Serial "Wielka Woda" dzieje się w trakcie prawdziwej "powodzi tysiąclecia" w 1997 roku. Nazwy kluczowych miejsc (oprócz Wrocławia) nie znajdziemy jednak na mapach, a głównych bohaterów nie skojarzą nawet rodowici mieszkańcy. Wszystko jednak ma swoje źródło w całkiem realnych postaciach i wydarzeniach. No, może z wyjątkiem uciekającego krokodyla.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Wielka Woda" to serial katastroficzny, którego tłem jest "powódź tysiąclecia" z 1997 roku.
To jednak nie dokument, a serial fabularny. Bohaterowie są wymyśleni, ale niektórzy są inspirowani autentycznymi osobami, np. dziennikarka czy prezydent Wrocławia.
Serialowe miejsca takie jak Gierżoniów czy Kęty są fikcyjne, ale mają swoje odpowiedniki w realu.
Twórcy nie zalali znów w Wrocławia – część nagrań pochodzi z archiwów, a część zdjęć powstała w wielkim basenie. Jak to nakręcono?
– Zależało nam na powrocie do tamtego nastroju i emocji, ale jednak w gruncie rzeczy stworzeniu uniwersalnej historii o podejmowaniu trudnych decyzji, konflikcie pokoleń, jednostki z większością, wsi z miastem. O tym, że trzeba się zmierzyć ze swoimi "niezałatwionymi sprawami", nie da się od tego uciec. Ale też o niezwykłym pospolitym ruszeniu, chęci pomocy, solidarności i potrzebie działania – mówiła pomysłodawczyni serialu Anna Kępińska.
Powódź z 1997 roku jest tylko tłem i katalizatorem zdarzeń, ale i tak wyszła twórcom efektownie, o czym za chwilę. Okoliczności, w których znaleźli się mieszkańcy, też są zekranizowane na podstawie faktów. Serial "Wielka Woda" pokazuje takie niuanse jak np. chodzenie po dachach zalanego Wrocławia. Niektórzy (np. na Nowym Dworze i Kozanowie) nawet wyprowadzali tam swoje psy.
W serialu jest jednak sporo fikcji, co może być niezrozumiałe. Po co zmieniać nazwiska lub nazwy miejscowości? Cóż, taki był zamysł twórców: to nie miał być dokument, ale pewna opowieść osadzona w konkretnym czasie. Twórcy przeprowadzili jednak setki rozmów ze świadkami i powodzianami, by jak najlepiej oddać klimat wydarzeń z 1997 roku i oprzeć na tym swoich bohaterów oraz wątki historii. Kto lub co stało się dla nich inspiracją?
Jaśmina Tremer i inni główni bohaterowie to postacie fikcyjne, ale Tomasz Kot zagrał prawdziwego "prezydenta Wrocławia".
Hydrolożka Jaśmina Tremer (w tej roli Agnieszka Żulewska), urzędnik Jakub Marczak (Tomasz Schuchardt) i Andrzej Rębacz (Ireneusz Czop) z Kętów to postacie stworzone na potrzeby fabuły. Z pewnością scenarzyści zawarli w nich cechy prawdziwych liderów, którzy w tamtym czasie żyli i walczyli z powodzią. Niektórzy bohaterowie mają jednak konkretniejsze inspiracje. Jednym z nich jest bezimienny "prezydent Wrocławia", którego zagrał Tomasz Kot.
Włodarzem miasta był wtedy Bogdan Zdrojewski, który brał czynny udział w akcji przeciwpowodziowej.– Będąc trzy doby na nogach, bez snu i odpoczynku, w sztabach, w telewizji TeDe, na wałach, w szpitalach i innych miejscach o kluczowym znaczeniu, zapamiętałem ogrom rozmaitych historii, zdarzeń, reakcji. To wszystko układa się w fantastyczną całość – wielkiego Wrocławia, z fantastycznym społeczeństwem – wspominał polityk.
Dziennikarka była wzorowana na Magdzie Mołek. Odtworzono ją praktycznie 1:1.
