"Dlaczego wzięłaś na imprezę swojego dziadka?" Tak wygląda międzypokoleniowa przyjaźń
Alicja Skiba
17 lipca 2022, 07:09·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 17 lipca 2022, 07:09
Młodzi szaleją, starzy siedzą i narzekają. Moje obserwacje są zupełnie inne: to właśnie starzy cieszą się życiem, a młodzi siedzą i narzekają. Od ilu to już moich rówieśników (ok. 30 lat) słyszałam, że jeśli budzą się rano i ich nic nie boli, to mają wrażenie, że nie żyją. Być może remedium na ten błędny tok myślenia jest przyjaźń z osobami ze starszych generacji. Przede wszystkim po to, by konfrontując się z ich energią i wiedzą zrozumieć, jakimi klaunami jesteśmy, kiedy tak mówimy.
Nasze spotkania niemal zawsze przebiegają według utartego schematu. Umawiamy się przykładowo na 13.00. Zapewniam ją pięćdziesiąt razy, że tym razem dotrę na czas. Mam dobre intencje, ale i tak czort z tym: docieram z zadyszką, spocona, pomstująca na świat i po kłótni z potrąconym w biegu przechodniem. Widzę ją już z daleka, ciężko nie rozpoznać. Kruczoczarne długie włosy, suknia w stylu boho, w żywych kolorach i w fantazyjne wzory. Ma w sobie coś zarówno z Maryli Rodowicz, jak i Kaliny Jędrusik.
Podbiegam skruszona i dostaję reprymendę. Na szczęście atmosfera szybko się rozluźnia a mi odpuszcza stres, spowodowany przez kociokwik związany z nieudolną próbą dotarcia na czas. Po tym, jak się rozstajemy, jestem pełna energii i optymizmu, po których naturalnie po kilku godzinach nie ma śladu, ale dobre i to.
Krystyna, moja bliska przyjaciółka, ma 63 lata. Wielu moim znajomym rówieśnikom wydaje się szokujące, że zadaję się z osobą z pokolenia moich rodziców i chodzę z nią na imprezy, które trwają do późna. Krystyna uwielbia tańczyć i niemal codziennie przeczesuje Facebooka patrząc, gdzie można iść na potańcówkę w weekend. Najbardziej lubi rytmy bałkańskie, latino jest drugie w kolejności.
Na parkiecie jest pierwsza i podczas gdy inni wciąż są na etapie nieśmiałego podrygiwania, ona — całkowicie trzeźwa — zmysłowo się porusza i nie przeszkadza jej, że jest w centrum uwagi. Właściwie to bardzo jej się to podoba. Nie musi czekać długo na efekty. Dwadzieścia minut i adoruje ją co najmniej trzech kawalerów. Idzie jej pod tym względem znacznie lepiej niż mi. Kiedy wracamy o piątej rano, ma zapisane numery telefonów pięciu zauroczonych nią młodzieńców, do żadnego nie dzwoni.
Co robi w życiu Krystyna? Jest już na emeryturze, zajmuje się działką, a do 50. roku życia była księgową w dużej firmie. Ubierała się szaro, nie miała pewności siebie i robiła to, co jej kazano i się temu nie sprzeciwiała. Wyznała mi, że przełom nieoczekiwanie nastąpił, kiedy wyrzucili ją z pracy. Wtedy narodziła się prawdziwa Krystyna — kolorowa, dumna i seksowna.
Często jej mówię, że w wieku 28 lat spuściłam w kanalizacji moje życiowe szanse, a ona robi mi wtedy długi wykład, który zaczyna od sakramentalnej sentencji "życie może się zacząć nawet po 50-tce". Zachęca mnie do podejmowania odważnych decyzji i zapewnia, że wiele przede mną. Nie do końca jej wierzę, ale na pewno podnosi mnie to na duchu.
Mimo że nie zachowuje się jak stereotypowa przedstawicielka generacji X, nie można jej określić "dzidzią piernik". Nie wypiera się swojego wieku, nie zamierza być młodzieńcza na siłę. Otacza się zarówno młodymi, jak i starszymi osobami, ze wszystkimi odnajduje wspólny język. Powaga sama w sobie nie jest dla niej wyznacznikiem dojrzałości i tyle.
Na Krystynę trafiłam przypadkiem, to znajoma znajomej z jogi. Pojawiła się na mojej domówce, chwilę porozmawiałyśmy, od razu się wyczułyśmy i została. Jest jedyną osobą, od której lubię dostawać mema "Miłego dnia i smacznej kawusi".
31-letnia Agnieszka uważa, że warto było wykosztować się na kurs mindfulness. Z oczywistych względów, bo teraz bardziej panuje nad nerwami, ale także dlatego, że poznała tam 64-letnią Irenkę. Białowłosa kobieta w kolorowych luźnych ubraniach przykuła jej uwagę od pierwszych zajęć.
- Zaciekawiła mnie ekscentrycznym stylem — opowiada Agnieszka. Po kilku sesjach zagadała ją i szybko zorientowała się, że ona i kobieta w wieku jej matki mają bardzo podobne doświadczenia życiowe.
- Powiedziała mi, że przeczuwała od początku, że powinna mnie poznać — dodaje Agnieszka. Od tamtej pory spędziły długie godziny na rozmowach o duchowości i psychologii. Irena często podsuwa jej tytuły do przeczytania, ostatnio była to "Biografia milczenia" Pabla d'Orsa o medytacji.
