kupić pirackie kasety z najnowszymi hitami Ace of Base lub Dr. Albana, które były oficjalnie wystawione w szklanej ladzie. Na Żurawiej, kilka metrów od Marszałkowskiej swój sklep z instrumentami muzycznymi miał przez lata Zbigniew Hołdys, który zaczynał od budy na Jelonkach, a z Marszałkowską w końcu przegrał i w tym miejscu znalazł się oczywiście bank.
Ulica jest prawie pusta
„W 1993 r. przejście chodnikiem od Nowogrodzkiej do Placu Konstytucji oznaczało poruszanie się w ciągłym tłoku. Teraz momentami nie ma nikogo oprócz emerytów i gimnazjalistów. Gdzie popełniono błąd? Przede wszystkim w tym, że zdaniem ludzi odpowiedzialnych za doprowadzenie Marszałkowskiej do obecnego stanu, ulica wtedy jest luksusowa i prestiżowa, kiedy jest na niej mnóstwo pustej przestrzeni. Wielkie, niepotrzebne nikomu chodniki. Wielkie, niezagospodarowane place. Wszystko pozastawiane i pogrodzone, żeby nie chodzić, albo tym bardziej wjechać samochodem” - mówi Tymon. Na problem z dojazdem do punktów usługowych żalą się także ich właściciele.
Pracujący przy ulicy Marszałkowskiej od 33 lat, zegarmistrz Witold Walczak wymieniał problematyczny dojazd i brak parkingu dla klientów jako jeden z głównych problemów. Do pozostałych z jakimi muszą się zmagać małe, rodzinne biznesy na Marszałkowskiej (oprócz oczywistego zjawiska ich wymierania w związku z ciągłą ewolucją zasad rządzących konsumpcją) według niego należą: coraz wyższe komorne, brak odpowiedniego nadzoru straży miejskiej i podwyższony chodnik, który uniemożliwia osobom niepełnosprawnym dostać się do jego malutkiego lokalu.
Pracownicy zakładu fryzjerskiego mieszczącego się w tym samym, typowym MDM-owskim budynku, również nie ukrywają, że ich lokalizacja mimo dawnej świetności, teraz jest tylko utrudnieniem. Dodatkowo uważają, że w momencie kiedy istnieją przy Marszałkowskiej już od ponad pięćdziesięciu lat miasto powinno ich wspierać. „Zamiast tego w 2010 roku przyszła podwyżka czynszu, na którego pokrycie przeznaczamy prawie cały nasz dochód” - mówi Zygmunt Niewęgłowski, który w zakładzie pracuje już 40 lat. Wtóruje mu Piotr Smolis twierdząc, że jakby było mało, w ostatnich latach liczba klientów dramatycznie się zmniejszyła. Prawdopodobnie dlatego, że nawet mieszkającym obok ludziom dużo łatwiej pójść do fryzjera w centrum handlowym, gdzie przy okazji mogą załatwić resztę swoich spraw, a na to nie pozwala im naszpikowana bankami Marszałkowska.
W stronę nowego
Pojawiają się inicjatywy próbujące zmienić kształt ulicy. Należy do nich „Aleja Marszałkowska”, która jest projektem Forum Rozwoju Warszawy. Do najważniejszych postulatów Forum należy m.in. harmonijna zabudowa przestrzeni Placu Defilad i przestrzeni nad stacją metra „Świętokrzyska”, stworzenie nowej, wysokiej jakości tkanki miejskiej zieleni, stworzenie charakterystycznego stylu ulicy poprzez ujednolicenie form małej architektury i wprowadzenie form sztuki ulicznej, renowację architektury połączoną z przywracaniem przedwojennych elewacji, a przede wszystkim – zmiany prawno-administracyjne stymulujące restrukturyzację gospodarczą strefy przyziemia. Wizja jest tak samo piękna, jak utopijna.
Gdzie jest ten luksus?
W tej chwili jednak jeden z głównych traktów stolicy staje się dziwną mieszkalno-biznesową hybrydą. Dążenie do stworzenia nowej, prestiżowej Marszałkowskiej sprawiło, że powstała ulica przy której zarówno niewygodnie się mieszka, jak i wcale nie czuje się jej „luksusu”. A przede nie czuje się tu życia. Na tyle, że poza Placem Zbawiciela nie istnieje już chyba nic, co mogłoby komuś przeszkadzać. Nie ma ani krzyczących grupek piątkowych rozbitków, ani robót drogowych, ani szeroko niosących się dźwięków muzyki, która kiedyś była grana z megafonów na Placu Konstytucji, co dziś patrząc na to miejsce trudno sobie wyobrazić.
Kto wpadł na pomysł wytworzenia ulicy luksusu w miejscu zamieszkiwanym głównie przez starszych ludzi, którzy przez niemal sześćdziesiąt lat zestarzeli się wraz z nim? „Wymóg czasów”, któremu w dodatku uprzejmie pomogły władze miasta zapominając, że na Marszałkowskiej także żyją zwyczajni mieszkańcy. I gdyby nie ostatni bar mleczny, poza domem żywiliby się tylko sushi i kawą za 15 złotych, jak w amerykańskich serialach o prawnikach.