Partia Viktora Orbána notuje coraz słabsze wyniki. Poparcie dla Fideszu w ostatnim czasie spadło o aż 12 punktów. Przewaga nad opozycją wynosi zatem już tylko 1 punkt procentowy. Wystarczyły trzy miesiące, aby tak się stało.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Spada poparcie dla Fideszu premiera Węgier. Między jego partią a opozycją jest już tylko jeden punkt procentowy różnicy
A jeszcze w maju Fidesz miał poparcie rzędu 37 proc. Teraz wynosi zaledwie 24 proc.
Jak czytamy na portalu Népszava, dane Publicusa pokazują, że poparcie dla Fideszu spadło z 36 proc. w czerwcu do 24 proc. w lipcu. W maju wynosiło 37 proc. Z kolei opozycja zgodnie z tym badaniem od maja do lipca mogła liczyć na stałe 22-23 proc. poparcia.
Bardzo duży spadek poparcia dla Fideszu
András Pulai, szef Instytutu Publicus, powiedział gazecie, że nigdy nie widział takiego "załamania" na poziomie 12 procent. – Z drugiej strony, poparcie opozycji jest teraz mniej więcej takie samo jak w zeszłym miesiącu - zaznaczył w rozmowie z portalem.
Węgrzy skarżą się na rosnące koszty życia i ceny
Co spowodowało taki spadek poparcia dla Fideszu? Pytani w sondażu wskazują wzrost cen żywności i ogólnie rosnące koszty życia. Te dwa problemy najczęściej wymieniane były jako "bardzo poważne" dla respondentów w nadchodzącym roku. Następnie Węgrzy wskazywali zmniejszenie siły nabywczej emerytur, wynagrodzeń i oszczędności.
Na pytanie, kto lub co odpowiada za wysoki wzrost cen i inflację, 31 proc. odpowiedziało, że "bardziej odpowiedzialna jest wojna, a w mniejszym stopniu polityka gospodarcza rządu". Nieco więcej respondentów (34 proc.) stwierdziło, że "większą winę ponosi polityka gospodarcza rządu, a mniejszą wojna w Ukrainie". Kolejne 29 procent uważa, że oba czynniki wpłynęły tak samo.
Dodajmy, że Viktor Orbán nie ma ostatnio dobrej passy. W ostatnich dniach wygłosił skandaliczne przemówienie, które odbiło się szerokim echem w światowych mediach.
Rasistowskie przemówienie węgierskiego premiera
Premier Węgier stwierdził bowiem, że wspólne funkcjonowanie obywateli narodów europejskich i tych spoza państw Europy doprowadza do sytuacji, w której nie mamy do czynienia z narodami, a z "konglomeratem narodów". – Nie jesteśmy rasą mieszaną – przekonywał polityk. To jednoznacznie wywołało skojarzenia z latami 30. ubiegłego wieku.
Jak mówił, w wyniku napływu migrantów Zachód stał się "post-Zachodem". – Choć teraz mniej mówi się o migracji, nic się nie zmieniło, Bruksela chce narzucić nam imigrantów razem z oddziałami Sorosa – zarzucał.
Premier Węgier w mocnym nacjonalistycznym tonie przekonywał także, że jego naród jest "lepszy". – Jesteśmy lepsi, bardziej pracowici i bardziej utalentowani. Świat należy do nas – podkreślił.
"Regularnie stałam przy tobie, gdy oskarżano cię o takie rzeczy, bo do tej pory byłam pewna, że antysemityzm jest tak daleko od ciebie, jak Makó (miasto na Węgrzech) od Jerozolimy. Zresztą nadal podtrzymywałam tę opinię, mimo decyzji parlamentu, która następnie przerodziła się w otwarcie rasistowskie przemówienie w Tusványos, które spodobałoby się nawet Goebbelsowi. To przekroczyło granicę akceptacji" – uznała była już doradczyni węgierskiego premiera.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.