– Cały kraj pada, ekonomia pada, wszystkie biznesy zamknięte. Nie da się kupić jedzenia ani picia – relacjonował na Instagramie swoją krótką wyprawę na Haiti polski fotograf i podróżnik Piotr Bratosiewicz. W stolicy zastał opustoszałe lotnisko, nikt nawet go nie kontrolował. Puste ulice. I strach wiszący w powietrzu. Co się dzieje w tym kraju? – Państwo jest sparaliżowane, jest kompletna destabilizacja. Nie pamiętam takiej sytuacji po trzęsieniu ziemi w 2010 roku – opowiada nam szefowa fundacji Polska-Haiti.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Piotr Bratosiewicz, fotograf i podróżnik, właśnie zamieścił na Instagramie relację ze swojego krótkiego pobytu na Haiti. Poruszającą i pokazującą dramatyczną sytuację w kraju, o którym świat jakby zupełnie zapomniał. "Pewnie mało kto ma tego świadomość, ale aktualnie na Haiti ma miejsce przewrót" – tak zaczął swoją relację.
Od kilku tygodni Haiti targają antyrządowe manifestacje i protesty, zablokowane są drogi, na ulicach płoną samochody, dochodzi do starć i plądrowania. W lipcu inflacja sięgnęła tu 30 proc., ceny drastycznie wzrosły, zaczęło brakować paliwa, bez którego wielu nie ma pracy. W sierpniu tysiące ludzi zaczęło wychodzić na ulice i domagać się ustąpienia premiera Ariela Henry'ego.
Ale gdy w połowie września władze niemal dwukrotnie podniosły ceny benzyny, w narodzie zawrzało jeszcze bardziej. "W Port-au-Prince protestujący ustawili barykady z gruzu, z powalonych drzew i opon, splądrowali sklepy i magazyny pomocy humanitarnej oraz zaatakowali banki i rezydencje prorządowych polityków i zamożniejszych obywateli" – opisywał "New York Times".
Do tego w tle – a może na pierwszym miejscu – są wojny gangów i ogromny w ostatnich miesiącach wzrost przestępczości. A także polityczna niestabilność.
W mediach społecznościowych Haitańczycy piszą, że jest coraz gorzej – z kosztami życia, bezpieczeństwem, inflacją, groźbą głodu. Wszędzie przewija się słowo "chaos".
"Czuję, że to koniec świata dla mojego kraju, bo nie ma prądu, wody, wszystko jest zamknięte, ulice są zablokowane, nie ma jedzenia" – trafiam na wpis młodego Haitańczyka na Facebooku.
– Nie ma elektryczności, wody, paliwa, brakuje żywności. W tym momencie wszystko jest zamknięte. Wszystko drożeje każdego dnia. Życie jest bardzo ciężkie, dla nas jest bardzo drogie. Ludzie codziennie protestują. A rząd daje broń bandytom, by na to reagowali. Sam byłem tego ofiarą. Zostałem uderzony, bo nie chciałem do nich dołączyć. Inni boją się wychodzić z domów – relacjonował nam 26-letni Herold Pierre Louis z Port-au-Prince.
Na takie realia trafił polski podróżnik. Na dwie doby, z czego większość – z powodów bezpieczeństwa – musiał spędzić w hotelu.
Relacja polskiego podróżnika
Piotr Bratosiewicz udał się do Haiti z Dominikany, choć kiedy o tym mówił, każdy odradzał mu podróż. Słyszał, że nie ma autobusów, że drogi są zablokowane, że samoloty odwołano i żaden transport nie wchodzi w grę.
Udało się jednak pokonać granicę małym samolotem.
Podróżnik relacjonował na Instagramie, że na lotnisku było kompletnie pusto, dopiero tam zobaczył, że nie jest kolorowo. "Wszystkie sklepy zamknięte, dosłownie kilka osób na miejscu i brak pieniędzy w bankomatach" – relacjonował. Żaden kierowca za żadne pieniądze nie chciał zawieść go do hotelu w centrum, gdzie miał rezerwację. Ostatecznie trafił do innego, obok lotniska, gdzie od właścicieli usłyszał, że ma zakaz wychodzenia do miasta.
