Pochodzi z Wejherowa, a nie potrafi pływać. Kinga Baranowska jest himalaistką. Być może będzie pierwszą Polką, która zdobędzie Koronę Himalajów. Nie lubi mediów, bo te szukają sensacji. Najczęściej pytają ją o śmierć i kontrowersje. A przecież, jak mówi w rozmowie z naTemat, równie dobrze zginąć można przypadkiem na ulicy lub w wypadku drogowym. - Do ludzi docierają tylko wypadki i przekręty - dodaje.
Mówisz, że zaczynasz to już w Polsce. A Artur Hajzer powiedział mi kiedyś, że rozmawia już na miejscu, gdy jest najtrudniej.
Rozmowa z górą jest oczywiście przenośnią. Przygotowuję się w ten sposób do wyprawy, również pod kątem mentalnym. Jakby nie było, wchodzę tam w żywioł, naturę. Tam nie ma reguł gry, to nie jest boisko, nigdzie nie zejdziesz jak masz kontuzję. I dlatego tak musisz się w to miejsce wczuć. Działać tak, jak działa natura, funkcjonować jak ona. Pomyśleć o możliwych sytuacjach, o tym, co cię może zaskoczyć. No i to jest też czasami strach, który musisz pokonać.
Oczywiście. Jednak lepiej ten strach przerobić zanim się pojedzie na wyprawę. Tam na miejscu już nie ma na to czasu, trzeba zacząć działać.
Wielu himalaistów ma w górach halucynacje.
Mnie się to nie zdarzyło, natomiast wiem, że może mieć miejsce. Na przykład w sytuacji, gdy długo jesteśmy sami. W tym roku na Lhotse przez kilkanaście godzin szłam samotnie i pamiętam, że miałam wtedy wielką ochotę z kimś porozmawiać. Człowiek jest istotą społeczną, musi być z kimś. Dlatego to naturalne.
Krzysztof Wielicki wspinał się w 1990 roku sam na Dhaulagiri i był w takim stanie, że zatrzymał się i zrobił dwie herbaty, bo myślał, że z kimś jest.
Dokładnie, to skrajny przykład, który przewija się teraz w różnych podręcznikach. Nie dziwi mnie to, choć dla przeciętnego człowieka to może być nie do pomyślenia. Mi się też czasem wydaje, że jest ktoś koło mnie, choć nigdy nikogo nie widziałam.
Ale skrajnie zmęczona kiedyś w górach byłaś? Nie wierzę, że nie.
Pewnie, że byłam. Najtrudniej jest zawsze w zejściach. Musisz się pilnować, by nie było rozprężenia psychicznego, takiej euforii, ona może pojawić się dopiero w bazie. Tu na nizinach jest przecież podobnie, często jedziemy po bandzie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami i tym, co będzie po. A tam sobie po prostu nie można na to pozwolić, bo może się to źle skończyć. Liczy się efekt na „koniec dnia”.
Jakie są najczęstsze objawy?
Powyżej „ósemki” (wysokość 8000m. –red.) ciągniemy już na rezerwach, więc ważne jest, by działać w miarę szybko i być tam w dobrej formie (Kinga nie wspomaga się butlą z tlenem podczas swoich wspinaczek – red.). Objawy? Odwodnienie, zmęczenie spowodowane głodem i brakiem snu. Zdarzało mi się robić szybką drzemkę pomiędzy jednym krokiem a drugim. Ze względu na małe gabaryty, muszę uważać, by nie tracić za bardzo wagi, szybko robię się głodna, poza tym spalamy tam z siedem tysięcy kalorii dziennie, to dużo. W kieszeniach mam zawsze wysokokaloryczne węglowodany złożone np. orzechy. I ciągle coś podjadam.
Kinga Baranowska na szczycie Annapurny:
Niektórzy śpiewają.
Mam słaby głos (śmiech). Rozmawiam z kimś w myślach albo zaczynam liczyć kroki, żeby nie wypaść z rytmu. Czasem się modlę.
Jerzy Kukuczka liczył do dziesięciu.
Wszystko zależy od wysokości. Na początku liczę nawet do czterdziestu, i przerwa. Ale są momenty, gdy liczę do trzech. Zdarza się, że komuś tę wspinaczkę w myślach dedykuję.
Nie lubisz kiedy mówi się o himalaizmie: sport ekstremalny?
Nie lubię szufladkowania. Bo gdy tylko mówimy o tych wszystkich ekstremach, którymi wiem, że media żyją, pomijamy to, co w himalaizmie jest najważniejsze.
Zgadzam się, ale nie powiesz, że tego elementu loterii nie ma.
