"(...) jak dzieci mają wiedzieć, że ojciec jest najważniejszy w domu? Po prostu dostaję największy kotlet podczas obiadu, jako pierwszy. Proste!" – to zdanie brzmi jak cytat z PRL-owskiej komedii, ale to autentyczny cytat gitarzysty Arki Noego i frontmana Luxtorpedy, czyli Roberta Friedricha, który padł wcale nie tak dawno temu, a teraz zyskał drugie życie. Jak w tym kraju może być normalnie, jeśli facet uzależnia swoje poczucie własnej wartości od kawałka mięsa na talerzu?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Robert Friedrich to gitarzysta Arki Noego i frontman Luxtorpedy.
Chrześcijański muzyk parę lat temu na konferencji "Odkrywamy ojcostwo" powiedział, że jego dzieci szanują go, gdyż dostaje "największego kotleta" jako pierwszy.
Czy takich wzorców męskości powinniśmy uczyć nasze dzieci?
Szacunek uzależniony od kotleta
Bartek Przybyszewski z Facebookowego bloga Liczne rany kłute dokonał ciekawego odkrycia. W odmętach internetu wygrzebał fragment konferencji "Odkrywamy ojcostwo", która odbyła się w 2014 roku.
Jednym z zaproszonych na nią prelegentów był Robert "Litza" Friedrich, niegdysiejszy członek heavymetalowego zespołu Acid Drinkers, a obecnie gitarzysta chrześcijańskiego zespołu dziecięcego oraz frontman Luxtorpedy. Artysta podzielił się tym, jak wspólnota neokatechumenalna odmieniła jego życie rodzinne.
Wśród opowieści o tym, jak szukał ratunku dla swojej rodziny w żywotach świętych, Friedrich zwrócił także uwagę na to, jak ważna jest kolejność... serwowania kotletów w domu oraz matka udająca przed dziećmi, że to ojciec ma zawsze rację.
"Będąc w tej rozpaczy trafiliśmy do wspólnoty neokatechumenalnej w parafii w Poznaniu. I to krok po kroku, rok po roku uczy mnie być ojcem. Po pierwsze widzę, jak moja żona zmieniła spojrzenie na mnie. Prosty przykład: jak dzieci mają wiedzieć, że ojciec jest najważniejszy w domu? Po prostu dostaję największy kotlet podczas obiadu, jako pierwszy. Proste! To są takie proste znaki!" – wyjawił tajemnice swojego domu muzyk.
"[Albo] że matka mówi: przyjedzie ojciec, to wam pokaże. Ona stara się, żebym ja był taką figurą w domu, która decyduje. Wiele razy jest mądrzejsza ode mnie i mogłaby zweryfikować to, co mówię, ale przy dzieciach tego nie robi. Dzięki jej postawie mój autorytet u dzieci jest taki jaki jest. Więc moje dzieci o wiele rzeczy mnie pytają" – dodał.
Prehistoryczne wzorce męskości
Dawno, dawno temu, kiedy cywilizacja jeszcze nie istniała, najważniejszym kapitałem była siła fizyczna, która pozwalała zapolować na zwierzę i nie dać się zabić, a biologicznie i statystycznie bardziej predysponowani fizjologicznie do jej posiadania byli mężczyźni. Kobiety miały swoje zajęcia w postaci zbieractwa i wychowywania dzieci, ale ich pozycja w hierarchii społecznej była dużo niższa.
W taki sposób najprawdopodobniej wytworzył się patriarchat, czyli system, w którym to mężczyzna dominuje i jest domyślną formą człowieka. Chociaż obecnie świat jest daleko mniej patriarchalny niż kiedyś, wciąż niestety nie pozbył się tego balastu – a takie wypowiedzi, jak ta Friedricha, podtrzymują iluzję, że w takim układzie sił jest coś wzniosłego i wspaniałego.
Jaki wzorzec męskości promuje wypowiedź chrześcijańskiego muzyka? Taki, w którym to mężczyzna zawsze powinien stać na piedestale, niezależnie od tego, jak bardzo w danej sytuacji byłoby to fałszywe wobec otoczenia (mowa tu o wątku żony udającej głupszą niż jest w rzeczywistości).
Potrzeba "dostawania największego kotleta" brzmi absurdalnie i śmiesznie, ale to, co się za nią kryje, bynajmniej takie nie jest. Wynika bowiem z niej, że wartość mężczyzny wciąż powinna być uzależniona od jego siły fizycznej, którą jest w stanie mu zapewnić właśnie ten kawałek padliny na talerzu.
Nie żyjemy już jednak w czasach prehistorycznych i wielkość muskuł nie ma i nie powinna już mieć takiego znaczenia, jak kiedyś (pomijam czyjeś preferencje estetyczne i to, jak lepiej czuje się we własnym ciele).
Współcześni mężczyźni zamiast tego powinni raczej uczyć się mówienia o własnych emocjach, opiekuńczości, empatii czy wrażliwości. Wzorzec męskości typu "macho" czy "samiec alfa", zgodnie z którym "bycie męskim" oznacza siłę, arogancję, dominację i agresję powinien odejść do lamusa, bo nie jest już naprawdę nikomu potrzebny.
"Dodatek do kotleta"
Na koniec pozwolę sobie jeszcze na osobisty wtręt: kiedy jeszcze w gimnazjum byłam osobą wierzącą i z tego powodu przystępowałam do bierzmowania, jedną z osób, z którą miałam zajęcia przygotowawcze do tego sakramentu, był właśnie "Litza".
Arka Noego wciąż była wtedy popularna, ale to nie było spotkanie z żadną "gwiazdą" – dla nas to był po prostu tata dzieciaków z naszej szkoły (Friedrich mieszkał lub wciąż mieszka w moim rodzinnym mieście).
I szczerze mówiąc zapamiętałam go jako raczej skromnego gościa, a nie despotę, oczekującego, żeby żona udawała przed dziećmi głupszą niż jest w rzeczywistości i za każdym razem częstowała go największym kawałkiem martwego zwierzęcia, ale może po prostu prelekcje, które nam wtedy dawał, wyparowały mi z głowy.
Chciałabym wierzyć, że to, co powiedział "Litza" w robiącej teraz karierę wypowiedzi, tak naprawdę stanowi w jego życiu jedynie "dodatek do kotleta", a mięsem mimo wszystko jest równe traktowanie bez względu na płeć, ale niestety, biorąc pod uwagę, jak doktryna chrześcijańska pozycjonuje kobiety w stosunku do mężczyzn, trudno mi w to uwierzyć.
Komunikat, jaki idzie w świat za tym wystąpieniem, jest jeden: mężczyzna tak jak lew powinien być królem dżungli, a kobieta ma mu pomagać w podtrzymywaniu tej iluzji. A ja w takim świecie żyć nie chcę.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.