Czy można nakręcić horror, w którym straszyć będą uśmiechający się ludzie? Parkerowi Finnowi to się udało. Jego pełnometrażowy debiut reżyserski "Uśmiechnij się" właśnie wchodzi na ekrany i jeśli lubicie horrory z klątwami, bez udziwnień, ale za to z dużą ilością solidnych jumpscare'ów, to kupujcie bilet.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Uśmiechnij się" to horror ze zjawiskami paranormalnymi i elementami filmu psychologicznego w reżyserii debiutującego Parkera Finna (trzeba sobie zanotować to nazwisko i śledzić dalszą karierę)
Jest rozwinięciem pomysłu z jego krótkometrażowego filmu "Laura Hasn't Slept"
To porządny straszak (jest w nim mniej więcej 10 jumpscare'ów, jeśli kogoś to interesuje), który spodoba się fanom "The Ring", "To za mną chodzi" czy "Oszukać przeznaczenie"
Horror "Uśmiechnij się" można oglądać w kinach od piątku 30 września
Zgodnie z zasadą: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe, w pierwszych dwóch akapitach nie będę pisał nic o fabule "Uśmiechnij się". Nie oglądajcie też trailerów, bo pokazują cały film. W skrócie ma wszystko to, czego większość z nas oczekuje od takiego filmu. Co mam dokładnie na myśli?
Intrygujący motyw: w tym wypadku "wesołej" klątwy przekazywanej jak w grze w berka, jumpscare'y i sceny, na których chce się zamykać oczy, jest też porządnie zrealizowany i zagrany. Nie zredefiniuje gatunku, nie jest arcydziełem, ale da wam rozrywkę, po którą przyszliście do kina. I tyle lub aż tyle, bo ostatnio coraz mniej jest takich "klasycznych" horrorów.
O czym jest horror "Uśmiechnij się"? Czuć w tym inspirację znanymi filmami o klątwach.
Najpopularniejsza emotka świata, czyli :) w ostatnich latach nabrała dodatkowego znaczenia (szczególnie w wersji emoji). Teraz często dodajemy ją na koniec sarkastycznych i czysto złośliwych komentarzy lub wiadomości. Nie wiem, czy tym tropem poszedł Parker Finn, w zasadzie w to wątpię. Jednak właśnie takie odwrócenie przekazu tak (teoretycznie) sympatycznej rzeczy jak uśmiech mnie najbardziej w tym filmie zafascynowało.
W horrorze "Uśmiechnij się" zaciesz na twarzy ma pacjentka, która podcięła sobie gardło na oczach psychoterapeutki Rose Cotter (Sosie Bacon). Dlaczego to zrobiła? Co lub kto ją do tego zmusił? Tego oczywiście nie zdradzę, ale okazuje się, że jest to zaraźliwe. Lekarka zaczyna widzieć dziwne i przerażające rzeczy, co początkowo tłumaczy sobie stresem i przepracowaniem, ale kiedy stają się zbyt realne, podejrzewa, że to coś więcej niż zwykłe omamy.
Nawet ukochany Trevor jej nie wierzy (w tej roli Jessie T. Usher znany z serialu "The Boys"), a jedynym sojusznikiem, który jest tylko trochę mniej sceptyczny od innych, jest policjant (i jej były) Joel grany przez Kyle'a Gallnera. Wspólnie próbują ustalić, co tu jest grane i jak można "oszukać przeznaczenie". Jako widzowie również nie wiemy tego od razu, ale domyślamy się, że dopadła ją paranormalna klątwa w stylu kasety z "The Ring", ale nawet mając tego świadomość rozwiązywanie zagadki jest strasznie wciągające i wciągająco straszne.
Czy "Uśmiechnij się" jest straszne? Jumpscare'ów jest dużo i o dziwo nie nudzą.
Brakowało mi ostatnio horroru, który potrafi porządnie nastraszyć. "Czarny telefon" dobrze się oglądało, ale to bardziej thriller niż horror. "Teksańska masakra piłą mechaniczną" od Netfliksa była przyjemną jatką, ale slashery z reguły są mało straszne (przynajmniej dla mnie). Do tego mieliśmy sporo horrorów od studia A24, które są małymi arcydziełami, ale raczej nie boimy się po nich spać w nocy.
"Uśmiechnij się" znów sprawił, że bałem się jak kiedyś na japońskich horrorach czy pierwszej części "Obecności". Z jednej strony są tradycyjne chamskie jumpscare'y (czyli te momenty, gdy coś niespodziewanie wyskakuje na ekranie) – jeden np. przypominał te virale sprzed kilkunastu lat, kiedy wpatrywaliśmy się w obrazek, a tu nagle "ŁAAAAAAAA" i jakaś upiorna facjata. Z drugiej strony są też bardziej "humanitarne" straszne momenty, w których przeczuwamy, że coś się stanie, bo cichnie muzyka... i nagle "ŁAAAAAAAA".
Albo nie.
No właśnie, zacząłem szanować reżysera, bo nie zawsze stosował ten prosty trick (aczkolwiek robił to tak, że nie nie czułem się znudzony) i są również momenty straszne, przy których boimy się samą wytworzoną atmosferą. Mamy ten ścisk w klatce piersiowej, nie chcemy już patrzeć, wręcz mamy już dość tego napięcia, ale nie jesteśmy dobijani kolejnym "ŁAAAAAAAA".
Nie brakuje też scen gore i body horroru, ale właśnie te, w których nic takiego się nie dzieje, były dla mnie prawie "najgorsze". Prawie, bo jednak najbardziej nieprzyjemne były te wszystkie uśmiechy rodem z koszmarów sennych. Nawet Joker nie potrafi być tak złowieszczy.
"Uśmiechnij się" to porządnie zrealizowany film i naprawdę straszny horror.
"Uśmiechnij się" jest w pewnym sensie typowym amerykańskim horrorem z XXI wieku, ale takim z wyższej półki. Podobnie jak "Babadook" ma metaforyczne drugie dno i opowiada o zdrowiu psychicznym, radzeniu sobie z trudną przeszłością czy pokonywaniu traumy, która w tym wypadku prześladuje główną bohaterką wręcz dosłownie.
Sosie Bacon ("Trzynaście powodów", "Mare z Easttown") popadała przy tym w takie szaleństwo, że obawiam się o jej stan psychiczny po skończeniu zdjęć. Kawał świetnej aktorskiej roboty. Reszta załogi też wywiązała się z zadania przyzwoicie, ale to na jej barkach oparto cały film. I udźwignęła.
Od razu też widać, że film nie jest zrealizowany na odczep się lub taśmowo: ma niezłe, powykrzywiane ujęcia, które wzmacniają chorą wizję świata przedstawionego oraz niepokojącą ambientową muzykę, która niby tylko sobie "plumka", a jednak dopala grozą cały obraz.
Jedyne, do czego mogę się doczepić, to zakończenie. Jak zwykle. Niestety większość horrorów ma to do siebie, że twórcy mieli przebłysk geniuszu, ale nie wiedzieli, jak dalej pociągnąć fajny koncept. Może to kwestia tego, że "Uśmiechnij się" powstał na bazie krótkometrażówki, a może nie, ale finałowe sceny lekko mnie rozczarowały. Nie tego się spodziewałem, tym niemniej nie przekreślają całego filmu, który sprawił, że z kina wyszedłem łagodnie uśmiechnięty.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.