- Wszystko ją fascynuje. Nie przestaje się rozwijać, ale nie traktuje tego jak obowiązku, tylko jako przygodę - mówi z wyraźnym podziwem Agnieszka.
Irena jest malarką. Nie tworzy na mniejszych płótnach niż 90 na 90 cm. W całym mieszkaniu znajdują się jej obrazy, trochę podobne do dzieł Wojciecha Fangora, ale w bardziej agresywnych barwach. O co w nich chodzi? - Być może o coś z duchowością i poszerzaniem granic umysłu, ale ciężko stwierdzić. Lubię jej wyczucie estetyki, to na pewno — stwierdza Agnieszka.
Młoda kobieta podziwia asertywność 64-latki w stawianiu swoich granic. Jak mówi, obserwując Irenę, czuje inspirację do tego, by się nie poddawać i walczyć o swoje, nawet kiedy już całkowicie nie ma siły.
Agnieszka odwiedziła kiedyś Irenę, gdy miała parszywy humor. Starsza o generację przyjaciółka, zamiast pocieszać, zaczęła ją uważnie wypytywać, co ostatnio czytała i oglądała. 31-latka zorientowała się, że wszystko dotyczyło tematyki wojennej. Irena chciała jej pokazać, że Agnieszka rozkręciła swój zły humor książkami i filmami. - Faktycznie coś w tym jest - stwierdza dziewczyna.
- Nie wiem właściwie, co jej daje przyjaźń ze mną. Ciągle ma głowę w chmurach i kiedy skądś wychodzimy, to niemal zawsze zabieram rzeczy, które zostawiła na stoliku. Może o to chodzi? - zastanawia się młoda kobieta.
Mało kto budzi taką konsternację jak przyjaciel Julianny. - Dlaczego przyszłaś na imprezę ze swoim dziadkiem? - 29-latka słyszy zarówno od znajomych, jak i przypadkowych osób.
Siwy jak gołąbek 80-latek w klubie to niecodzienny widok. Jeszcze bardziej niecodziennym widokiem jest siwy jak gołąbek 80-latek, który o 3:00 nad razem wchodzi na stół w warszawskim Barze Studio i śpiewa na całe gardło "Felicita". - Złaź pan — oburza się ochroniarz, podczas gdy inni biją brawo.
Julianna poznała Renato, temperamentnego sycylijskiego dziadka, kiedy pojechała z przyjacielem (w jej wieku) na Azory. Starszy pan był na wycieczce z kilkoma znajomymi, zatrzymał się na tym samym kampingu co Julianna. Podobnie jak w przypadku moim i Agnieszki: poszło szybko, natknęli się na siebie i kliknęło. Chodzili wspólnie po wodospadach na wyspie Flores i polubili na tyle, że od 6 lat utrzymują regularny kontakt.
Renato, mieszkający na co dzień pod Syrakuzami na Sycylii, to emerytowany nauczyciel chemii. Obecnie skupia swój nadmiar energii na pracy na rzecz ochrony środowiska. "Ramoscello" (wł. "gałązka") to nazwa organizacji, którą założył i w ramach której on i wolontariusze m.in. sadzą drzewa i opiekują się lasami.
- Ale przede wszystkim Renato kocha, kocha, kocha podróże — ekscytuje się Julianna, która sama zjechała pół świata.
- Bawił mnie od samo początku. Nie mogłam się nadziwić jakim cudem osoba w jego wieku ma tyle dziecięcej energii — wspomina.
Julianna podziwia Renato za to, że nie obchodzi go opinia innych. Chodzi na imprezy, fałszuje na karaoke, i tak jest gwiazdą.
Sycylijczyk nauczył ją, że nie należy przejmować się wiekiem. - Po co uważać, że coś nam nie wypada, lepiej cieszyć się życiem — mówi Julianna.
Czasami jednak Renato zapomina, że, mimo że w środku jest 20-latkiem, to dalej tkwi w 80-letnim ciele, które jest poddane okrutnym prawom natury. - Chce się zapuścić sam do Amazonii. To średni pomysł — stwierdza sceptycznie młoda kobieta.
Wiele razy słyszałam opinię, że najlepszych przyjaciół spotyka się w liceum, a potem ciężko o nawiązywanie wartościowych relacji. To hermetyczny sposób myślenia i serdecznie współczuję tym, którzy go podzielają. Kompletnie ignorujący to, jak ewoluuje osobowość i zmieniają się priorytety życiowe. Zalatuje również "ageismem", ponieważ z góry zakłada, że powinniśmy się trzymać w zamkniętym gronie rówieśników. A w takich zamkniętych gronach po dłuższym czasie niemal zawsze wytwarza się ferment.
Przyjaźń międzypokoleniowa jest możliwa, o ile jest się w stanie wyjść poza bańkę "boomerów", "millenialsów", czy "zetek". Pokuszę się o opinię, że nawet bardziej wartościowa, bo — proszę mi wybaczyć komunał — głupi młodzi potrzebują mądrych starszych, żeby ewoluować a z kolei starsi młodzieńczej energii, żeby dłużej zachowywać zdrowie. Chociaż w przypadku Krystyny, Ireny i Renato, to raczej my, młokosy, jesteśmy wypranymi z wigoru tetrykami. I powinniśmy się tego wstydzić.