A jaką masz pewność, że wychodząc na ulicę, czy też prowadząc auto, ktoś na ciebie nie najedzie i nie będziesz miał wypadku? Przecież codziennie na polskich drogach ginie statystycznie kilkanaście osób i nikt o tym nie trąbi.
Tu nie ma rozrzedzonego powietrza. Nie jestem zmęczony. Prawdopodobieństwo jest mniejsze.
Czasem się zastanawiam nad tym, o czym mówią media. Odsetek wypadków w Himalajach jest bardzo niewielki, jednakże do świadomości ludzi przedostają się tylko one. Bo to jest taka spektakularna śmierć. Nikt nie chce pisać o dobrym, fajnym przejściu drogi, czy wejściu na szczyt, ba, nikt nie chce nawet pisać o aktach odwagi, o pomocy w górach, bo temat nie jest nośny. Do ludzi docierają tylko wypadki i przekręty. Czasem mam tego serdecznie dość, że w kółko jestem pytana o jakąś kolejną ściemę na Evereście, a mnie tam przecież nawet nie było! Dziennikarz siadając ze mną do wywiadu, pyta się o same kontrowersje, potem o tym pisze, ktoś to czyta i tak spirala się nakręca.
A nie uważasz, że ludzi po prostu ten temat interesuje?
Być może. Jednakże musisz wiedzieć, że himalaiści to ludzie, którzy kochają życie, inaczej nie mogliby robić tego co robią. Ja sama kilka razy zawracałam spod samego szczytu, gdy czułam że coś nie gra. Czy myślisz, że to dla nas łatwe?
Wychodzi na to, że nie potrafimy rozmawiać o śmierci.
Mam wrażenie, że to taki temat tabu, który wrzuca się albo księdzu albo nam. A prawda jest przecież taka, że to dotyczy każdego z nas.
Boli cię to, że jesteś w kółko o to pytana?
Nie. Boli mnie to, że nie mówi się o tym, co faktycznie jest ważne w górach, choćby o wartościach, które za sobą niosą. Bo czym są góry? Tu niżej - przepiękną pasją i bardzo cudownym spędzaniem wolnego czasu, który polecam wszystkim, choćby poprzez klub wysokogórski, w którym działam. W Himalajach – owszem, bardzo ważne są dla nas cele sportowe, o których jednak rzadko się mówi, jeśli nie ma w tym sensacji. Ale te wszystkie rzeczy okołogórskie są równie istotne. Dla wielu ludzi góry to przełamywanie własnych słabości, stawanie się lepszym człowiekiem, pomoc drugiej osobie. Sama idea związania się z kimś drugim liną jest czymś, co świadczy o zaufaniu do drugiej osoby, powierzeniu własnego bezpieczeństwa w czyjeś ręce. O tym się rzadko słyszy, a szkoda, bo to są właśnie fundamentalne motywy ludzi wspinających się w górach.
Co innego jednak się sprzedaje. Śmierć, cierpienie, strata, pytanie o sens.
Niestety w mediach to się sprzedaje w koszmarny sposób, jako tania sensacja. To wszystko powoduje, że znieczulamy się na powagę tych tematów. Być może te pytania wynikają z jakiegoś lęku, jednakże każdy sam musi przerobić lekcję ze śmierci, bo przecież ten temat nikogo nie ominie. W związku z tym, zamiast pytać się co zrobić ze śmiercią, może lepiej zastanowić się co zrobić z życiem i jak je dobrze przeżyć?
KInga Baranowska w audycji "Ona rozmawia":
Zauważyłem, że nie lubisz udzielać wywiadów. Tu się zgodziłaś.
Bo liczyłam właśnie na to, że pogadamy nie tylko o taniej sensacji. Poza tym, mimo wszystko uważam, że warto się dzielić z ludźmi górami, a nie zatrzymywać wszystkiego dla siebie. Stąd choćby to moje pisanie podczas wypraw bloga.
To prawda, że Wanda Rutkiewicz była twoją idolką?
Chyba nie lubię słowa idol. Mam wrażenie, że znaczy ono coraz mniej. Kiedy przygotowywałam się na Kanczendzongę w 2009 roku, dużo czytałam o Wandzie, rozmawiałam o niej z innymi wspinaczami. Chciałam ją poznać i dowiedzieć się dlaczego zaginęła na tej górze. I dlaczego w ogóle ta góra miała miano góry, która nie lubi kobiet. Gdy stałam na wierzchołku zadedykowałam tę górę właśnie jej, by o niej przypomnieć. Z pewnością była bardzo odważną kobietą.
Ona kiedyś powiedziała, że góry to dla niej trzy rzeczy. Człowiek, natura i sport. A dla ciebie?
Myślę, że coś w tym jest. Są pewnym punktem odniesienia. Systemem wartości. Teraz chyba już dla mnie też drogą życiową.
Nie ma w nich elementu rywalizacji?
