Nie możemy się pochwalić wieloma sukcesami w dziedzinie futbolu. Za to w tematach okołofutbolowych jesteśmy w ścisłej czołówce. Wystarczy spojrzeć na piosenki wspierające polską reprezentację na najważniejszych mistrzostwach. Każde nagranie umacnia naszą pozycję lidera w rankingu najgorszych przebojów piłkarskich.
Przygotowania do Mistrzostw Europy wchodzą w decydującą fazę. Kibice już zacierają ręce. Antyfani wznoszą oczy do nieba. Wykrakali. Ledwo zapomnieli o zeszłotygodniowym spotkaniu z Portugalią i przygotowali się psychicznie na wizualny atak reklam sponsorów, a już niedługo ich uszy zaatakuje propiłkarskie audio. Kilka dni temu zakończyło się wstępne głosowanie w konkursie „Moja piosenka na Euro 2012”. Spośród 20 finałowych kompozycji trzeba będzie wybrać najlepszą. A raczej, jak za każdym razem, najlepszą z najgorszych.
W 1982 roku polską drużynę do walki zagrzewał Bohdan Łazuka, który próbował odkryć ''Tajemnicę mundialu''. I chyba mu się udało, bo w meczu o trzecie miejsce pokonaliśmy 3:2 Francję. A w zasadzie to Francję B, bo ta wystawiła na mecz rezerwowy skład.
Po występie w Meksyku w 1986 roku, gdzie nie odnieśliśmy wielkich sukcesów, na awans do mistrzostw świata, a więc i reprezentacyjne hity, musieliśmy czekać aż 16 lat. Wszyscy wierzyli zapewne, że tyle czasu wystarczy, by stworzyć utwór godny międzynarodowej imprezy. Jednakże srogo się mylili.
„Do przodu Polsko, do boju Polski'' zaśpiewał Marek Torzewski polskim piłkarzom, kiedy pojechali do Korei w 2002 roku. Zbyt zajęci nagraniami reklamy zupek instant, nie dosłyszeli jednak dokładnie tekstu hymnu i zamiast „do boju”
, zrozumieli „do domu”. I posłusznie wrócili do Polski zaraz po fazie grupowej. Piosenka odniosła za to większy sukces i do tej pory jest wymieniana jako jeden z najbardziej charakterystycznych utworów zagrzewających reprezentację do gry. Jak pisze widelec.pl: „Torzewskiemu udało się stworzyć przy okazji nowy gatunek muzyczny - opero-disco, a wśród niepotrzebnych rzeczy zabranych na mundial mogliśmy (...) wpisać, kawałek z klawiszowymi pasażami w stylu wczesnych Boysów”. Nawet najmniej muzykalni kibice nie są w stanie rozstrzygnąć, co w 2002 roku było gorsze – opisany wyżej nieoficjalny hymn drużyny, czy ten narodowy, odśpiewany przez Edytę Górniak.
Później było już tylko gorzej. Złośliwi twierdzą, że Polacy wrócili z Mistrzostw Świata w Niemczech w 2006 roku tak szybko, bo chcieli uciec od przebojów nagranych z okazji tej imprezy. W kategorii największych porażek nieźle radził
sobie zespół Queens i ich utwór „Polska gra”. Nie miał jednak szans ze zwycięzcą sms-owego konkursu na mundialowy hit – Michałem Milowiczem i jego „Polska, Polska, Ole”. Nie trzeba być znawcą muzyki lat 90., by w polskiej piosence dostrzec inspiracje Rickym Martinem, na przykład oficjalnym utworem mistrzostw we Francji w 1998 roku jego autorstwa. Milowiczowi mogło to umknąć uwadze, bo na tamtych mistrzostwach Polska się nie pojawiła. Kibice nie zapomnieli i do tej pory nie mogą wybaczyć mu plagiatu. A bezskutecznie starający się o miano „polskiego Elvisa” Milowicz, znów porwał się z motyką na Słońce i prawdopodobnie nie poradziłby sobie nawet w chórkach do „La copa de la vida”.
Po serii porażek na boisku i scenie, Polacy postanowili odgrzać kotleta. Na Mistrzostwach Europy w 2008 roku, Polaków do walki zagrzał „Futbol” po liftingu. Mimo że do operacji zaangażowano najlepszych wokalnych chirurgów, m.in. Kayah, utwór nie miał takiej mocy mobilizacyjnej, jak w 1974 roku. Polska odnotowała porażkę, remis i porażkę.
Patrząc na wyczyny naszych piłkarzy oraz komponowane dla ich wspierania utwory gwiazd polskiego show-biznesu, swobodnie można zaryzykować stwierdzenie: jaka drużyna, taki przebój. Bo do tej pory tylko „Futbol” w wykonaniu Maryli Rodowicz może się pochwalić statusem piłkarskiego hitu. I to hitu wszechczasów. Bo od premiery minęło 38 lat, a ona wciąż jest najlepszym utworem reprezentującym Polskę na mistrzostwach. I kojarzącym się z największym sukcesem polskiej reprezentacji piłki nożnej.
