Łukasz Żelechowski, niewidomy pieśniarz. W ostatni weekend wystąpił w programie "Mam talent". Zaśpiewał, grając na bandurze. Dostał owację na stojąco. I trzy razy tak. Nie pokazano go w telewizji. Czemu? Nie do końca wiadomo. W każdym razie brawa dostał już wcześniej. Gdy powiedział, że oprócz uczenia informatyki, od lat wchodzi też na najwyższe szczyty różnych kontynentów.
- Naprawdę Łukasz wystąpił w "Mam talent?" - dziwi się Piotr Pogon; człowiek, który wraz z nim wszedł na Kilimandżaro, potem na Elbrusa i wreszcie na Aconcaguę. Najwyższy szczyt obu Ameryk, mający prawie 7000 metrów. Dodaje, że o talentach muzycznych swojego kolegi wiedział od dawna: - Gdy szliśmy do góry, śpiewał i śpiewał. Zwłaszcza w najcięższych momentach. To były głównie góralskie utwory. Występ w popularnym talent-show nie został pokazany w telewizji, ale jego występ robi furorę w internecie.
Dzwonię do Żelechowskiego. Odbiera, przeprasza, że nie mógł wcześniej rozmawiać. Pytam go o "Mam talent". - Śpiewam od najmłodszych lat, bardzo to lubię. Stwierdziłem, że warto byłoby sprawdzić się na tym polu - mówi mi w słuchawce. Wykonał popularną góralską pieśń "Krywaniu wysoki", ze słowami Kazimierza Przerwy-Tetmajera, wykonywaną też przez zespół Skaldowie.
Taniec w skorupach
Historia dobrze pokazująca artystyczną osobowość Łukasza. Plaza de Mulas, jeden z obozów po drodze na Aconcaguę. Grupa Czechów, może Słowaków zdobyła już górę, jest w trakcie schodzenia, może więc zasiąść do wspólnej biesiady. Łukasz z Piotrem na szczyt jeszcze wchodzą. Ale co tam, dosiadają się. Łukasz dołącza do wspólnych śpiewów, by już po chwili uczyć wszystkich, jak powinno się wykonywać "Jożina z Bażin". Na koniec jedna z uczestniczek prosi go jeszcze do tańca. I tańczy z nią, w grubych, górskich butach. Tak zwanych skorupach.
Tu zobaczycie, jak Łukasz gra i śpiewa:
Łukasz jest niewidomy od urodzenia. "30 lat temu w inkubatorze nie zakładano okularów chroniących oczy" - tak wyjaśniona jest przyczyna jego ślepoty w książce "O dwóch takich… Teraz Andy", która opowiada o całej wyprawie. Piotr z kolei nie ma jednego płuca. Miał 16 lat, wykryto u niego guza w gardle. Potem nastąpił przerzut, była operacja, płuco trzeba było usunąć.
Stanowią zgrany duet, świetnie się uzupełniają. - To niesamowite, ale ten niewidomy człowiek otworzył mi oczy na świat - przyznaje Pogon w rozmowie z naTemat. Łukasz w 2006 roku na jednym z festiwali muzycznych spotkał się z Anną Dymną i opowiedział jej swej górskiej pasji. Nie spodziewał się, że rok później odbierze telefon. - Witam panie, Łukaszu, chciałby pan może wejść na Kilimandżaro?
Nie obraża się za "Juranda"
Idea wyprawy wyszła od Grzegorza Kępskiego, Polaka mieszkającego w Kenii. To on w fundacji Dymnej opowiedział o Włochach, którzy wprowadzili niewidomych na najwyższą górę w Afryce. Tak więc Żelechowski nie był pierwszy, który stracił wzrok i na niej stanął. Ale dwa lata później już pisał historię. W sierpniu 2009 jako pierwszy niewidomy człowiek stanął na wierzchołku Elbrusa. To był pierwszy projekt fundacji "Poza horyzonty", założonej przez Pagona i Jasia Melę.
Jest niewidomy, ale nie przejmuje się tym. Żyje z uśmiechem, zaakceptował ten fakt. I, co najważniejsze, ma do siebie totalny dystans. Razem z Piotrem mówią o sobie, że są "wadliwymi egzemplarzami". Piotr zwraca się do Łukasza per "Jurand", a po chwili jest przez niego nazywany "Świstakiem" albo "Zadyszką".
Pierwsza wyprawa, podejście pod Kilimandżaro, najtrudniejsze momenty. Łukasz ma dość, walczy ze sobą, ledwo stawia krok za krokiem. Nagle za plecami słyszy: - Musimy ci coś powiedzieć. Tak naprawdę nie jesteśmy w Afryce, nie idziemy na Kilimandżaro. Spacerujemy po hałdzie węglowej pod Mysłowicami. - Wielu za takie coś by się obraziło. A on tylko zaczął się śmiać - opowiada Pogon.
Łukasz Żelechowski w Telewizji Trwam:
Aconcagua
Śmiał się też w sytuacji, gdy nastąpiła następująca rozmowa:
- Łukasz, powiedz nam jedną rzecz. Kolory mają dla ciebie jakiekolwiek znaczenie?
