Tom Hardy to świetny aktor, który stworzył wiele niezapomnianych ról. Prywatnie musi być super gościem, bo jeśli ktoś kocha i pomaga zwierzętom, to nie może być zły. W tym tygodniu zaskoczył jednak wszystkich – zwyciężył w turnieju w brazylijskim jiu-jitsu, ale nie takim pokazowym dla gwiazd Hollywood. Na zawody przyszedł jako zwykły człowiek, a wyszedł jako złoty medalista. I to podwójny.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tom Hardy to jeden z najpopularniejszych i najbardziej lubianych współczesnych aktorów Hollywood.
Ma na koncie role m.in. w "Bronsonie", "Mroczny Rycerz Powstaje", "Mad Maxie: Na drodze gniewu", "Dunkierce", "Venom" czy "Peaky Blinders".
Udziela się charytatywnie, wspiera adopcję psiaków, a także jest świetnym zawodnikiem brazylijskiego jiu-jitsu. Ta ostatnia rzecz okazała się dla wielu sporą niespodzianką
W 2011 roku tak się zajarał sportami walki przy okazji roli w filmie "Wojownik", że zaczął trenować na poważnie. I całkiem nieźle mu to idzie – zdobył już niebieski pas.
Popkulturowa część internetu w tym tygodniu nie mogła wyjść z podziwu, że Tom Hardy pomiędzy licznymi rolami jeszcze znajduje czas na trenowanie jiu-jitsu. Zaskoczyło to wszystkich tych, którzy po pracy mają tylko siłę na obejrzenie serialu, ale i wielu widzów, bo wcześniej nie była to jakaś taka powszechna wiedza. Ciekawe, ile ma jeszcze dla nas niespodzianek w rękawie (nie tylko kimona).
Tom Hardy jest jednym z najbardziej wziętych aktorów w Hollywood.
W 1998 roku wygrał konkurs "Find Me a Supermodel" brytyjskiej telewizji "The Big Breakfast" i dzięki temu zgarnął kontrakt w agencji. Nie został profesjonalnym modelem, choć do dziś jest jednym z najprzystojniejszych żyjących mężczyzn.
Również w tym samym roku dostał się szkoły teatralnej Drama Centre w Londynie. Trafił też wtedy na plan "Kompanii Braci" oraz "Helikoptera w ogniu". I już tak został w tej branży rozrywki z korzyścią dla siebie i wszystkich.
Kariera Hardy'ego nie jest jednak związana tylko z produkcjami wojennymi. Jeżeli chcecie poznać jego umiejętności, które nieraz są niedostrzegalne w rozbuchanych blockbusterach, to obejrzyjcie "Bronsona" z 2008 roku.
Można powiedzieć, że to film jednego aktora i zagrał tak, że nawet pierwowzór postaci – Charles Bronson (nie mylić z aktorem z "Życzenia śmierci"), uznawany za najbardziej brutalnego brytyjskiego przestępcę w historii, był nim oczarowany.
Tom Hardy grał w wielu popularnych produkcjach i tych uznawanych za kultowe. W zasadzie trudno oglądać współczesne kino i się na niego nie natknąć. I pewnie każdy ma swoją ulubioną kreację.
Moją, w sumie mało odkrywczą, jest postać Bane'a w "Mrocznym Rycerzu". Nie tak łatwo jest grać, gdy trzy czwarte twarzy zasłania maska, a jednak udało mu się stworzyć jednego z najbardziej przerażających i charyzmatycznych psychopatów w kinie.
Był uzależniony od jarania cracku, ale wyszedł na prostą. Teraz to po prostu złoty człowiek.
Tom Hardy ma też za sobą mroczną przeszłość. Na samym początku kariery był uzależniony od cracku (to forma kokainy, którą się pali w fifce) i alkoholu. Próbował w ten sposób walczyć z dystymią – depresją nerwicową. – Nie chciałem, by ktoś wiedział, że straciłem kontrolę, ale nie mogłem tego ukryć. Ciało w końcu się poddaje. Byłem kompletnie kaput. Miałem szczęście, że nie dostałem zapalenia wątroby ani AIDS – wyznał w wywiadzie.
Pomimo tego, że pochodził z dobrego domu (matka Anne Hardy – malarka, ojciec Edward "Chips" Hardy – pisarz), wyleciał ze szkoły z internatem za kradzież. Miał wtedy 14 lat. Aktor poszedł na odwyk w 2003 roku (rok wcześniej zagrał Shinzona w "Star Trek: Nemesis"). Zaczął szukać pomocy po tym, jak obudził się na ulicy w Soho w kałuży krwi i wymiocin.
Tutaj chciałbym sprostować słowa aktora – nie trzeba stoczyć się na samo dno, by wyjść z uzależnienia. Pomocy warto zacząć szukać wcześniej m.in. dzwoniąc na bezpłatny, ogólnopolski telefon zaufania.
