Biskupi oburzyli się na rząd za przyjęcie konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Pośród licznych zagrożeń, jakie niesie ten dokument wymienili m.in promocję homoseksualizmu i transseksualizmu. Anna Dryjańska, socjolożka z Fundacji Feminoteka w rozmowie z naTemat tłumaczy, dlaczego obawy hierarchów są skierowane w złą stronę.
Benedykt XVI pobłogosławił kilka dni temu Rebeccę Kadagę, marszałkinię ugandyjskiego parlamentu, która forsuje prawo umożliwiające skazywanie na śmierć osób LGBTQ. Dodatkowo papież podzielił się osobliwą myślą, że związki jednopłciowe są zagrożeniem dla światowego pokoju. To są wydarzenia zasługujące na wyrazy najwyższego oburzenia. Lecz to wymagałoby od biskupów dwóch rzeczy - minimum = przyzwoitości i minimum odwagi. Najwyraźniej w polskim episkopacie brakuje przynajmniej jednej z nich.
Hierarchowie zwrócili uwagę na atak "społecznie skonstruowanych ról, zachowań i cech kobiet…
Biskupi mają swoją ideologię i używają skrajnie irracjonalnych argumentów, by przekonać do niej innych. Oczywiście istnieją biologiczne różnice między płciami i nikt tego nie kwestionuje. Ale to nie znaczy, że kobieta przychodzi na świat po to, żeby rodzić i sprzątać, a mężczyzna po to, by rządzić, zarabiać i robić karierę. Dziewczynki i chłopcy od pierwszych lat życia wtłaczani są w szkodliwe stereotypy. Proszę spojrzeć na polskie podręczniki, które od lat powielają wizerunek kobiet - sprzątaczek i mężczyzn - profesjonalistów.
Konwencja zobowiązuje państwa strony do promowania niestereotypowych ról płci, wzajemnego szacunku i rozwiązywania konfliktów interpersonalnych bez użycia przemocy. Znaczy to tylko i aż tyle, że zarówno Ala jak i Piotruś mają mieć już na poziomie edukacji realne prawo wyboru - tak, żeby to które z nich zdecyduje się na pielęgniarstwo, a które na inżynierię nie było zależne od stereotypów płci, lecz od ich talentów i zainteresowań.
KEP wspomniał o zagrożeniu, jakim jest promowanie "niestereotypowych ról płci" czyli "promowanie homoseksualizmu i transseksualizmu…
Mam przeczucie graniczące z pewnością, że biskupi nie przeczytali Konwencji, której się sprzeciwiają. Dodatkowo wykazują się totalną ignorancją. Homoseksualizm to nie rola płci, lecz orientacja seksualna. Transseksualizm to nie rola płci, lecz tożsamość płciowa. Dwa razy kulą w płot. Jest mnóstwo książek na ten temat, to nie jest jakaś wiedza tajemna, niedostępna duchownym. Panowie biskupi chcą nastraszyć ludzi, którzy nie przeczytali Konwencji. Liczą na to, że im się uda, a im bardziej irracjonalne pseudoargumenty, tym większy strach można wywołać u parafian.
No właśnie. Oświadczenie biskupów jest dość zawoalowane.
Nie tyle zawoalowane, bo panowie biskupi wprost mówią, że są przeciw, co zagmatwane. Ktoś, kto świadomie się w to nie wczyta, nie przeanalizuje tego zdanie po zdaniu, nie będzie wiedział o co tak naprawdę chodzi. Zresztą nie pierwszy raz biskupi wytaczają najcięższe działa w irracjonalny sposób.
Jak na przykład…
W czasie II RP reformowaliśmy system prawny. Trzeba było scalić go po okresie zaborów i zreformować. Do kodeksu chciano wprowadzić możliwość rozwodu. Biskupi zareagowali wtedy podobnie jak dziś. Z ambon krzyczeli, że to objaw bolszewizmu, przekonywali, że instytucja rodziny upada i że to cios, po którym Polska się nie podźwignie. Tak samo jest teraz. Straszą ludzi w imię ochrony własnych interesów. Nie zapominajmy o tym, że próbują utargować od rządu więcej pieniędzy: ostatnią odsłoną bitwy o pieniądze jest sprzeciw wobec dobrowolnego odpisu od podatku na cele wyznaniowe i próba wprowadzenia matury z wierzeń. To absurd. Jeśli już, przedmiotem maturalnym powinno być religioznawstwo - dziedzina wiedzy o wierzeniach.
Mówiąc krótko, pod zawiłym tekstem kryje się jasny przekaz - kobiety do garów…
Do garów i do rodzenia, choć biskupi na swoją rozwodnioną i pretensjonalną modłę nazwaliby to zapewne - improwizuję - "realizacją przyrodzonego geniuszu i powołania kobiety do dawania życia i pielęgnowania rodziny, opartej na sakramentalnym związku kobiety i mężczyzny". Biskupi katoliccy mijają się z prawdą lansując tezę, że przemoc wobec kobiet nie jest problemem systemowym. Bank Światowy wyliczył, że kobiety w wieku 15-44 lata są bardziej narażone na doświadczenie przemocy ze strony mężczyzn, niż na zachorowanie na raka, malarię, doświadczenie urazu na wojnie czy w wypadku samochodowym razem wziętych. Kolejny przykład: od 10 września 2001 do 6 czerwca 2012 roku więcej kobiet w USA zginęło z rąk bliskich mężczyzn (mężów, chłopaków) niż amerykańskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie oraz ofiar terroryzmu razem wziętych!
W Konwencji jest jasno napisane - żaden powód, włącznie z normami religijnymi, tradycją, czy zwyczajami, nie usprawiedliwia przemocy wobec kobiet. Sprawca nie będzie mógł liczyć na zrozumienie argumentując, że jego ofiara nie była dobrą katoliczką, protestantką czy muzułmanką, więc musiał przemocą przywołać ją do porządku. Ktoś, kto okaleczy narządy płciowe dziewczynki w imię tradycji, a wiele takich okaleczeń jest dokonywanych w Europie, nie będzie mógł usprawiedliwiać się, że to po prostu kwestia zwyczaju. Liczę na to, że jak biskupi katoliccy przeczytają wreszcie Konwencję, to uznają te zapisy za słuszne. Mam nadzieję, że nie chcą, by ich wierzenia były używane do usprawiedliwiania przemocy wobec kobiet. Mam też wrażenie, że gdyby Kościół katolicki nie stosował apartheidu płciowego w dostępie do kapłaństwa, to stanowisko Konferencji Episkopatu Polski mogłoby być zupełnie inne.