Nie może być.
Bo?
Bo w górach to nie popłaca.
Artur Hajzer ma na to ciekawe określenie. Powiedział kiedyś, że wielu ludzi wolało być martwym bohaterem niż żyjącym przegranym.
Może tak było kiedyś, kiedy po raz pierwszy zatykano flagę na szczycie? Szczerze? Nie identyfikuję się z tym powiedzeniem, to jest kompletnie nie moje. Uważam, że życie jest ogromną wartością. A góry zawsze zostaną i można tam wrócić.
Zdobycie góry to sukces?
Dla himalaisty - na pewno.
A zawrócenie to porażka?
Jeśli się zrobiło wszystko co w naszej mocy, to uważam, że to nie porażka. Przecież z naturą i tak się nie wygra, nie należy mieć takiego podejścia w swej głowie. Trzeba mieć pokorę, to przecież natura rozdaje karty, a ja mogę być jedynie świetnie do tych gór przygotowana. Poza tym Korona Himalajów to długi, wieloletni projekt, a nie jednorazowe przygotowanie się do mundialu czy igrzysk. Jest tu wiele wzlotów i upadków. Chyba najważniejsze jest to, czy umiemy się z tych upadków podnosić się, zebrać siły i iść dalej.
Dhaulagiri, 2007 rok. Zawróciłaś, będąc 100 metrów pod szczytem.
Miałam wtedy dwie myśli. Pierwszą, że najważniejsze jest moje bezpieczeństwo. I drugą, że ta góra zawsze tu będzie stała. I faktycznie, stała kilka miesięcy później, gdy wspięłam się na jej wierzchołek. Moim zdaniem dojrzały himalaista to właśnie ktoś, kto w takim momencie umie zawrócić.
Zgodzisz się, że himalaizm przechodzi dzisiaj kryzys?
Na pewno. Jednak musisz też zwrócić uwagę na czasy, w których żyjemy. Za komuny góry były ucieczką w wolność, z opresyjnego systemu. Dla niektórych szczytem szczęścia było dostanie paszportu, część z tych osób nigdy nie wróciła do kraju. Krzysztof Wielicki często mawiał, że do Polski nie wracało się całymi miesiącami, bo w latach 80. za bardzo nie było po co wracać. Tam była przygoda, a tu socjalistyczna szarość. No i można było też na wyprawach zarobić, bo często handlowało się tam w Azji. A przecież dzisiaj żyjemy w świecie, gdzie możesz mieć wszystko. Komu się chce teraz tak trudzić, by organizować fundusze, kto jest w stanie dostać urlop? Ja nie muszę nigdzie uciekać, mam wolności aż zanadto. W dzisiejszych czasach ważniejsze jest to jak się tę wolność odpowiedzialnie wykorzystuje. Bardzo mało ludzi jeździ w tej chwili profesjonalnie w Himalaje, bo zwyczajnie jest to zbyt trudne do zorganizowania.
Właśnie, nie macie skąd uciekać. Co was ciągnie w te góry?
Na pewno to są zupełnie inne motywacje, niż kiedyś. Musi to być wewnętrzna motywacja oparta na głębokiej pasji, czy też wręcz miłości do gór i temu wszystkiemu, co jest z tym związane.
Jak robi się ciepły napój, wysoko, przy ekstremalnym wysiłku?
To jest jedna z tych sytuacji, które pokazują, że w górach najważniejszy jest drugi człowiek. Wiem, że jesteś dziennikarzem sportowym i drążysz temat rywalizacji, osiągów, ale w górach to niekoniecznie jest najważniejsze, choć oczywiście element sportowy jest dla nas bardzo istotny. Wiesz, czemu drugi człowiek jest tak ważny? Bo w trudnej sytuacji nie będzie się liczyć to, czy on umie się podciągnąć na jednym palcu lewej ręki i czy będzie jakimś niesamowitym sprinterem. Liczyć się będzie to, czy pomoże ci w sytuacji takiej, gdy będziesz potrzebować pomocy. Czy właśnie jak leżysz potwornie zmęczony w namiocie, ten drugi człowiek ugotuje ci ze śniegu wodę na herbatę, co trwa parę godzin. I czy ci ją poda. Wiem – to okrągłe i patetyczne słowa, ale w górach zaczynają mieć realne znaczenie. Liczy się to, czy zachowasz się jak człowiek, a nie zdobycie szczytu. Bo tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. To właśnie wychodzi wtedy, gdy trudno, a nie wtedy, gdy w chwale zdobywa się szczyt i wszystko idzie jak z płatka.
Masz jakieś specyficzne zwyczaje w górach?
Chyba ich nie mam. Gdy idę na szczyt, muszę mieć w sobie harmonię. Takie poczucie, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu.