Jak widać Maryla Rodowicz wierzy w tegoroczny sukces polskiej reprezentacji, bo stanęła do konkursu „Moja piosenka na Euro 2012”. Razem z innymi 29 piosenkami, dostała się do finału. Teraz wszystko w rękach kibiców. Lista w wykonawców to w większości nic nie mówiące nazwy zespołów i artystyczne pseudonimy. Ale nie zabraknie także starych wyjadaczy, dla których Opole i Sopot to już drugi dom. Oprócz wspomnianej już Maryli Rodowicz, do konkursu stanął Feel, Pudelsi i Wilki. Czy są wśród nich muzyczne porażki? Nie udało mi się przesłuchać wszystkich. Ale wierzę w moc patronującej konkursowi i naprawdę słyszącej Elżbiety Zapendowskiej.
Antyfani Euro 2012 wybrali już swojego faworyta. Na tablicy facebookowej grupy „Mam dość Euro 2012” pojawił się mało zagrzewający do walki, ale skutecznie przyprawiający o ból głowy utwór Cezarego Klimczaka "Euro trwa, Euro gra", który zakwalifikował się do finału konkursu.
Jaki jest przepis na hit, który wwierci się w pamięć? Podobny do tego na najbardziej chwytliwą melodię w reklamach sponsorów Euro. Bo z piosenką stadionową jest jak z melodią w spocie reklamowym. Przede wszystkim musi się dobrze sprzedać. Według dra Jacka Wasilewskiego, bardzo istotna jest warstwa dźwiękowa, oparta na długich nutach, które charakteryzuje chóralny śpiew. Takie piosenki łatwiej jest śpiewać razem. Najlepszym tego przykładem jest "Sto lat" - już po pierwszych nutach wszyscy goście na imieninach zaczynają się kołysać. Piosenka musi być zabawowa i radosna, jak utwory Ich Troje. Proste, dobrze skrojone, mające falujący rytm. To klucz do sukcesu. Piosenka działa zwykle bezrefleksyjnie, warstwa tekstowa może być uboga, bo nie zwracamy na nią uwagi. Na tym polega zazwyczaj siła piosenki, którą mamy powtarzać bezmyślnie, byle jak najczęściej.
Wystarczy spojrzeć na Edytę Górniak, która frazę hymnu w 2002 roku przedłużyła na potęgę. Do tej pory nie możemy jej tego zapomnieć. - Kiedy słyszałem hymn w wykonaniu Edyty Górniak, byłem pewny, że śpiewa „Kiedy ranne wstają zorze” - opowiada Marcin Daniec.
Przepis dra Jacka Wasilewskiego brzmi dość prosto. Ale jak jest w rzeczywistości? - Pisanie piosenek na mundial, czy Euro to skrajnie niebezpieczna rzecz. Dlatego 90% polskich utworów piłkarskich jest porażką. Po pierwsze, często piszą je ludzie, którzy nie mają pojęcia o piłce, dlatego komponują tak, jak im się wydaje. I często efekt jest dramatyczny. Poza tym kłopot polega na tym, że piosenka kibiców musi być prosta, ale nie prostacka. Niestety, łatwo przekroczyć tę cienką granicę i dlatego wychodzi, jak wychodzi - mówi Pablopavo z Vavamuffin.
I przyznaje, że w polskich antyhitach można przebierać. Sam ma w pamięci "Do przodu Polsko". Nie zapomina jednak o dobrych piosenkach o piłkarskiej tematyce, które jednak rzadko należały do grupy reprezentantów drużyny na imprezach sportowych. Wspomina zabawną i bezpretensjonalną piosenkę "Mundialeiro" Pudelsów.
Czy to oznacza, że nie ma dla Polaków nadziei na stadionowy przebój? Może wystarczy tylko wziąć przykład z trafionych poprzedników. Pablopavo sugeruje "Football is coming home", przebój Euro '96 w Anglii, śpiewany przed każdym meczem reprezentacji gospodarzy na stadionie Wembley. Redakcja naTemat typuje jeszcze energetyczne "Feel the Rush" Shaggy'ego i "Waka Waka" Shakiry z ostatniego mundialu.
Teraz na napisanie przeboju z prawdziwego zdarzenia nie ma już czasu. Ale może już za cztery lata...
Reklama.
Udostępnij: 2
dr Jacek Wasilewski
specjalista ds. retoryki reklamy
Piosenka musi być zbudowana na specjalnych wzorach, które podobają się wszystkim odbiorcom.
Pablopavo
muzyk, członek zespołu Vavamuffin
Nie mam bezpośredniej recepty na hit stadionowy. Ale ważne jest, żeby twórcy byli utalentowani i wiedzieli, o co chodzi w piłce nożnej. Niech nie będą kibicami w kapciach, którzy ostatni raz na stadionie byli 20 lat temu.