Od czasu upadku Tom Hardy jest trzeźwy. Jednak po latach w rozmowie z "Mirror" wyznał, że nadal się boi utraty kontroli i zrujnowania wszystkiego, co zbudował i nad czym pracował. Aktor nie poddaje się i do tego stara się pomagać innym.
Udziela się charytatywnie – jest m.in. ambasadorem The Prince's Trust, który wspiera młodzież przed wykluczeniem, a oprócz tego wraz z żoną Charlotte Riley są patronami brytyjskiej organizacji pomagającej osobom zmagającym się z rakiem jelita grubego.
Pomaga nie tylko ludziom, ale i zwierzętom. Był twarzą kampanii PETA zachęcającą do adopcji oraz sama ratuje psiaki. Słynie z bycia wielkim miłośnikiem czworonogów – swojego buldoga (wcześniej miał też drugiego psa, ale niestety odszedł) zabiera na ścianki i wywiady, tak jakby nie chciał z nim się nigdy rozstawać.
Tego o Tomie Hardym nie wiedzieliśmy - jest mocny nie tylko na ekranie, ale i w brazylijskim jiu-jitsu.
Bardzo często jest tak, że sportowcy, kulturyści lub mistrzowie sztuk walki zostają potem aktorami w kinie akcji. Nie mówię tu o osobach, które trenowały, dajmy na to, piłkę nożną (jak np. Matt Smith z "Doktora Who" i "Rodu smoka"), ale o czempionach danej dyscypliny jak Chuck Norris, Arnold Schwarzenegger czy The Rock.
Zdecydowanie rzadziej zdarza się sytuacja odwrotna – by gwiazdor Hollywood został potem utytułowanym sportowcem. I do tego dalej grał w filmach. Powodów może wiele i nie chodzi tylko o brak czasu, ale i pieniądze i sławę. Tom Hardy jednak nie jest jednak taki małostkowy.
Przed rolą w filmie "Wojownik", w której wcielił się byłego marine próbującego swoich sił w MMA, musiała wypracować odpowiednią sylwetkę. Przypakował 12 kilo masy mięśniowej, poddając się morderczym treningom. Przydało się mu to w kolejnych kreacjach, ale także wpłynęło na autentyczność produkcji - "Wojownik" jest uznawany za jednym z najlepszych filmów o sportach walki.
Jiu-jitsu tak mu się spodobało, że trenował je dalej – w jego odmianie z Brazylii (uprawiają ją także Keanu Reeves i Ashton Kutcher). "Brazylijskie Jiu Jitsu rozwinęło się z technik walki w parterze zaczerpniętych z Judo. Sportowcy traktują rzuty na podłoże raczej jako początek walki niż jej zakończenie" - czytamy na stronie lepszytrener.pl.
W 2020 roku Hardy zdobył niebieski pas (drugi poziom – czarny pas to poziom piąty), a rok wcześniej biały. Nie było więc sytuacji, że nagle przyznano wyróżnienie celebrycie. Pasy pasami, ale w zeszły weekend 44-letni Tom Hardy wziął udział w turnieju, a internet oszalał na jego punkcie.
Zawody REORG Open Jiu-Jitsu & Parajiu-jitsu Championship odbyły się w ostatnią sobotę w Aldersley Leisure Village w Wielkiej Brytanii. Impreza skierowana jest dla amatorów tej dyscypliny, a jej celem jest zebranie pieniędzy dla m.in. weteranów wojennych (Hardy jest też ambasadorem REORG). Aktor zdominował zawody. Zdobył dwa złote medale w obu kategoriach, w których wystartował.
Jego przeciwnik, 40-letni weteran wojenny, Danny Appleton, musiał się poddać (drugi pojedynek aktor też wygrał przez poddanie), bo w innym razie Hardy pewnie złamałby mu rękę. Nie wiedział, że przyjdzie mu walczyć ze znanym aktorem.
- To było surrealistyczne. Robiłem, co mogłem, ale muszę przyznać, że był o wiele silniejszy ode mnie. Jest silnym i utalentowanym facetem – powiedział Appleton wywiadzie dla "LADBible". Będzie mieć anegdotę do opowiedzenia i nie rozpacza, bo przegrać w jiu-jitsu z Tomem Hardym, to trochę jak wygrać.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Zrobiłem coś szczególnie ohydnego, co pozwoliło mi się obudzić. Musiałem coś stracić. Czasami musisz stracić coś, co jest dla ciebie więcej warte niż picie.
Tom Hardy
Codziennie trenowałem boks przez dwie godziny, dwie godziny Muay Thai, dwie godziny jiu-jitsu, a następnie dwie godziny choreografii i dwie godziny podnoszenia ciężarów przez siedem dni w tygodniu przez trzy miesiące. Więc proszę cię, trzeba naprawdę tego chcieć. To było zatem wyzwanie.