A wolny czas? Przecież bywa, że w obozie na sześciu, siedmiu tysiącach metrów spędza się kilka dni. Z tego co wiem, jedni wtedy czytają, inni wolą pospać.
Różnie z tym bywa. Najfajniej jest gdy nie potrzebuję żadnych wspomagaczy. Gdy mogę patrzeć w tropik i po prostu czekać.
Dziwne te twoje odpowiedzi. Dziwi mnie trochę też odbiór w Polsce twojej osoby. Jak patrzą na osiągnięcia, nie mam wątpliwości, że jesteś najlepszą polską himalaistką swojego pokolenia. Masz trzy pierwsze polskie kobiece wejścia na ośmiotysięczniki. Jesteś obecnie w pierwszej piątce himalaistek na świecie. Tymczasem, mogę ci zacytować dwie wypowiedzi?
Jasne.
Bernadette McDonald pisze w swojej książce, że Kinga Baranowska to faworytka mediów. A Ryszard Pawłowski, że dla polskiego związku liczy się tylko jeden wspinacz. Ty. Czemu tak o tobie mówią?
Po części pewnie dlatego, że w tamtych czasach nie było takich mediów. Mówiło się tylko o Jurku Kukuczce i Wandzie Rutkiewicz i być może ktoś czuje się pominięty. Z drugiej strony wtedy poprzez media nie trzeba było starać się o fundusze, pieniądze były ze związku, albo z kominów, czy przemytu. Teraz są po prostu inne czasy.
Sugerujesz, że te osoby po prostu nie nadążyły, nie znają realiów?
Nie wiem. Dziś jest rok 2012 i żyjemy w czasach mediów, internetu. Mam się na to obrażać? Kiedy organizuję wyprawę, organizuję też sponsorów, a oni organizują media. Tak to działa, inaczej nie byłoby wypraw. Przecież nie żyjemy już w czasach komuny i nie wisimy na kominach.
Nie jesteście wspierani jak piłkarze czy olimpijczycy.
To nie jest sport olimpijski. Musisz umieć zorganizować sobie wyprawę w Himalaje, negocjować z różnymi ludźmi z różnych krajów, zająć się sobą po powrocie, mieć pracę i pieniądze na życie.
Kinga Baranowska opowiada o przygotowaniach do wyprawy:
Wyobrażasz sobie, że Zosia Klepacka pochodzi nie ze Śródmieścia w Warszawie a z Zakopanego? I mimo to zdobywa ten brąz w żeglarstwie?
Do czego zmierzasz?
To takie przejście. Ty pochodzisz z Wejherowa, a zdobywasz najwyższe szczyty świata. Czemu?
Nigdy mnie nie ciągnęło do morza. Mało tego, ja nawet nie umiem pływać. Po prostu gdy pierwszy raz pojawiłam się w górach, wiedziałam, że to będzie dłuższa miłość (śmiech).
Zdobędziesz tę Koronę Himalajów? Z pasji?
Chyba nie da się czegoś takiego robić bez pasji. Gdybym nie kochała tego co robię, to już z tysiąc razy bym zawróciła, przecież nikt mnie do tego nie zmusza. Jednak w tym wypadku trzeba oprócz planów, niesamowitej motywacji, mieć też niesamowitą pokorę. Nie mogę tu założyć dokładnej daty kiedy to się dokładnie wydarzy.
A nie boisz się, że jak zdobędziesz Koronę, nagle poczujesz pustkę? Pytam, bo chyba z trzy razy oglądałem świetny film „Człowiek na linie”. I on jest właśnie o człowieku, który przechodzi na tytułowej linie między wieżowcami World Trade Center, które jeszcze istniały. A potem dochodzi do wniosku, że nie ma niczego wyżej.
Nie sądzę, by mi to groziło. Dla mnie każda z tych gór była zupełnie oddzielnym światem, a nie jakimś biciem rekordu. Zresztą takie podejście w górach jest niebezpieczne. Nawet jeśli nie jestem w Himalajach, to wszystkie rzeczy „okołogórskie” też mnie cieszą. Na przykład gdy wprowadzam kogoś na nietrudny szczyt trekkingowy, albo coś ludziom przekazuję ze swoich doświadczeń (Kinga na co dzień prowadzi spotkania motywacyjne). To chyba taka naturalna droga, że jak już dużo osiągasz, to potem zaczynasz się tym dzielić. Sprawia mi to coraz większą radość i zamierzam podążyć właśnie tym torem po zakończeniu kariery sportowej.
Ludzie się dziwią, jak słyszą co robisz?
Często się dziwią. Ale ja też coraz bardziej się z tym oswajam, że się dziwią. Widocznie tak już ma być, mam przyzwyczajać ludzi do rzeczy niestandardowych.