nt_logo

Obejrzałam "najobrzydliwszy film roku". Oto co myślę o "Zbrodniach przyszłości" [RECENZJA]

Maja Mikołajczyk

25 lipca 2022, 20:10 · 4 minuty czytania
David Cronenberg po latach pokazał dzieło, którego część festiwalowej publiczności w Cannes nie zaszczyciła obecnością do końca seansu, a reszta nagrodziła kilkuminutowym aplauzem. W "Zbrodniach przyszłości" kanadyjski reżyser powraca bowiem do estetyki horroru cielesnego, z której jest najbardziej znany. Czy na nowym filmie Cronenberga faktycznie aż tak trudno wysiedzieć?


Obejrzałam "najobrzydliwszy film roku". Oto co myślę o "Zbrodniach przyszłości" [RECENZJA]

Maja Mikołajczyk
25 lipca 2022, 20:10 • 1 minuta czytania
David Cronenberg po latach pokazał dzieło, którego część festiwalowej publiczności w Cannes nie zaszczyciła obecnością do końca seansu, a reszta nagrodziła kilkuminutowym aplauzem. W "Zbrodniach przyszłości" kanadyjski reżyser powraca bowiem do estetyki horroru cielesnego, z której jest najbardziej znany. Czy na nowym filmie Cronenberga faktycznie aż tak trudno wysiedzieć?
"Zbrodnie przyszłości" – recenzja nowego filmu Davida Cronenberga. [RECENZJA] Fot. kadr z filmu "Zbrodnie przyszłości"

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

  • "Zbrodnie przyszłości" to najnowszy film Davida Cronenberga, jednego z ojców gatunku, jakim jest body horror.
  • W najnowszym dziele kanadyjskiego reżysera wystąpili: Viggo Mortensen ("Green Book"), Léa Seydoux ("Życie Adeli – Rozdział 1 i 2") oraz Kristen Stewart ("Spencer").
  • Horror Cronenberga po pierwszych pokazach został okrzyknięty przez media "najobrzydliwszym filmem roku". Czy faktycznie na seansie "Zbrodni przyszłości" tak trudno wysiedzieć?

Ten paskudny David Cronenberg

David Cronenberg przez osiem lat pozostawał w ukryciu, ale gdy w końcu powrócił, to w starym dobrym stylu. Kanadyjski reżyser bowiem na lata porzucił body horror, czyli gatunek, który zapewnił mu sławę, i próbował swoich sił m.in. w dramacie ("Mapy gwiazd"), thrillerze science fiction ("Cosmopolis"), dramacie biograficznym ("Niebezpieczna metoda") czy kinie gangsterskim ("Wschodnie obietnice").

W "Zbrodniach przyszłości" Cronenberg ponownie sięga po konwencję horroru cielesnego (pierwszy raz od czasu wydanego w 1999 roku "Existenz") i wszystkich swoich obsesji dotyczących ludzkiego organizmu i wpływu technologii na jego funkcjonowanie. Naczelny obrazoburca z Kanady znów zszokował wielu widzów (którzy wyszli z sal kinowych jeszcze przed zakończeniem seansu) i tylu samu zachwycił – oni nagrodzili "Zbrodnie przyszłości" kilkuminutowym aplauzem na festiwalu filmowym w Cannes. Która część widowni miała rację?

"Zbrodnie przyszłości", czyli kiedy przemoc podnieca

Akcja nowego filmu Cronenberga osadzona jest w przyszłości, w której ludzie nie czują już bólu, a ciała części z nich wytwarzają nowe organy wewnętrzne. Sztuką stały się makabryczne performansy, w których na oczach podnieconej publiczności przeprowadzane są skomplikowane zabiegi chirurgiczne.

Legendarnymi wręcz artystami w tej dziedzinie są Saul Tenser (Viggo Mortensen) oraz Caprice (Léa Seydoux), jednak nawet oni będą mieli wątpliwości co do autopsji na żywo zmodyfikowanego wewnętrznie martwego chłopca.

