Jeszcze niedawno jedzenie było niezwykle prywatną czynnością. Dziś na stałe weszło do kanonu wielkomiejskiego lansu, króluje na setkach blogów i Facebooku. Dzielenie się przepisami to, zdaniem socjologów, dowód wielkiej zmiany. Ale właściwie czego?
Gotowanie na ekranie, które kiedyś było domeną Roberta Makłowicza, a po nim jeszcze kilku innych kulinarnych sław, upowszechnia się. Dziś przepisy ze wszystkich stron świata masowo udostępniamy w internecie. Zdjęcia najnowszych osiągnięć kulinarnych znajomych co chwila wyświetlają się na Facebooku, a w sieci funkcjonuje tysiące blogów o gotowaniu. Jedzenie przestało być intymną czynnością. Czym zatem się stało?
Lans
Najprostszą odpowiedzią na to pytanie wydaje się być po prostu moda. Podchwycona i lansowana przez kolejne tygodniki, dodatki kulinarne i książki wydawane przez kucharzy–gwiazd, a później już samych celebrytów. Następnie podgrzewana przez mainstreamowe media, które wprowadziły do ramówek wiele związanych z gotowaniem wątków. Najpierw w porannych pasmach, później – jak "Kuchenne rewolucje" Magdy Gessler, czy talent show "MasterChef" – w telewizyjnym prime time.
– Dla klasy średniej może to być kolejny obszar, w którym można się jakoś wykazać i pokazać, że ma się dobry smak i dobry gust. Tak jak się pokazuje zdjęcia z wycieczek w różne egzotyczne miejsca, zarówno ciepłe kraje, jak i odkrywanie mało znanych zakątków Polski – mówi socjolożka Joanna Erbel i dodaje, że przemiany widać po tym, jakie nowe knajpy powstają w wielkich miastach. – Wszyscy pewnie pamietają wysyp knajp z sushi. Teraz sushi juz jest passe i namnażają się knajpy w stylu bistro z dużym stołem, przy którym siedzi się dużą grupą, często z ludźmi ktorych się nie zna – zauważa.
Zdaniem socjolożki, tak szerokie zjawisko ma też często wymiar deklaracji ideowej. – Wegeterianizm lub weganizm, kupowanie u lokalnych rolników to z jednej strony gwarancja zdrowia, z drugiej manifest polityczny powiązany różniej z innymi działaniami – mówi.
Przebojowa codzienność
Prof. Kazimierz Krzysztofek, socjolog badający kulturę cyfrową, przekonuje, że nasza potrzeba dzielenia się przepisami i zdjęciami potraw została w dużym stopniu ukształtowana przez media, które w ostatnich latach zainteresowały się codziennością.
– Obserwują ją uważnie, bo w niej szukają sposobów na dotarcie do kolejnych odbiorców. Przyglądając się codzienności, media dowiadują się, co interesuje ludzi, co jest dla nich ważne, co lubią. Dzięki temu można do odbiorcy lepiej docierać. Na przykład z reklamą – mówi i zwraca uwagę, że to właśnie codzienne sytuacje są w reklamach prezentowane najczęściej. – Kiedyś interesowała nas codzienność celebrytów, teraz wszyscy chcą uczestniczyć w dzieleniu się nią – dodaje profesor i przypomia, że proces ten wspomogła kultura internetowa. – Teraz ludzie nią epatują, ona urasta do rangi czegoś niezwykle istotnego – mówi.
– Od czasu ogromnej popularności Facebooka coraz chętniej i bardziej otwarcie pokazujemy swoje życie prywatne. Czasami bardzo intymne. Troche w tym jest z budowania własnego wizerunku - i robią to zarówno nastolatki, miejskie aktywistki, jak i urzędnicy. Chcemy pokazać, że jesteśmy fajni i mamy ciekawe życie. Jedzenie jest jednym z jego waznych elementów – przekonuje Joanna Erbel.
Z pasji Melania Kozyra, blogerka kulinarna naTemat, do dzielenia się przepisami na swoje ulubione dania podchodzi jednak inaczej. Kiedy zadaję jej pytanie o to, dlaczego postanowiła pokazać na blogu tak ważną część swojego życia, odpowiada krótko: z pasji.
– Jeśli ktoś robi coś z sercem, to naturalne jest, że chce się tym podzielić z innymi – dodaje. Melania Kozyra przyznaje jednak, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak intymną czynnością jest gotowanie, dopóki nie zaczęła prowadzić bloga. Okazało się, że internauci, z którymi dzieli się ważną częścią swojego życia nie zawsze reagują tak, jak by się spodziewała. – Kilka miesięcy temu, kiedy startowałam w naTemat, po negatywnych komentarzach miewałam nieprzespane noce. Gdyby Tomasz Raczek napisał mi wtedy, tak jak ostatnio, że lawenda na moim kurczaku wygląda jak robaki, pewnie bym się popłakała – żartuje.
Kozyra przyznaje, że prowadzenie bloga o gotowaniu wciąga i zdarza się, że dominuje nie tylko gotowanie, ale też spotkania z przyjaciółmi. – Kiedy przygotowuję coś do jedzenia, zastanawiam się, czy jak skończę, będzie światło na tyle dobre, by coś sfotografować. Kiedy przychodzą goście, mąż mówi zwykle: błagam, tylko nie zaczynaj od zdjęć – śmieje się blogerka.
Homing na kryzys
Zdaniem prof. Krzysztofka, dzielenie się prywatnością to w rozsądnych granicach nic złego W przypadku blogów kulinarnych, jego zdaniem to wręcz nowoczesny sposób na zbudowanie więzi.
– Ludzie lubią się dzielić odczuciami, wrażeniami. Nic dziwnego, że robią to przez internet. Myślę, że to mimo wszystko pozytywne zjawisko, bo w ten sposób nawiązuje się wiele relacji, które później znajdują odzwierciedlenie w codziennym życiu. Ludzie, którzy funkcjonują wokół kulinarnych blogów później umawiają się w domach. Ale nie siadają już do suto zastawionego stołu, tylko przygotowują coś razem, teraz mówi się na to "homing" – przekonuje.
Podobnie uważa Joanna Erbel. Socjolożka idzie jednak krok dalej i, choć to wydaje się paradoksem, mówi wręcz o kolektywnej intymności, która kształtuje się w ten sposób.
– Coraz popularniejsze różne formy kolektywnego bycia ze sobą – częściowo jest to warunkowane ekonomicznie, jak: życie w kilka osób w jednym mieszkaniu, myślenie o mieszkaniu na skłocie jak o alternatywie. Czy nawet inne podejście do seksualnosci – jak poliamoria. Przejawem jest też bistro z duzym stołem gdzie można poznać kogoś nowego – mówi. – To własnie wynik takiej potrzeby bycia z innymi ludźmi i dzielenia z nimi. Wspólne jedzenie to najbardziej niewinny sposób dzielenia ze sobą pewnego wymiaru intymności. Daje poczucie pewnej wspolnoty, możliwość łatwej wymiany dań/umiejętnośc, a to wszystko z kolei poczucie bezpieczeństwa, ktorego tak bardzo nam brakuje w czasach kryzysu.