W dużym skrócie: właściciele hotelu pomogli mu jednak, w przebraniu, "wyskoczyć" na motorze na kilka godzin – do slumsów w dzielnicy Petion Ville.
"Miasto, jak widzicie, kompletnie sparaliżowane, blokady drogi co kilkaset metrów (...). Na ulicy mnóstwo czarnych śladów, pozostałości po paleniu opon. A to naprawdę dalekie przedmieścia – taki daleki Ursynów. Wyobraźcie sobie, co dzieje się w centrum" – relacjonował.
Od tamtej pory kraj pogrążał się w kryzysie i anarchii. O wzroście liczby porwań dla okupu, gwałtów i napadów z bronią w ręku alarmowało ONZ. "Haiti znajduje się w rękach kryminalnych gangów, które każdego dnia bezkarnie mordują i porywają niewinnych ludzi" — grzmiało też Radio Watykańskie.
Według ostatniego raportu ONZ, w wojnach gangów w Port-au-Prince tylko w ciągu 10 dni lipca zginęło 209 osób.
"Stan wyjątkowy, żeby nie powiedzieć wojenny"
– Państwo jest sparaliżowane. Jest kompletna destabilizacja. Policja zupełnie nie radzi sobie z manifestacjami i działaniami gangów, które blokują drogi. Panuje strach, ludzie nie wychodzą na ulice – opowiada naTemat Zofia Pinchinat-Witucka, prezes Fundacji Polska-Haiti, która ma polskie i haitańskie korzenie.
– To jest stan wyjątkowy, żeby nie powiedzieć, że stan wojenny. Drogi w kraju są nieprzejezdne. Jest problem z przemieszczaniem się, z benzyną, z elektrycznością, ze stałym dostępem do internetu, nie wspominając o galopujących cenach wszystkiego i brakiem dostępu do podstawowych usług. Ludzie czują się odcięci, nie czują się bezpiecznie. Myślę, że wpływa to na morale całego społeczeństwa. Nie pamiętam takiej sytuacji od czasu trzęsienia ziemi na Haiti w 2010 roku – podkreśla.
Tamto trzęsienie o sile 7 stopni Richtera było strasznym wydarzeniem w historii kraju. Zginęło wtedy 316 tys. ludzi. Cały świat pomagał Haiti. Fundacja z Polski z polskich środków zbudowała m.in. szkołę.
Zofia Pinchinat-Witucka jest teraz w kontakcie ze swoimi partnerami w Jacmel, 40-tysięcznym mieście ok. 100 km na południe od Port-au-Prince. Tu znajduje się szkoła im. Jana Pawła II, do której uczęszcza 610 dzieci, dyrektorem jest polski ksiądz.
– Rozpoczęcie roku szkolnego jest opóźnione do października. Tydzień temu rozmawiałam z dyrektorem szkoły. Mówił, że ze względu na bezpieczeństwo dzieci, niezależnie od decyzji ministerstwa, w ogóle nie bierze teraz tego pod uwagę. Był zrozpaczony, bo poprzedni rok, po covidzie, był dla szkoły bardzo dobry, a teraz znów dwa miesiące są zmarnowane – opowiada naTemat.
Jacmel jest odcięte od Port-au-Prince. Żeby dostać się do miasta, trzeba przedostać się przez różne blokady, czy zasieki. – Ksiądz dyrektor mówił, że w Jacmel jest problem z przemieszczaniem się po mieście, że w tygodniu jest to bardzo niebezpieczne. Opowiadał o jednym z rodziców, który wybrał się do miasta i trafił na strzelaninę. Został zraniony w nogę – opowiada.
