Po latach pojechałem nad wodę i mam dość. Nie ma nic gorszego niż wakacje z Polakami
redakcja naTemat.pl
22 czerwca 2022, 15:46·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 czerwca 2022, 15:46
Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędzałem czas nad wodą. W tym roku postanowiłem zrobić sobie jednodniowe wakacje nad miejskim kąpieliskiem. Słońce, dzika zieleń, grupa bliskich przyjaciół – brzmi jak bajka, prawda? I byłoby nią, gdyby nie... Polacy.
Pierwszy weekend w tym roku, który upłynął pod znakiem upałów. No aż prosiło się o zaplanowanie wypadu ze znajomymi. Zebraliśmy grupę i zaczęliśmy myśleć, jak możemy spędzić "jednodniowe wakacje". Kąpielisko było oczywistym wyborem biorąc pod uwagę prognozy pogody.
Pojechałem z przyjaciółmi i mam dość. Nie ma nic gorszego od Polaków nad wodą
I tu zaczęły się schody. Mamy ograniczone możliwości finansowe, jeden upalny dzień do wykorzystania, a wszędzie roi się od Polaków. Wszystkie kąpieliska w Warszawie odpadają. W stolicy szanse na chwilę spokoju nad wodą są równe zeru.
No chyba, że jesteście tym typem "imprezowicza", który razem z kolegami daje Trzaskowskiemu tysiąc powodów do zakazania picia nad Wisłą. W takim przypadku nie tylko znajdziecie okazję do relaksu, ale i do "dobrej" zabawy.
Ale do rzeczy! Wybraliśmy kąpielisko w Zielonce. Daleko od Warszawy, ale można sprawnie przedostać się samochodem. Żeby zminimalizować szanse na spotkanie lokalnej dziatwy, dresów i awanturujących się rodzicow postawiliśmy na kąpielisko niestrzeżone.
Na początku złapał mnie delikatny nerw. Im bliżej miejsca docelowego byliśmy, tym więcej pojazdów stawało na naszej drodze. Obawy o spaleniu miejscówki na szczęście się nie potwierdziły.
Zaszyliśmy się w szuwarach, rozłożyliśmy koc przed samym wejściem do wody, nasmarowaliśmy się kremem z filtrem i mogliśmy cieszyć się chwilą. Niestety, moje szczęście nie trwało długo.
Alkohol, wymioty i mężczyźni
Wchodzę do wody i pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to dwie puste butelki po browarze, dryfujące w zaroślach. Zapomniałem, że żyjemy w kraju, gdzie alkohol zaatakuje cię nie tylko na stacji benzynowej, ale także w metrze, na przystanku i... w wodzie.
Chwilę później naszą miejscówkę wyhaczył kompletnie nawalony typ. Uznał, że genialnym pomysłem będzie zbiegnięcie z górki prosto do lodowatej wody. Kilka sekund później leżał twarzą w błocie tuż obok naszego koca.
Kiedy udało mi się uspokoić, skupić się na szumie drzew, śpiewie ptaków i dobiegających z oddali okrzykach dresów, dostałem wiadomość od mieszkającej w Zielonce siostry ciotecznej. "Wczoraj, jak byłam tam na spacerze, to koleś wymiotował do wody" – czytam.
Wymioty z pewnością spowodowało zatrucie sałatką.
Godzina 16.00 – wychodzimy z wody i zmierzamy do auta. Żeby do niego dojść musimy minąć rzeszę pijanych ludzi. Przekrój społeczny? Dresiki, które zapomniały, że GTA to gra, a nie otaczający ich świat oraz matki z dziećmi. W skrócie – Polska w pigułce.
Gdyby wtedy na kąpielisku doszło do pokazowego morderstwa, nikt nie mógłby złożyć wiarygodnych zeznań. W zasadzie to wszyscy byli tak pijani, że pewnie nikt by nie zauważył.
Na krótkim odcinku zaczepiło nas dwóch facetów. Pierwszy bełkocząc usilnie próbował nawiązać kontakt z psem naszego przyjaciela. Drugi podszedł do koleżanki i zaczął patrzeć jej w piersi, bezczelnie pytając, czy może pooglądać jej tatuaże (hehe wiecie, taka zasłona dymna, na pewno sie nie skapnie, gdzie naprawdę chce popatrzeć).
Nikt nie zniszczy ci odpoczynku tak, jak Polacy
Pozwolicie, że o słynnym załatwianiu potrzeb w wodzie już nie wspomnę. To jednak ciekawe, że oficjalnie wszyscy to krytykujemy, a zjawisko wciąż jest powszechne, jeśli nie nagminne.
Miejskie kąpieliska z założenia miały być genialnym rozwiązaniem dla osób, które szukają scenariuszy spędzenia lata lub weekendu w mieście. W praktyce stały się enklawą dla osób, które nie potrafią zachować się w miejscu publicznym.
I nie, nie chodzi o to, że osoby spędzające czas nad wodą mają odpoczywać w milczeniu i bez alkoholu. Ale wymioty, sikanie i wrzucanie butelek do wody, zaczepianie innych dziewczyn etc. można by sobie odpuścić.
I szczerze powiem, nie dziwi mnie, że nikt nic z tym nie robi. Nie wiem, czy mamy wystarczającą liczbę "dołków" i "wytrzeźwiałek". Swoją drogą, gdyby służby postanowiły zatrzymać któregoś z bardziej dokazujących plażowiczów, moglibyśmy zostać świadkami wakacyjnego wydania zamieszek w stylu Marszu Niepodległości.