- Nie, nie mają.
- No to wiedz, że my tu wszyscy jesteśmy murzynami.
W jaki sposób szli na Aconcaguę? Łukasz tak to opisywał w rozmowie z "Rzeczpospolitą": "Idący z tyłu Piotruś poklepywał mnie przyjacielsko kijem po biodrze, sygnalizując przeszkody. System komunikacji był taki: lewe biodro - stuknięcie - przeszkoda przy lewym biodrze albo kamień przed lewą nogą. Prawe biodro to samo". Przed nim szedł jeszcze Arkadiusz Mytko, inny uczestnik wyprawy. To on trzymał linę, którą Łukasz miał zapiętą na swojej uprzęży.
Czy to w Ameryce Południowej, czy to w Afryce, były momenty trudne. Pod Aconcaguą Łukasz myślał już o poddaniu się. Ostatecznie bardzo pomogła mu spotkana po drodze grupa Polaków. Uspokajali, dodawali otuchy, niemal wciągnęli na szczyt. Z kolei idąc na Kilimandżaro, będąc już na wysokości ponad 5000 metrów, Łukasz na chwilę przysnął. Łatwo to było zauważyć, bo akurat nie śpiewał. To właśnie wtedy jego znajomi stworzyli powtarzane potem stwierdzenie, że Łukasz to człowiek, który milknie na 5200 metrach.
Ale i tak najgorzej było na zejściu z Aconcaguy, gdy musieli prosić o pomoc. Łukasz tak wylicza to, co wówczas się działo: - To była dla mnie największa szkoła przetrwania. Najpierw 10 godzin schodzenia bez poczucia świadomości, potem hipotermia, trwająca 24 godziny, a na końcu powolny proces przywracanie czucia w palcach, który trwał parę miesięcy. Tak to wyglądało.
Gdy nie walczy z górą i z własnym zmęczeniem, uczy niewidomych informatyki. - Cały czas powtarzam innym, że w dzisiejszych czasach komputer to proteza wzroku. W wielu rzeczach pomaga, mówi do ciebie, przekazuje to, co jest gdzieś napisane. Bez niego niewidomy byłby wykluczony ze świata. A tak może kupić bilet, opłacić rachunki - tłumaczy w rozmowie z naTemat. Sam w autobusie korzysta z IPhone'a. GPS informuje go, ile mu zostało do konkretnego przystanku.
Nie widzi, ale wytłumaczy ci drogę
Choć nic nie widzi, potrafi doskonale opisać to, co znajduje się wokół. - On chyba cały czas udaje, że nic nie widzi - śmieją się jego znajomi. Mówią, że wszystkie pozostałe zmysły ma wyostrzone jak mało kto. I wspominają sytuację, kiedy w Krakowie, przy kościele św. Anny, ktoś go zapytał, jak dojść na Bracką. Łukasz wytłumaczył, i to tak, że sztuką byłoby nie dojść do celu. Gdy ten, który pytał o drogę, zobaczył białą laskę, był skonsternowany. Miał minę, jakby zdawało mu się, że właśnie występuje w ukrytej kamerze.
Łukasz nie widzi w tym nic nadzwyczajnego. - Zapewniam, że gdyby pan zamknął oczy, to od razu usłyszałby rzeczy, których wcześniej nie słyszał. Cały czas szukam śladów, potrafię na przykład wyczuć budynek, za którym jest przejście dla pieszych. Tak naprawdę tylko białej laski nie można niczym zastąpić - mówi.
Nie chce poprzestać na Aconcagui. W jednym z wywiadów powiedział, że marzy mu się McKinley, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. A potem Australia i Góra Kościuszki. Kto wie, może nawet wejdzie na najwyższe góry wszystkich kontynentów i zostanie zdobywcą Korony Ziemi.
Każdy ma swoje K2
- Bardzo bym chciał być oczami Łukasza w drodze na McKinley - nie ukrywa Pogon. I chwilę później dodaje: - Ale niech pan nie myśli, że my żyjemy ze śpiewania i wędrowania po górach. Nie ma tak dobrze. Mam teraz w głowie kilka projektów, ale wciąż poszukujemy sponsorów. Żelechowski też przyznaje, że nie będzie im łatwo: - Za nasze pieniądze to my sobie możemy iść na Babią Górę albo na Tarnicę. Wie pan, ile kosztuje wyprawa na McKinley? 150 tysięcy złotych.
Swoje motto życiowe Łukasz wyraził w "Mam Talent", zaraz po przedstawieniu się. "Najważniejsze, by być blisko ludzi, blisko natury. Odnajdywać sens, mieć cel w życiu, dawać ludziom nadzieję" - powiedział. I natychmiast rozległy się brawa. Tylko trochę szkoda, że nie widzieli ich telewidzowie.
W rozmowie z naTemat dodaje: - Zna pan takie stwierdzenie, że każdy ma swoje K2? Tym się kieruję. Pamiętam, jak kiedyś w Krakowie ludzie w wózkach z respiratorami wjeżdżali na Kopiec Kościuszki. I osiągali tym samym swój cel. To było niesamowite.