Zofia Pinchinat-Witucka na też kontakt z Cazale, polską wioską na Haiti – tu powstaje właśnie stowarzyszenie Polonii haitańskiej, które ma zrzeszać potomków i ludzi przyznających się do polskości. Jest też klub folklorystyczny, jest polska telewizja, a młodzież relacjonuje różne tematy związane z polskością.
– To jest mała wioska w górach, tu jeszcze jest bezpiecznie, ludzie w miarę normalnie funkcjonują. Jednak nasz koordynator, który tam pracował, ale wyjechał już w trakcie zamieszek, mówił, że w okolicy też pojawiają się już jakieś tajemnicze osoby. Pod koniec października chce wrócić na Haiti. Jestem pełna niepokoju. Zobaczymy, jak będzie – mówi.
Przez ostatnie 10 lat jeździła na Haiti trzy razy w roku. – Podróżowałam też po całym kraju w ramach projektów badawczych. Jak wszędzie trzeba było zachować pewną ostrożność, ale nigdy nie było żadnej sytuacji, w której poczulibyśmy się zagrożeni. W kraju panował relatywny spokój i wydawało mi się, że te 10 lat są jakimś przełomem w funkcjonowaniu społeczeństwa – mówi.
W ostatnich latach sytuacja gospodarcza coraz bardziej ulegała jednak pogorszeniu. Na to nałożyło się tło polityczne. – Na całym świecie jest drożyzna, a tu jest dodatkowe zagrożenie. Na pewno tło polityczne było fermentem, którym żywiły się te gangi. Na pewno na nim rozkwitły. A potem przeszło to w zupełną anarchię – mówi nasza rozmówczyni.
Wojny gangów na Haiti
O gangach mówi się, że zawsze działały tu w najbiedniejszych przedmieściach. – Zawsze funkcjonowały w mniejszym lub większym stopniu, ale w tej chwili są bardzo mocno uzbrojone, trwa walka o opanowanie różnych miejsc na Haiti i bardzo często dotyczy to dróg. Trzeba płacić myto – mówi Polka.
W rozmowie z Radiem Watykańskim abp Max Leroy Mésidor z Port-au-Prince mówił, że przyczyny działania tych gangów mają charakter polityczno-ekonomiczny.
Chodzi zwłaszcza o G9 i G-PEP. Media piszą o nich, że to federacje gangów, które rozdzierają kraj na pół. Pierwsza ma być związana z partią rządzącą PHTK, druga z opozycją. I końca tej walki nie widać.
Czy świat interesuje się Haiti?
Dziś sytuacja jest bardzo trudna. Ale czy na Haiti odczuwają, że świat się nimi interesuje?
– Nigdy świat nie interesował się Haiti. To zainteresowanie zawsze było powierzchowne – odpowiada Zofia Pinchinat-Witucka.
Wspomina czas amerykańskiej obecności na wyspie i czas kolonii francuskiej. – One nadwyrężyły kraj. Uważam, że w dużej mierze odpowiedzialność za destabilizację gospodarczą Haiti ponoszą ci, którzy z tego kraju czerpali korzyści, czyli dawni koloniści i okupanci. Nigdy nie troszczyli się o to, by budować tu państwo obywatelskie, rozwijać infrastrukturę, kształcić ludzi. Absolutnie zapomnianym jest fakt, że Haiti musiała się wypłacić za swoją niepodległość i że do lat 40. spłacała reparacje Francji, pogrążając się w ubóstwie. To są krzywdy do dziś niewyrównane – mówi.
Przypomina, że Haiti było najbogatszą kolonią Francji. To wszystko do dziś głęboko tkwi w Haitańczykach.
Polityczny, ponieważ grupy te mają powiązania z sektorami gospodarki i przywódcami politycznymi. Uważa się również, że próbują one kontrolować wrażliwe obszary przed wyborami. Jednak przyczyny są również ekonomiczne, ponieważ te grupy zbrojne organizują porwania dla okupu i wyłudzają pieniądze od sklepikarzy i mieszkańców. Aż trudno uwierzyć, że na Haiti nie jesteśmy dziś bezpieczni, zwłaszcza w Port-au-Prince.