Ta fabuła nie bez przyczyny brzmi znajomo – Cronenberg już w 1996 roku w filmie "Crash: Niebezpieczne pożądanie" eksplorował powiązanie pomiędzy podnieceniem a przemocą, jednak w swojej starszej produkcji seksualnymi obiektami zastępczymi uczynił ryzykowną jazdę samochodem oraz nagrania z drastycznych wypadków. Tym razem Kanadyjczyk wykorzystał również ten sensualny motyw, by wygłosić komentarz dotyczący roli artysty i jego sztuki.

"Tenser [bohater grany przez Viggo Mortensena – przyp. red.] jest tak naprawdę awatarem, szablonem lub modelem artysty, który faktycznie daje wszystko, co może dać, otwierając się i dając to, co jest najgłębszą, najbardziej intymną częścią siebie ukrytą w środku" – powiedział Cronenberg w wywiadzie udzielonym "Variety". "Oferuje to swoim widzom i dlatego jest niezwykle podatny na kpiny, odrzucenie, niezrozumienie, gniew. A dla mnie jest to model prawdziwego artysty z pasją" – dodał.

Artysta literalnie ukazujący swoje wnętrzności publiczności nie jest szczególnie odkrywczą poznawczo figurą, chociaż Cronenberg też nigdy nie kreował się na twórcę subtelnego w metaforach, a raczej uderzał w proste, acz szokujące porównania rodem z kina klasy B.

Nawet jednak jeśli "Zbrodnie przyszłości" niedomagają momentami koncepcyjnie, to całość i tak udaje się udźwignąć wizjonerskiej wyobraźni Cronenberga. To już kolejny wykreowany przez niego świat, od którego nie można oderwać wzroku, przez charakterystyczne dla estetyki Kanadyjczyka wyjątkowe połączenie elementów organicznych z syntetycznymi (znanymi chociażby ze wspomnianego wcześniej "Existenz" czy "Wideodromu").

W samym centrum tego hipnotyzującego świata są Viggo Mortensen oraz Léa Seydoux, nieświadomie rywalizujący ze sobą o to, kto ma większą charyzmę i zdolność porywania publiczności. Żal jedynie Kristen Stewart, która po świetnej roli w "Spencer" u Cronenberga wypadła tak, jakby cofnęła się do czasów swoich aktorskich ze "Zmierzchu".

"Najobrzydliwszy film roku"?

Czy film Cronenberga faktycznie jest aż tak obrzydliwy? Nie będę kłamać – wrażliwszym widzom pewnie przewróci się w żołądku na widok lizania otwartych głębokich ran czy realistycznie wyglądających narządów wewnętrznych w scenach operacji, jednak osoby przyzwyczajone do stylu Kanadyjczyka raczej nie powinny wyjść z kina zszokowane.

Po seansie "Zbrodni przyszłości" nie należy spodziewać się pornografii przemocy rodem z "Piły" czy "Hostelu". Makabra w wydaniu tego filmu jest absolutnie cronenbergowska przez połączenie efektów praktycznych z komputerowymi, wyglądającymi jak żywcem wyjęte z filmów reżysera z lat 80.

Od czasu kiedy Cronenberg pokazał w 1975 roku swój pierwszy i praktycznie amatorski body horror "Dreszcze" minęło sporo czasu, a horror cielesny zdążył nawet wkroczyć na salony, co udowadnia ubiegłoroczny zwycięzca festiwalu w Cannes, czyli "Titane" Julii Ducournau.

W stosunku do swojej wcześniejszej twórczości czy współczesnych dokonań gatunku Kanadyjczyk nie zaprezentował nic odkrywczego, ale nawet jeśli "Zbrodnie przyszłości" nie wywołują trzęsienia ziemi, to wciąż są mesmerycznym widowiskiem, którego wcale nie trzeba się bać.