„Nie ma Bożego Narodzenia bez „Last Christmas”. „Ta piosenka nigdy mi się nie znudzi. Co roku cieszy jak pierwszy śnieg”. Świąteczny przebój Wham! od prawie 30 lat pojawia się w rozgłośniach wraz z pierwszym oznakami zimy. Piosenka, która ani w warstwie melodycznej, ani tym bardziej tekstowej niczym specjalnie nie zaskakuje, od lat nie schodzi z list przebojów. Czyżby chłopakom z Wham! udało się stworzyć ponadczasowy hit?
George Michael przyznał w jednym z wywiadów, że dzięki „Last Christmas” nie będzie już musiał pracować do końca życia. Nic dziwnego. Prosta piosenka opowiadająca o złamanym sercu od prawie dwudziestu lat jest obowiązkowym repertuarem wszystkich około bożonarodzeniowych spotkań i sytuacji. Wham! słychać w radio, w sklepie i na facebooku. Niezależnie od tego, czego słuchamy na co dzień, prawie każdy raz w roku łapie się na tym, że uśmiecha się, nucąc pod nosem nieśmiertelne „I'll give it to someone special”. Co takiego jest w piosence, która mimo że wkurza i złości, potrafi wywołać prawdziwe wzruszenie?
– Popularności tego utworu trzeba dopatrywać w jego w prostocie – mówi Dynamitri, dziennikarz muzyczny i bloger naTemat. – Po pierwsze opowiada o Świętach, choć tylko powierzchownie, bo głównie chodzi tutaj o złamane serce i przerwaną miłość. Po drugie, pod kątem tekstu jest jak yin i yang – daje nadzieja na lepsze jutro, ale też pokazuje zemstę na niewdzięcznej, drugiej połówce. Muzycznie zaś to prosty, syntezatorowy aranż, który ociera się gdzieś o wczesną muzykę chodnikową, prekursora disco-polo pod względem czysto brzmieniowym i strukturalnym. To powtarzane, przez 3 minuty, cztery akordy: D-Bm-Em-A, których progresja jest przyjemna dla ucha - co, w połączeniu z odpowiednim aranżem pełnym tropów kojarzonych powszechnie ze świętami (dźwięki tamburynu, dzwonki, elektroniczne pianino) zapewnia temu utworowi długowieczność – dodaje dziennikarz.
Nie ma cię w MTV, nie istniejesz
Czy jednak sukces tej piosenki, to na pewno tylko zgrabne połączenie czterech akordów, czy może raczej świetnie skrojona akcja promocyjna? O „Last Christmas” mówi się ponadczasowy przebój, evergreen. Czy jednak ta kategoria w muzyce popularnej rzeczywiście ma rację bytu? Wątpi w to szczerze Przemysław Gulda, dziennikarz muzyczny i bloger naTemat, który sugeruje, że świąteczny hit swoje powodzenie zawdzięcza wyłącznie stacjom radiowym, które w okresie przed świątecznym do nieprzytomności maglują go na antenie.
– O ponadczasowości muzyki popularnej decyduje niestety tylko komputer, który układa rotację radiową – tłumaczy Gulda. – Przebój to nic innego, jak piosenka, która ma wysokie słupki słuchalności. A to, że ją lubimy, wcale nie znaczy, że jest dobra, tylko, że udało jej się dostać do masowej rozgłośni. Oczywiście nie każda piosenka może być hitem. Żeby coś „poszło” w radiu musi być przyjazne i łatwe w odbiorze. Trudno jednak stawiać na jednej półce chociażby sukces utworów Mozarta z piosenką zespołu Wham!. Dawniej melodia sama walczyła o popularność, dziś za każdym artystą stoi tłum menagerów, których jedynym celem jest wylansowanie danego utworu – przyznaje z bólem recenzent.
Zawsze na czas
Oczywiście obecność w mediach jest bardzo istotna. Trudno jednak powiedzieć, że tylko od niej zależy powodzenie utworu. W końcu dobrych piosenek powstaje setka, ale tylko niektóre z nich żyją, tak jak chociażby utwory Queen czy Beatlesów, po kilkadziesiąt lat. Przebój Wham! Na pewno w dużej mierze zawdzięcza swoje powodzenie chociażby obecności na MTV, które kiedyś było jedną z niewielu stacji muzycznych, ale trudno uwierzyć, że jest to jedyny powód, dla którego piosenka wciąż wraca na listy przebojów.
– To kwestia odpowiedniego czasu, kiedyś było po prostu łatwiej wylansować przebój, bo te same media, jak choćby MTV, docierały do wszystkich, na całym globie – tłumaczy Jarek Szubrycht, redaktor naczelny portalu T-Mobile Music. – Możliwość wariacji w obrębie skali jest ograniczona, do tego pewnie rozwiązania brzmieniowe już się zużyły, wiec coraz trudniej o odświeżającego nowości. Ponadczasowość przeboju jest też mocno związana z kontekstem historycznym. Trudno powiedzieć, czy Beatlesi byliby tak popularni do dziś dnia, gdyby nie fakt, że ich utwory powstały w momencie gigantycznych przemian polityczno–społecznych. Oczywiście nie odbieram ich piosenkom genialności, ale warto pamiętać, że sukces zwykle ma kilku ojców – dodaje z przekąsem Szubrycht.
Melodia czy sentymenty?
Na popularność „Last Christmas” składa się wiele czynników. Melodia, promocja, uniwersalne przesłanie i świąteczne konotacje. Czy jednak to wszystko wystarczy, żeby nazwać utwór ponadczasowym? Czy ta kategoria w ogóle ma rację bytu w muzyce popularnej, która jak wiadomo rządzi się w dużej mierze tylko i wyłącznie modą?
– W moim odczuciu minęło jeszcze za mało czasu, żeby można było nazwać coś ponadczasowym – tłumaczy Szubrycht. – Przeboje, we współczesnym rozumieniu tego słowa, powstały w czasach obecnie żyjących ludzi. Trudno więc powiedzieć, czy wracamy do nich dlatego, że są tak udane, czy raczej z sentymentu. Potrzeba jeszcze kilku pokoleń, żeby to sprawdzić. Nie wiem czy Wham! jest zespołem, który zapadnie nam na dłużej w pamięć. Natomiast śmiało mogę ręczyć za chociażby Beatlesów, Boba Dylana czy Led Zeppelin.
– Długie życie "Last Christmas" wiąże się nie tyle z jakością samego utworu, co z lenistwem tych, którzy serwują nam piosenki przed Bożym Narodzeniem. Mając nas za stado inżynierów Mamoniów, którzy lubią tylko to, co znają, otwierają pudełko z napisem "świąteczne" i wypuszczają z niego, co tam mają. A jest to pudełko, w którym rzadko się sprząta. Bo i po co? "Last Christmas" i jemu podobne wpisały się przecież pięknie w sam charakter Świąt, rządzonych rytuałami. Starymi - jak choinka, wieczerza wigilijna czy kolędowanie i tymi świeższymi, jak "Kevin sam w domu" czy przebój Wham! właśnie. A rytuałów się nie zmienia, rytuały się powtarza – przekonuje dziennikarz.