Starsi kibice pamiętają, jak w końcówce spotkania biegł z piłką do narożnika, by zyskać na czasie. To było jego firmowe zagranie. Jego autor, Włodzimierz Smolarek, właśnie od nas odszedł. Miał 54 lata.
Dynamiczny skrzydłowy, człowiek, który w swoich czasach do perfekcji opanował sztukę dryblingu. Mijał rywali, nie bał się ich.
Pochodził z Aleksandrowa Łódzkiego. Grał w Widzewie Łódź i Legii Warszawa. Z pierwszą z tych drużyn dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo kraju. Wygrał też krajowy puchar. Zobacz fragment meczu Polska-NRD z 1981 roku
Pozwolono mu odejść za granicę. Najpierw był Eintracht Frankfurt, a potem Holandia. Najpierw Feyenord Rotterdam, potem FC Utrecht. W każdej z tych drużyn prezentował się co najmniej solidnie.
Na mistrzostwach świata zagrał dwukrotnie. W 1982 roku w Hiszpanii Polacy z nim w składzie zajęli 3. miejsce. W 1986 roku w Meksyku zdobył zwycięską bramkę w meczu z Portugalią. Po dwudziestu latach, na Stadionie Śląskim w Chorzowie dwa gole wbił Portugalczykom jego syn, Ebi, tworząc tym samym piękną futbolową historię.
Od pewnego czasu Smolarek senior przebywał w Holandii, gdzie szkolił drużyny juniorskie.
Ponad miesiąc temu do niego zadzwoniliśmy, pytaliśmy o syna. Stwierdził, że ewentualna gra w Legii Warszawa byłaby dla Ebiego zaszczytem. Mówił, że jego syn, po fatalnych doświadczeniach, na pewno nie pójdzie do Polonii Warszawa.