Na drugim planie przewija się również zaangażowana, młoda dziennikarka telewizji Merkury Ewa Rudzik (Marta Nieradkiewicz). Taka stacja i osoba nigdy nie istniała w naszej rzeczywistości, ale każdy z nas zna TVP i Magdę Mołek. To właśnie na tej dziennikarce wzorowano postać w serialu. Magda Mołek relacjonowała powódź w "Faktach" TVP Wrocław.
Miała wtedy zaledwie 21 lat i dopiero rozpoczynała karierę dziennikarską i od razu wrzucono ją na, ekhem, głęboką wodę. Kiedy obejrzymy stare nagrania, dostrzeżemy dbałość o szczegóły serialu Netfliksa. Bohaterka ma podobną fryzurę, stroje, a w rękach często trzyma plik kartek z najświeższymi informacjami. Dokładnie tak, jak jej pierwowzór.
Serialowa wieś Kęty to tak naprawdę Łany. Ich mieszkańcy nie chcieli się poświęcić i zablokowali wysadzenie wałów.
Jeden z najbardziej dramatycznych wątków serialu dotyczył Kętów (ale nie tych obok Oświęcimia, które, swoją drogą, też zmagały się z powodzią) i zbuntowanych mieszkańców. Nie zostało to wyssane z palca, ale zmieniono nazwę wioski. W 1997 roku o Łanach mówiła cała Polska. Ich dylemat wzbudza emocje do dziś.
150 mieszkańców nie chciało stracić dorobku życia i zablokowało wysadzenie wałów. Planowano zalać Łany, by powstrzymać falę powodziową zmierzającą do Wrocławia. Nigdy już nie dowiemy się, czy rzeczywiście byłoby to skuteczne.
"Mieszkańców Łanów traktowano podczas powodzi jak oszołomów, którzy nie chcą zgodzić się na ocalenie tysięcy ludzi, zabytków, wielowiekowej historii, za to "wolą ratować stare chałupy (łącznie było to 40 domów - red.) i parę świń" - więcej o tym możecie przeczytać w artykule Doroty Kuźnik.
Przez regaty nie spuszczono wody w zbiorniku, a sprawę zamieciono pod dywan.
Zbiornik retencyjny w Gierżoniowie nie istnieje - w serialu "zagrało go" Jezioro Nyskie. Jednak faktycznie w tamtym czasie odbyły się w tamtych okolicach regaty żeglarskie (jest o tym wzmianka w tygodniku "Nowiny Nyskie" - możliwe też, że chodziło o położone obok Jezioro Otmuchowskie), przez co nie spuszczono wody ze zbiornika.
To był gorący okres przedwyborczy, więc politycy korzystali z każdej okazji, by się promować przed mieszkańcami. Odwołując imprezę straciliby szansę na kolejną pokazówkę, ale mogliby uratować Wrocław i okolice. To jednak wciąż głównie domysły. Mówił o nich Kasper Bajon w dokumencie o serialu "Historie Wielkiej Wody", który jest też do obejrzenia na Netfliksie.
Sprawa została zatuszowana i nie wiemy, które "ważne osoby" były wtedy na regatach (o ile faktycznie byli tam jacyś politycy). Nysa zresztą też została wtedy zalana i cudem uniknęła gigantycznej katastrofy.
"W nocy z 8 na 9 lipca 1997 roku na Nysę z pobliskiego jeziora retencyjnego wylewało się w ciągu sekundy 1500 ton spienionej wody. Powstała fala zalała prawobrzeżną część miasta. Naruszyła również konstrukcję zapory na zbiorniku. Na tyle poważnie, że realne stało się jej przerwanie. Niewiele brakowało do tragedii, która pochłonęłaby 35 tysięcy ofiar" - mogliśmy przeczytać na łamach "Nowej Trybuny Opolskiej".
Zalane ulice, w których brodzą aktorzy, odtworzono w wielkim basenie. Reszta pochodzi z archiwalnych nagrań.
Zalany Wrocław wygląda w serialu ultrarealistycznie. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić, a nawet zastanawiamy się czasem: czy oni tam znów zrobili mini-powódź?! Reżyser Jan Holoubek przyznał, że twórcy skorzystali ze wszystkich możliwych metod produkcyjnych: woda została wygenerowana w komputerze, ale użyto też tej prawdziwej w scenografii zbudowanej od podstaw.
Do serialu wpleciono też materiały archiwalne Polskiej Kroniki Filmowej, które uzupełniły część fikcyjną. – Stąd się zrodził pomysł na taką stylistykę zdjęć, troszkę bardziej dokumentalnych, o charakterze taśmy filmowej – mówił reżyser w wywiadzie. Tak więc ujęcia wyglądające bardzo realistycznie... są po prostu autentyczne. Z drugiej strony niektóre ujęcia bezbłędnie oszukują ludzkie oko. Szczególnie te, w których pojawiają się aktorzy.
Zdjęcia kręcono w 10 miejscach w Polsce, ale główna ulica, na której toczy się spora część akcji, to Więckowskiego we Wrocławiu (część wrocławskiego "trójkąta bermudzkiego"). Została też odtworzona w basenie (na Google Maps ktoś nawet dodał zdjęcie z fragmentem scenografii) w Srebrnej Górze, co możecie zobaczyć na kadrze poniżej — to dosłownie "pic na wodę". Zagadka, nad którą się głowiło pewnie wielu z was, rozwiązana.
Aligator naprawdę uciekł z wrocławskie zoo? Fakty są mniej dramatyczne.
Wątek aligatora, który uciekł w serialu z zoo, przewija się w kilku odcinkach. Co się z nim stało? Tego nie wiemy, ale służył przede wszystkim budowie napięcia i nadawał "Wielkiej Wodzie" pierwiastek hollywoodzkiego kina katastroficznego. Aligator w serialu nazywa się Wally - jak ten z lekko zapomnianej już kreskówki Hanny-Barbery z lat 60. i to również bajkowa postać.
Z zoo we Wrocławiu nie uciekło wtedy żadne zwierzę, ale podejrzewam, że i tak mogły krążyć legendy wśród mieszkańców ("Mój znajomy mówił, że widział krokodyla, ale nikt mu nie wierzył. Może rzeczywiście widział" - możemy przeczytać w sieci). Myślę, że scenarzyści połączyli fikcyjny wątek z klasycznym wakacyjnym medialnym tematem o odnalezionych egzotycznych zwierzętach. W 2020 roku we Wrocławiu spacerowicze natknęli się na prawdziwego gada, który sobie grasował nad Odrą. Trafił potem do miejskiego zoo.
W 1997 roku przeprowadzono szeroko zakrojoną akcję ewakuacji zwierząt z wrocławskiego zoo. Pomagało w tym tysiące mieszkańców i możecie o tym przeczytać w poście powyżej. Pospolite ruszenie zakończyło się sukcesem z jednym wyjątkiem. Zebrę Chapmana spłoszył przelatujący helikopter i wpadła na ogrodzenie. Nie przeżyła.
W "Wielkiej Wodzie" mogliśmy zobaczyć zebry biegnące po ulicach Wrocławia – to też wymysł scenarzystów. Jednak rodzina szczurów płynąca na drzwiach nie została zmyślona (!). Taki widok zapamiętała jedna z osób pracujących przy serialu i opowiedziała o tym kiedyś Annie Kępińskiej, producentce. Cytując Jeffa Goldbluma z "Parku Jurajskiego": życie znajdzie sposób.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Prowadziłam wiadomości trzy dni z rzędu, nie wychodząc stamtąd do domu, zresztą i tak nie było po co, bo trudno było się poruszać po mieście, które było totalnie sparaliżowane. Wody w kranach nie było, a my spaliśmy na kartonowych pudełkach w redakcji.
Magda Mołek
Fragment wypowiedzi na kanale "W moim stylu"
Ludzie, którzy przeżyli powódź w całej Polsce, do dziś boją się szumu wody, a śmigłowce są dla nich synonimem pomocy. My na ich widok wpadamy w panikę. Wszystkich chciano ratować, ale nas wysadzić, zbombardować i zalać.
Ryszard Wychudzki
wieloletni sołtys Łanów
Regaty okazały się najbardziej delikatnym tematem, ponieważ każdy wiedział, że jakieś regaty były, ale nikt nie chciał mówić gdzie i co się tam wydarzyło. Natomiast rzeczywiście te regaty się odbyły, zostały opisane w kilku gazetach, ale potem było to wycofywane. (...) Pojawiło się to w kilku (gazetach), a potem zostało to przemilczane.